sobota, 14 marca 2015

[47.] Świat w płomieniach.



Od tylu lat jestem sam w ciemnościach. 
Nie sądziłem, że kiedyś zobaczę jeszcze światło i wtedy spotkałem Ciebie. 
Teraz wiem, że wszystkie drogi jakie pokonałem w życiu, pokonałem po to by Cie znaleźć.”




Jak kruche jest ludzkie życie? Ile jest warte? Czy ma swoją cenę, czy jednak jest bezcenne?
Jak łatwo decydować o tym kto powinien żyć, a kto nie ma prawa istnieć na tym świecie?
Czy jedno uratowanie drugiego człowieka wymazuje pamięć o wszystkich wcześniej zamordowanych? A gdy ratujesz tę samą osobę kilka razy, czy liczy się jako jedna ocalała dusza, czy mimo wszystko kilka?
Bo co tak naprawdę czuje seryjny morderca pozbawiając życia kolejną, niewinną ofiarę, a co młody, niedoświadczony funkcjonariusz policji zabijający jedną osobę by ratować drugą?
Co czuje czarodziej, gdy zamyka życie drugiego zaledwie dwoma słowami?
Jak to jest być Śmierciożercą zabijającym niewinnych bez chwili zawahania?
Jak to jest być Śmierciożercą, który się zawahał?
Jak łatwo jest przejść z dobrej strony na złą? I jak trudno jest stać się dobrym gdy dotychczas było się złym?


                                                                          ***


Skłamałaby gdyby powiedziała, że spała spokojnie tej nocy. Właściwie, to wcale tego nie zrobiła.
Nie mogła zmrużyć oka, nie była w stanie choć na chwile dłużej zamknąć zmęczonych powiek. Widok wychodzącego Malfoy'a wciąż malował się przed jej oczami, torturując i tak zranione już serce. Chciała go dogonić, zatrzymać, rzucić się na szyje i już nigdy nie wypuścić ze swoich objęć. Chciała uciec z nim na drugi koniec świata do miejsca, w którym nikt, nigdy by ich nie znalazł. Chciała być z nim bez względu na otaczający ich świat. Chciała dla niego porzucić te namiastkę normalnego życia, które wiodła dotychczas i pójść z nim tam gdzie nogi same by ich poniosły. Chciała żyć ze świadomością, że przywódca Slytherinu jest jego częścią.
Chciała...
Chciała wiele rzeczy, chociaż scenariusz Dracona nie przewidywał takiego zakończenia.
Opuścił dormitorium na czwartym piętrze nim Hermiona zdążyła go zatrzymać. Instynkt wciąż mu powtarzał, że dobrze zrobił i nie powinien tej decyzji żałować. Każdy zmysł podpowiadał mu, że właśnie takie zakończenie znajomości było najłatwiejsze i najmniej bolesne, tylko wciąż coś dziwnego ściskało go w klatce piersiowej, zupełnie jakby podpowiadało mu, że nie tak to wszystko miało wyglądać. Nie tak miało być, a już na pewno nie tak się kończyć.
Właściwie, to wcale nie powinno się skończyć.
On twardo stąpał po ziemi, jej zdarzało się chodzić z głową wysoko w chmurach częściej niż często, mimo to w tym przypadku bez znaczenia było to, kto z nich był niepoprawnym optymistą, kto okrutnym pesymistą czy po prostu zwykłym realistą. Oboje tak samo rozumieli, że nie dla nich były stworzone napisy „happy ending”, tak nachalnie przewijane na zakończenie wszystkich komedii romantycznych lub ta krótka fraza „i żyli długo i szczęśliwie” na upór i do porzygu powtarzana w każdej bajce Disney'a. Prawdziwy świat wyglądał zdecydowanie brutalniej, a ona nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała księżniczki ze szczęśliwie kończących się opowieści.
I chociaż doskonale to wszystko wiedziała, to jednak wciąż nie mogła się z tym pogodzić.
Nie potrafiła się z tego pozbierać, z faktu, że nawet go nie miała, a już go straciła.
Nie płakała tej nocy. Po części nie miała już czym, z drugiej strony tak właściwie nie miała po co i dlaczego.
Bo co miała opłakiwać?
Koniec czegoś co nawet nie zdążyło się rozpocząć? Odejście osoby, o której rychłą zgubę jeszcze niedawno sama modliła się po nocach? Siebie, świat, czasy które nadeszły, czy beznadziejne zakończenie książki, którą ostatnio przeczytała?
Nie widziała sensu by płakać, w końcu to by i tak niczego nie zmieniło, przyniosłoby jedynie worki pod opuchniętymi oczami i czerwony, zasmarkany nos wraz ze stertą zużytych chusteczek higienicznych, chaotycznie porozrzucanych po całej sypialni. I nawet jeśli widok ten przypominałby smutny początek szczęśliwie kończącego się romansu, nie tędy szła droga, doskonale to wiedziała.
Zdawała sobie sprawę również z czegoś jeszcze - że nie wiedziała co dalej.
Podświadomie czuła dziwną aurę wiszącą w powietrzu. Domyślała się, że Malfoy nie odszedłby gdyby nie musiał. Wiedziała to, czuła, nawet obserwowała. Harry już od jakiegoś czasu zachowywał się inaczej niż zwykle. Był nieobecny i niespokojny, a jego niepokój udzielał się również jej. Rozumiała, że nadchodzi coś dziwnego, mimo to wciąż okłamywała samą siebie, że nie rozpoczęło się to czego podświadomie każdy najbardziej się bał.
Miała ogromną, wręcz dziecinnie naiwną wiarę, że nie jest świadkiem tego co nieuniknione, choć wciąż głośno i nachalnie jakaś jej mała część, jakiś instynkt, jakiś zmysł, jakiś nieznany głos w jej głowie, nie wiedziała co to było, ale ta dziwna intuicja wręcz krzyczała, że tego dnia wydarzy się coś co zostanie w jej pamięci już na zawsze. Coś przed czym nie można uciec, coś czego nie można ominąć, coś co zdecyduje o tym co stanie się dalej nie tylko z nią, ale i z pozostałym światem.
Podświadomie przeczuwała co wydarzy się tego pamiętnego dnia, jedynie nie chciała w to wszystko uwierzyć.
Ta noc była tą najdłuższą z dotychczasowych, bezsennych nocy jakie spędziła w całym swoim życiu, a nadchodzący ranek tylko pogorszył jej beznadziejny stan wegetacji, w którym trwała już od wielu godzin.
Kiedyś w jednej z wielu mniej ciekawych książek przeczytała dotychczas nieistotne zdanie, że najciemniej jest tuż przed świtem.
Wcześniej o tym nie myślała, nawet nie zdawała sobie sprawy jak cholernie było to prawdziwe.
Teraz już to rozumiała....
Gdyby tylko wiedziała co się wydarzy tego dnia, modliłaby się o to by świt nigdy nie nadszedł.

                                                                            *


Mrok zawsze otaczał to miejsce, bez względu na porę dnia czy nocy.
Opuszczone ruiny starożytnego dworu wśród swoich grubych murów od zawsze skrywały nieprzenikliwą ciemność, która nie dawała najmniejszych szans na dostrzeżenie choćby niewielkiej smugi światła dnia. Tylko szaleńcy znajdowali się w tym miejscu na własne życzenie, szaleńcy i On.
Tej nocy mrok okrył tą dolinę bardziej niż kiedykolwiek. Zła aura tego miejsca przenikała wszystko i wszystkich. Paraliżowała nerwy, utrudniała oddychanie.
Przywykł do ciemności jaką oferowało to miejsce, zaakceptował jego brutalność, pogodził się ze świadomością, że stało się ono główną częścią jego życia.
Trwał w tym miejscu odkąd tylko pamiętał.
Kiedy pojawił się tu po raz pierwszy? Nie miał głowy do godzin i dat. Nigdy nie był sentymentalny, zresztą był za mały by dobrze zapamiętać informacje znajdujące się na kalendarzu wiszącym na ścianie. Kojarzył jedynie, że stało się to najsurowszej zimy jakiej kiedykolwiek doświadczył. Wiedział również, że wraz z przekroczeniem progu tego miejsca już nie było odwrotu. Wtedy, dawno temu, w tej jednej, krótkiej chwili stracił bezpowrotnie wszystko to co miał. Oddał całego siebie w ręce zupełnie obcych mu ludzi, mających uczynić go jednym z najlepszych sług Voldemorta. Poświęcił dziewiętnaście lat swojego bytu by to osiągnąć, poświęcił życie, przyjaciół, rodzinę, emocje, sumienie i uczucia. Wyzbył się wszystkiego by ostatecznie stać się kimś kto miał przynieść zagładę obecnego świata.
Czy było warto? Nigdy nie odpowiedział sobie na to pytanie, właściwie to nigdy go nie zadał. Nie bał się tego pytania, bał się odpowiedzi.
Bo co by było gdyby okazało się, że jego życie mogło wyglądać inaczej, w dodatku lepiej? Co jeśli przekroczenie progu tego miejsca wiele lat temu było najgorszą decyzją jaką podjął? Co jeśli tak naprawdę mógł zawrócić, a tego nie zrobił? Co dalej z nim i ze światem?
Wszystko co spotkało go w życiu, wszystkie szkolenia, drogi, tortury, misje, zadania, ofiary, litry wylanej krwi i potu... wszystko to prowadziło go właśnie do tej chwili, do tego dnia.
Oczekiwał na ten moment dziewiętnaście lat, dzielił go od niego jedynie ten świt....
I teraz, tuż przed czymś na co czekał i był szkolony, przygotowywany całe życie... zwątpił. Najzwyczajniej w świecie zwątpił, a świat nawet tego nie zauważył.
Zdawało się, że teraz i tak nie było to już istotne.
Teraz, otoczony mrokiem tej nocy i tego miejsca stał jak jeden z wielu, w tym samym miejscu co zawsze. Stał i czekał chociaż sam nie wiedział na co. W końcu to co miał przynieść świt przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie pożegnał się z rodziną, nie napisał testamentu, nie wybudował domu, nie posadził drzewa, nie spłodził syna, mimo to był gotowy na śmierć tak jak nigdy wcześniej. Nie pragnął jej, był z nią jedynie pogodzony, w pewnym stopniu nawet na nią czekał.
Po części na nią zasłużył, w jakimś stopniu sam do niej dążył. Była jednocześnie jego przekleństwem jak i wybawieniem. Miał świadomość, że na ziemi byłoby lepiej gdyby nie było na niej takich ludzi jak on, z drugiej strony wiedział, że nie zasłużył na szybkie i bezbolesne odejście z tego świata.
Miał swoje grzechy do odpokutowania, a za wiele z nich nie chciało go nawet piekło.
Wiedział, że świat byłby piękniejszym miejscem gdyby go na nim nie było, wciąż jednak nie nadeszła jego pora by odejść. Miał coś jeszcze do zrobienia na ziemi.
To był ten dzień.
Dzień, w którym mógł przyczynić się do upadku świata albo wręcz przeciwnie, być jego wybawcą. Tylko wciąż nie wiedział co zrobić i po której stronie barykady ostatecznie stanąć.
- Gotowy Draco?
Gdzieś tuż obok siebie usłyszał poważny, jednak po części pobudzony i coś na wzór podekscytowany głos Voldemorta. Przypomniał sobie miejsce, w którym się znalazł. Powrócił myślami do tego co go otaczało.
Hol głównej siedziby Śmericiożerców zgromadził między swoimi ścianami wszystkich najważniejszych członków tego zamkniętego kręgu. A on, stał na samym środku, wystawiony na widok pozostałych, jak oskarżony czekający na prawomocny wyrok Sądu Najwyższego. Stał tuż przed betonowymi stopniami prowadzącymi na centralne miejsce gdzie jak zwykle siedział Voldemort, niemal jak na tronie wyżłobionym w betonowym odlewie skał.
Podniósł głowę, jednocześnie otwierają przymknięte dotychczas powieki. Spojrzał na Pana Mrocznej strony z powagą i wyniosłością godną najprawdziwszego członka rodziny Malfoy'ów i generała jednego z jego śmiercionośnych oddziałów.
- Urodziłem się gotowy.
Na twarzy Voldemorta pojawił się specyficzny uśmiech, zupełnie jakby właśnie takiej aroganckiej odpowiedzi spodziewał się po młodym dziedzicu Malfoy'ów i właśnie na taką liczył. Przez chwile główne pomieszczenie w podziemnym kręgu Śmierciożerców wypełniła charakterystyczna cisza, taka, która zwiastuje nadchodzącą burze. Kilka głuchych sekund później padł oschły i poważny grzmot, niemal jak wyrok śmierci dla wszystkich, którzy ośmielą się stanąć mu na drodze.
- Ruszaj.
Polecenie było proste. Nie było czego komentować, czego podważać ani czemu się sprzeciwiać. Tym razem nie skinął głową w geście szacunku oraz przyjęcia rozkazu, tak jak miał to w wyuczonym, codziennym zwyczaju. Bez słowa komentarza i minimalnego gestu uznania czy pożegnania odwrócił się do Voldemorta plecami, ruszając w stronę wyjścia z głównej siedziby Śmierciożerców, nie zważając na to, że szybkość jego zdecydowanych kroków szarpie długim, czarnym płaszczem na wszystkie możliwe strony.
Zdecydował. Już nie było odwrotu.
Wiedział, że ten wybór należał do niego, tak samo jak jego konsekwencje.
Świt dobiegł końca.


                                                                            *


Dzień, który nadszedł po wielogodzinnej, bezsennej nocy wcale nie uspokoił jej skołatanego serca i poszarpanej duszy. Było jeszcze gorzej.
Bez celu, z wolna przemieszczała się po wszystkich pokojach wspólnego dormitorium, zupełnie jakby miała nadzieje, że prędzej czy później spotka na swojej drodze blondwłosego Ślizgona. Minuty leciały z wolna, a ona tonęła w coraz to większej melancholii. Straciła poczucie czasu, nawet już nie wiedziała, która była godzina, jaka była pora roku i dnia. Zwątpiła w to czy wszystko co dotychczas się wydarzyło było tylko snem, czy naprawdę jeszcze kilka godzin temu leżała w łóżku otulona upragnionym towarzystwem znienawidzonego niegdyś arystokraty.
Teraz to przestało mieć już jakiekolwiek znaczenie.
Mijający czas i wydarzenia straciły swój sens. Już nic nie było ważne ani istotne. Samotność jeszcze nigdy nie zdawała się jej być tak bardzo głośna i bolesna. Wiedziała, że już nie spotka go na swojej drodze, tak samo jak wiedziała, że odszedł. Była przecież mądrą dziewczyną, rozumiała, że powinna się z tym pogodzić i o wszystkim zapomnieć, tylko wciąż nie potrafiła tego zrobić.
Może byłoby łatwiej gdyby nie to ciężkie powietrze.
Może nie byłoby z nią tak źle gdyby nie ten dzień.
Może byłaby w stanie się z tym pogodzić gdyby na dworze nie panował taki mrok.
Może mokre policzki nie były winą łez tylko deszczu przedostającego się przez dziurawy dach.
Może....
Wciąż podświadomie czuła niepokojący charakter tej doby.
Przeczuwała, że coś jest nie tak. Nie tylko z nią, z blondynem, ale i z całym światem.
Zrozumiała, że odejście Ślizgona nie było przypadkowe, domyślała się też, że tego dnia wydarzy się coś dużo gorszego niż ich rozstanie.
Nawet się nie zorientowała, że kartki z kalendarza zaczęły wskazywać zbliżającą się wiosnę. Na dobre zagościł miesiąc maj, mimo to pogoda i aura otaczająca cały świat zdawała się być wyjątkowo jesienna. Ten poranek był inni niż te, które ostatnio minęły. Był zimny, zdawał się być wręcz surowy, a jednocześnie senny i nostalgiczny. Zupełnie jakby był to dzień, w którym zatrzymała się ziemia. Coś dziwnego wisiało w gęstym, nieprzenikliwym powietrzu. Coś co nie pozwalało organizmowi normalnie funkcjonować, coś co utrudniało prawidłowe, bezbolesne oddychanie. Powietrze zamiast koić i orzeźwiać ciało, zabierało mu całą energię życia.
Poranek był mglisty i deszczowy, tak jakby opłakiwał to co miało się wydarzyć tego dnia. Ciężkie powietrze wiszące w powietrzu zdawało się być tak gęste iż można by było kroić je nożem. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że zapowiadało się na to, że tylko ona to czuła. Zupełnie jakby nieprzyjemny, wręcz wrogi klimat tej doby otaczał tylko i wyłącznie ją.

Korytarze Hogwartu zdawały się być tak samo zapełnione jak zawsze. Głośny gwar rozmów i żartów niósł się tak jak zwykle, roznoszony echem między poszczególnymi korytarzami szkolnych pomieszczeń. Czas zdawał się mijać w takim samym tempie, życie biec tak samo jak wcześniej. Świat zdawał się nie zauważać jak wiele osób brakuje wśród uczniów Szkockiej Szkoły Magi. Zwłaszcza stół Slytherinu podczas tradycyjnego, porannego śniadania zdawał się być dużo mniej wypełniony niż zazwyczaj, nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi.
Świat nie był gotowy na to co miał przynieść dzisiejszy dzień.
I wtedy nadeszło piekło.


                                                                         *


Pierwszy huk brzmiał jakby runęły góry. Drugi uświadomił wszystkim mieszkańcom Hogwartu, że faktycznie ziemia osunęła się pod starożytnym zamczyskiem, w licznym stopniu staczając się z klifu, by ostatecznie runąć z hukiem do otaczającej go wody i znaleźć się głęboko na dnie. Coś co do tej pory od wieków stało nienaruszalne, w przeciągu nic nieznaczącej, krótkiej sekundy uległo nieznanej sile. Wielkie i grube mury wiekowego budynku zatrzęsły się jak po spotkaniu z potężnym huraganem.
Ktoś wrażliwszy pisnął, ktoś krzyknął. Uczniowie podzielił się na tych, którzy zamilkli lub takich co wciąż pytali co się dzieje, chociaż nawet nie czekali na odpowiedź.
Wszyscy, którzy mogli opuścili swoje miejsca, nie ważne czy trwał ważny test czy wykład prowadzony przez najsurowszego wykładowce, każdy ruszył do okna w panice i pośpiechu, wciąż nie mogąc pojąć czego może spodziewać się za witrażową szybą szkolnych okiennic.
Niebo było niemal czarne, wszędzie panował nieprzenikliwy mrok. Zdawało się, że świat pogrążył się w najczarniejszej nocy choć przecież był dopiero początek dnia. Jedynym źródłem światła były światła Hogwartu, zupełnie jak nikły blask nadziei w starciu z przygnębiającą ciemnością.
Dziwna, szara i gęsta mgła otoczyła całe błonia jeszcze bardziej pogarszając widoczność, a ciężkie ołowiane chmury zawieszone na niebie zwiastowały rychłą ulewę, jakby chcąc podkreślić, że za chwilę dojdzie do starcia dwóch najgroźniejszych żywiołów.
Nim ktokolwiek zdążył zrozumieć co się dzieje cały Hogwart pogrążył się w mroku. Wszystkie świece, lampy, świeczniki, wszystko to co oświetlało uczelnie zgasło jak za skinieniem różdżki, zostawiając po sobie lekki dym i zapach wypalonego wosku.
Był to znak. Sygnał początku końca. Teraz już cały świat pogrążył się w mroku. W mroku, w którym miał pozostać już na zawsze.
- Patrzcie!
Ktoś krzyknął wskazując palcem na witrażową szybę. W tej chwili nie ważne było kto wydał tą komendę, liczył się sam jej sens. Nikt się nie sprzeciwiał, nikt też nie zwlekał z wykonaniem tego krótkiego polecenia. Zdawało się, że błonia pokryte dotychczas mrokiem i mgłą zaczęły się rozmazywać, zupełnie jakby niewyraźny obraz powoli stawał się ostrzejszy i dokładniejszy, aż w końcu pojawił się kolor... kolor ognia.
Błonia stanęły w żywym, pomarańczowo-czerwonym ogniu, który powoli zaczął trawić wszystko na swej drodze łącznie z mgłą. Nie sam fakt pożaru był przerażający, ale to co się za nim kryło i kto był jego sprawcą.
Nie tylko ogień wyłonił się z mgły, wraz z nim powoli zaczęła rysować się postać posturą przypominającą ludzką, a za nią wiele innych, wyglądających jak cienie martwych drzew. Gdy największy i najgęstszy kurz pomieszany z mgłą opadł, cały Hogwart wśród płomieni i dymu ujrzał postać Voldemorta stojącego na środku błoni, a za nim wiele zakapturzonych postaci, czekających jak uśpiona armia na jego rozkaz.
Nie było wiadomo kto wszczął alarm i czy donośny dźwięk dzwonu, który zabrzmiał w każdym, nawet najbardziej odludnym korytarzu Hogwartu i który wszyscy usłyszeli pierwszy raz w życiu, faktycznie był zrywem do działania, tak jednak odebrała go większość uczniów i profesorów.
Hogwart na nowo wypełnił się blaskiem lamp za sprawą dyrektora, który jak duch zrywu i walki pojawił się na głównym holu Hogwartu prowadzącym w stronę Wielkiej Sali, tam gdzie dzięki profesorom zostali zabrani z sal wszyscy uczniowie i pracownicy szkolni.
Wielka Sala, dotychczas kojarząca się z przepełnionym optymizmem sercem Hogwartu, teraz stała się przerażającym miejscem.
Chaos mieszał się z płaczem i krzykiem przerażonych pierwszorocznych.
Była wśród nich, otoczona zgrają zupełnie obcych jej ludzi. Nie była w stanie dostrzec w tłumie rudych czupryn rodzinny Weasley'ów, nigdzie również nie było Wybrańca, dla którego owe wydarzenia zdawały się być czymś więcej niż osobistą krucjatą połączoną z prywatną wojną. Nawet profesor McGonagall, do której zawsze udawała się w chwilach największego zwątpienia, co chwile znikała w tłumie roztrzęsionych adeptów Szkockiej, zaatakowanej Szkoły Magi. Przepychała się przez zgraje przerażonych uczniów, próbując odszukać kogoś jej bliskiego. W końcu znalazła się na tyle blisko by usłyszeć jak dyrektor Dumbledore wydaje poszczególnym pracownikom krótkie i konkretne polecenia.
Nie usłyszała wszystkiego, parę rzeczy sama wywnioskowała.
Ustalono, że to właśnie tu skryją się pierwszoroczni i ci, którzy nie mogą walczyć w związku z brakiem odpowiednich predyspozycji i umiejętności. Wiadomym było również, że to tu będzie pełniła dyżur siostra Pomfrey wraz z profesorem Binnsem pomagając ewentualnym poszkodowanym i rannym. Wtedy jeszcze nie zdawano sobie sprawy jak wielu ich będzie, tak samo jak z faktu, że Wielka Sala z atrapy ośrodka zdrowia zmieni się w prywatny cmentarz dla tych, którzy polegną...
Reszta miała stawić się na błoniach strzegąc nienaruszalności murów Hogwartu. Doskonale zdawano sobie sprawę, że jeśli Śmierciożercy przekroczą próg szkolnych drzwi nastąpi koniec.
Wraz ze zdobyciem tych murów, Hogwart upadnie, a wraz z nim wszyscy, którzy się w nim znajdują.
Nim w otaczającej ją panice zgubiła zdrowy rozsądek odnalazła przyjaciół.
Gdzieś w oddali, w rozbieganym tłumie uczniów dostrzegła Wybrańca w towarzystwie rudowłosego Gryfona, zmierzających pośpiesznym krokiem w stronę dyrektora i wymieniających z nim kilka jeszcze szybszych słów. Wiedziała, że powinna być obok nich. Nim udało się jej przebić przez tłum spanikowanych uczniów postać profesora Dumbledore'a rozmyła się wśród miliona innych twarzy, a dwójka jej przyjaciół zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z głównej sali Hogwartu.
- Harry! Ron!
Jej początkowy krzyk został stłumiony gwarem tego miejsca. Nie pamiętała ile razy wykrzykiwała ich imiona próbując ich zatrzymać, za każdym razem bezskutecznie. Kiedy niemal w biegu przekraczali próg Wielkiej Sali, w końcu udało jej się ich dogonić.
- Harry! Ron!
Zdołała złapać Wybrańca za skrawek jego szarej bluzy, tym samym powstrzymując go przed odejściem. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z jej obecności, chociaż wydawał się być tym mocno zaskoczony.
- Miona? Zostań tutaj.
Pokiwała głową na znak zaprzeczenia. Nie była pewna czy Harry naprawdę wypowiedział te słowa, czy jednak zniekształciła je wrzawa towarzysząca temu miejscu oraz sytuacji.
- Co?
- Zostań z nimi.
Pokiwała przecząco głową i niemal w panice ruszyła przed szereg. Harry złapał ją za rękę sprawiając, że musiała się zatrzymać. Szarpnął ją mocniej niż zamierzał, tym samym powodując, że znów znalazła się za jego plecami. Spojrzała na niego z niezrozumieniem, jak w transie kiwając głową na boki. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, że chcieli by została. Przecież zawsze była z nimi, od siedmiu długich lat, dzień w dzień, ramie w ramie, a teraz kiedy mieli zmienić los tego świata oni chcieli by nie szła z nimi. Nie mogła tego zrozumieć, nawet nie chciała.
- Chce iść z wami.
Powtórzyła dobitnie, chociaż miała wrażenie, że chłopacy jej ani nie słyszą ani tym bardziej nie rozumieją.
- Zostań. Jesteś potrzebna tutaj.
Nie rozumiała czego oczekiwał od niej Wybraniec. Komu pomagać jak nie im?
- Co? Komu?
Czarnowłosy Gryfon szybkim ruchem głowy kiwnął na przerażonych pierwszorocznych zgromadzonych w Wielkiej Sali.
- Im.
Spojrzała na te drobne dzieci i coś ścisnęło ją za serce, mimo to dużo bardziej bolała ją świadomość by mogła zostawić chłopaków w godzinie tej największej próby. Po raz kolejny odruchowo zaprzeczyła jego słowom skinieniem głowy. Nie zamierzała godzić się ze zdaniem starszego przyjaciela, nawet jeśli był Wybrańcem i dyrektor w pełni mu ufał oraz akceptował jego zamiary, ona sama nie zamierzała ich poprzeć.
- Jestem potrzebna wam!
- Nie jesteś! Zostań!
Zranił ją ten krzyk i to co powiedział. Uczucie bólu i porzucenia mieszało się z coraz większą bezradność i niezrozumieniem. Jej ciało przeszły dreszcze bezradności połączone z zimnymi ciarkami emocji. Roztrzęsiona patrzyła w niewzruszone oczy Wybrańca czując się jak szczeniak, którego porzuca się przy ruchliwej autostradzie. Przecież była potrzebna im! Oczywiście, że tak! Niczego innego nie była tak pewna w życiu jak właśnie tego. To ona była tą najbardziej opanowaną w ich grupie, tą zorganizowaną i opiekuńczą... Jak mogłaby puścić ich samych? Jak Harry mógł powiedzieć, że jej nie potrzebują? Jak mógł tak w ogóle pomyśleć? Nie rozumiała tego. Nie chciała zrozumieć.
- Chce iść z wami!
Upór w jej wyrazie twarzy i tonie głosu przekonałby każdego, ale nie jego. Żałował, że ich dostrzegła nim opuścili Wielką Sale. Żałował, że musiał teraz patrzeć w jej bursztynowe oczy, pełne bólu i rozgoryczenia. Wiedział, że ją rani, ale nie mógł dopuścić do tego by szła z nimi. W głębi serca przeczuwał, że idzie na śmierć, nie zamierzał brać jej tam ze sobą.
- Zostań tu do cholery!
Jak miał jej powiedzieć, że nie chce jej stracić?
Jak miał powiedzieć, że boi się tego co przyniesie najbliższy czas?
Jak miał opisać uczucia, które trawiły go od środka niczym najgorętszy ogień?
Jak miał powiedzieć, że sam jest przerażony tym co będzie dalej?
Jak miał jej powiedzieć, że nie wie czy sobie poradzi, że nie wie czy da radę sprostać wymaganiom całego świata?
Jak miał jej powiedzieć, że zwątpił?
Wiedział, że Hermiona znała go lepiej niż on siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zbyt szybko zauważyłaby jego niemoc i chwile zawahania. A on, przecież jak nikt inny, nie mógł sobie teraz na to pozwolić, zwłaszcza teraz.
- Ale...
- ZOSTAŃ!
Nie czekał na dalsze dyskusje, a jego głos nie uznawał nawet minimalnego sprzeciwu. Zabolał ją bardziej niż najgorsze tortury. Nie tego spodziewała się po Wybrańcu, którego przecież znała od tak wielu lat. Po każdym, ale nie po nim.
Nawet Ron nic nie mówił, zupełnie jakby popierał słowa Harrego chociaż sam był przerażony jego zawziętą i agresywną postawą w stosunku do Hermiony. Czarnowłosy jednak już nic więcej nie powiedział, ruszył przed siebie dając jej odczuć, że nie pozwoli by poszła za nim. Błagająco spojrzała na rudowłosego Gryfona licząc na to, że nie poprze w tych działaniach czarnowłosego i pozwoli jej pójść z nimi. Mimo zwątpienia malującego się w jego błękitnych oczach, on również nie zamierzał odpuszczać. Uśmiechnął się do niej delikatnie i pojednawczo, próbując w ten sposób załagodzić całą sytuacje. Jego zaszklone oczy wciąż niemo błagały by została tu gdzie stoi i nie robiła nic pochopnego.
- Będzie dobrze Miona.
Usłyszała jeszcze na pożegnanie łagodny głos rudowłosego przyjaciela, chociaż nie była pewna kogo bardziej próbuje okłamać tym banalnym stwierdzeniem, ją czy mimo wszystko siebie samego. Wiedziała, że nie będzie dobrze, tak samo jak on.
Nie była w stanie określić tego co czuła gdy obserwowała dwie oddalające się sylwetki swoich wieloletnich przyjaciół. Coś ściskało ją za serce, a głos w jej głowie wciąż krzyczał, że powinna być z nimi i przy nich. Instynktownie spojrzała za siebie, na Wielką Salę i zebranych w niej przerażonych pierwszorocznych i wszystkich tych, którzy nie byli w stanie sami się obronić.
Kilka starszych, słabszych w walce uczniów również zostało, wraz z siostrą Pomfrey próbując wydzielić miejsce dla potencjalnych rannych. Było wiadomo, że to właśnie centrum szkoły stanie się przyszłym punktem medycznym i szpitalem polowym dla wszystkich potencjalnych ofiar tej wojny.
Była dobra z medycznych zaklęć, zresztą jak z każdych innych. Gdyby tu została mogłaby pomóc wielu istnieniom, doskonale to wiedziała i tak też mówił jej zdrowy rozsądek.
Rozsądek opuścił ją jednak tego dnia.
Nie wiedziała ile dokładnie minęło czasu odkąd porzucili ją przyjaciele. Stała jak w mocnym transie otoczona przerażającym zgiełkiem tego miejsca i tych wydarzeń. Spojrzała na korytarz prowadzący na dziedziniec Hogwartu, tam gdzie jakiś czas temu zniknęli jej przyjaciele, potem jeszcze raz na zgromadzonych w sali, przerażonych pierwszorocznych. Wiedziała, że powinna zostać przy nich, mimo to coś jej mówiło, że sobie poradzą. Nie czekała na nic więcej, wygłuszyła sumienie i zdrowy rozsądek. Ruszyła szybkim biegiem w stronę błoni, modląc się by nie było za późno i zdążyła dogonić przyjaciół.
Nie zamierzała zostawić ich samych.
Nie teraz. Zwłaszcza teraz.


                                                                                 *


Jego zadanie nie było skomplikowane, trudne ani ciężkie. Właściwie można by było streścić je do trzech słów „Znaleźć i zabić”. Już nie raz dostawał rozkazy brzmiące w ten sam sposób, ten niewiele różnił się od poprzednich. Może jedynie ilość jego przyszłych ofiar przewyższała wszystkie pozostałe, ale nawet to zdawało się być bez większego znaczenia.
Dostał proste zadanie. Odkrył tajemne przejście prowadzące z Zakazanego Lasu do Hogwartu i miał je umiejętnie wykorzystać. Ogólny zamysł był banalnie prosty – miał Katakumbami poprowadzić swój piętnastoosobowy oddział wprost do niczego niespodziewających się mieszkańców Szkockiej Szkoły i zabić wszystkich tych, którzy stanął mu na drodze. Każdego bez wyjątku i bez względu na to czy małoletnich uczniów, profesorów czy neutralnych graczy. Polecenie było krótkie i konkretne - miał pozbyć się wszystkich, nikogo nie oszczędzać, nie brać jeńców, nad nikim się nie litować. Potrafił to zrobić i nikt nie miał wątpliwości, że perfekcyjnie wykona zadanie, które mu powierzono. W pewnym stopniu sam zresztą je na siebie sprowadził, odnajdując tajemne przejście do Hogwartu i informując o nim Voldemorta.
Sam był sobie winien za to, że ponownie znalazł się w tym miejscu.
W całym tym zadaniu, które mu powierzono, nie było nic trudnego, ani skomplikowanego. Biorąc pod uwagę fakt, że większość trudniejszych przeciwników w pośpiechu opuściła mury szkoły i obecnie toczyła otwartą bitwę na błoniach Hogwartu, polecenie zdawało mu się być dziecinnie proste, nawet za bardzo. Przez dłuższy czas miał wręcz coś na wzór pretensji do Voldemorta, za wyznaczenie go do tak dziecinnego, mało ambitnego zadania, marnującego jego znacznie wyższy potencjał, ambicje i zrywność do bardziej otwartych i trudniejszych działań.
Wcześniej się buntował, teraz widział w nim olbrzymi potencjał i szanse jedną na milion by zrobić to co powinien już dawno temu...
(...)
W czasie kiedy na górze na dobre rozpoczęła się wojna, on wraz ze swoim oddziałem znajdował się w podziemnych labiryntach Hogwartu. Taktyka Voldemorta zdawała się być równie prosta jak skuteczna - mieli zaatakować z każdej strony. Voldemort wraz ze swoimi pozostałymi oddziałami otwarcie walczył na błoniach, w czasie kiedy on miał zniszczyć Hogwart od środka, atakując od strony, z której nikt się nie spodziewał i nikt na ten atak nie był przygotowany, a który ostatecznie wykończyłby przeciwnika i przyczynił się do upadku Szkockiej Szkoły Magii i jej mieszkańców.
Nie było szans by przegrali. Upadek Hogwartu był tylko kwestią czasu, a i on zdawał się działać na ich korzyść.
Bez problemu pokonał labirynt skomplikowanych pomieszczeń, który sprzed ponad miesiąca zwiedził z kasztanowłosą Gryfonką, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że wbrew pozorom jego obecne towarzystwo jest dużo gorsze niż to ostatnie.
Panowała między nimi cisza. Jak cień nadchodzącej śmierci przemieszczali się po opustoszałych korytarzach Hogwarckich katakumb, zostawiając po sobie jeszcze większy mrok i grozę.
Stał na czele tej wyprawy, prowadząc swój oddział jak pasterz posłuszne owce. Starał się nie myśleć o niczym, mimo to jego umysł przypominał zgubny ocean, w którym coraz bardziej tonął.
Wiedział, że nie powinien dopuszczać do siebie żadnych zbędnych myśli, jego umysł powinien być nieskazitelnie czysty. Powinien.
Coś jednak nie pozwoliło mu zaznać spokoju, z którego był tak dobrze znany. Tym razem nie mógł ukoić myśli i wyciszyć sumienia. Pierwszy raz w życiu zwątpił w rozkaz jaki otrzymał. Pierwszy raz w życiu nie chciał go wykonać. Nie chciał i nie zamierzał.
Nim zdołał uratować się od tonących myśli przystanął przed wielkimi wrotami. Tylko one dzieliły jego oddział od wejścia do Hogwartu i rzezi, którą mieli w nim rozegrać.
Sekundy zdawały się mijać w innym tempie niż zawsze. Z wolna przymknął powieki, delikatnie wręcz jak w transie sunąc palcami wzdłuż drewnianego, zimnego trzonu różdżki ukrytej w kieszeni czarnego płaszcza Śmierciożerców. I chociaż należała do niego już od dawna zdawała mu się być inna w dotyku niż zazwyczaj. Oddychał bezgłośnie, starał się wyciszyć. Nie słuchał pytań podwładnych nieustannie pytających dlaczego się zatrzymali i dlaczego skalne przejście oddzielające ich od wejścia do Hogwartu wciąż pozostaje zamknięte.
Nie zamierzał odpowiadać na te pytania, nie zamierzał też otwierać tego przejścia.
Droga kończyła się tutaj, nie wiedział jedynie czy jego własna czy pozostałych.
Podjąć decyzje, już nie było odwrotu.
Piekło, które miało nadejść między murami Hogwartu nadeszło w jego podziemiach.
Nim ktokolwiek zdołał zareagować ciemne pomieszczenie Katakumb nagle wypełnił oślepiający ciemnozielony blask, gdzieś w powietrze wzbiło się jeszcze parę słów tworzących śmiercionośne zaklęcia i głuchy dźwięk martwych ciał upadających na podłogę.
Co nim kierowało? Sam nie wiedział.
Nie była to wiara, w końcu w nic nie wierzył, w wygraną dobrej strony szczególnie.
Nie była to zdrowa kalkulacja, przecież od zawsze był wręcz pesymistycznym realistą.
Nie była to dobrze przeprowadzona statystyka, matematyka zawsze była jego mocną stroną. Żadne wyliczenia, żadne kombinacje, żadne możliwości i warianty... nic, dosłownie nic nie dawało szansy na wygraną Hogwartu. Szala zwycięstwa nie była po stronie walczących w imię dobra i oddzielała ją zbyt duża przepaść by mogło się to zmienić.
Zatem co nim tak naprawdę kierowało?
Litość? Nie. Nie był dobry w definiowaniu tego słowa, to nie było to.
Nagła myśl? W tej chwili nie myślał o niczym.
Pragnienie śmierci? Wcale nie śpieszyło mu się do piekła.
Heroizm? W tym co robił nie było nic heroicznego, superbohaterowie z komiksów nie robią takich rzeczy jak on zrobił przed chwilą.
Pieniądze? Miał ich pod dostatkiem, nikt go nie próbował nimi przekupić.
Zatem co?
Cichy głos w jego głowie? Możliwe, wczoraj przesadził z ognistą whisky.
Nie potrafił odpowiedzieć na to pozornie proste pytanie. Zresztą teraz zdawało się, że nie miało to już żadnego znaczenia.
Teraz, kiedy niewzruszony stał z wyciągniętą różdżką naprzeciwko mierzącego w niego bruneta, odpowiedzi przestały być istotne, tak samo jak pytania i to co przed chwilą zrobił.
Zdawało się, że czas w tym miejscu i momencie się zatrzymał. Obaj mierzyli do siebie, nie dając ani w geście ani w wyrazie twarzy poznać chwili zawahania i piekła, które rozegrało się kilka głuchych sekund wcześniej.
Czemu go oszczędził? To było jedno z wielu pytań, na które nie znał odpowiedzi.
Może zmiękł bardziej niż przypuszczał? Może naiwnie jak dziecko wierzył, że Azrael jest tą jedną osobą na milion, której może zaufać. Może myślał o nim tak samo jak o sobie, w perspektywie Śmierciożercy, który się zawahał. Może oboje trafili do czyśćca gdzie wciąż mogli wybrać miejsce, w którym ostatecznie chcą się znaleźć. Może nie powinni staczać się na dno. Może mieli szansę na ratunek. Może wybrał stronę, po której chce stanąć i najzwyczajniej w świecie pragnął by Azrael wybrał tą samą. Może po prostu był głupcem? Może....
- Nie karz mi cie zabijać.
Ton Dracona nawet się nie zachwiał, był pewny i wyniosły, chociaż przebijało się w nim coś na wzór cichej prośby. Azrael niewzruszony milczał, nieustannie i bez chwili widocznego zawahania celując różdżką w generała, który w przeciągu nic nieznaczącej chwili pozbawił życia czternastu pozostałych członków swojego oddziału, a teraz mierzył prosto w niego, jedynego, który pozostał, otoczonego nieruchomymi ciałami swoich dawnych kolegów z drużyny.
- Jesteś ze mną, czy przeciwko mnie?
Istotne, wręcz kluczowe pytanie młodego arystokraty rozniosło się echem niesione między skalnymi ścianami Hogwarckich Katakumb. Przez tą krótką chwile cisza, która ponownie zapanowała między nimi zdawała się być niesamowicie głośna.
Azrael nic nie mówił, Draco o nic więcej nie pytał. Mimo to wciąż trwali w tym samym miejscu, obaj nadal żywi, niepewni czasów, które nadeszły i miały jeszcze nadejść.
Sekundy zdawały się trwać całe lata, minuty wieki, aż w końcu zdawało się, że minęła cała epoka.
Ręka czarnowłosego, w której trzymał różdżkę drgnęła niemal nieznacznie, choć gest ten został od razu zauważony przez byłego już Ślizgona. Nie zareagował. Jeśli miał umrzeć, wolał by nastąpiło to właśnie teraz i tu, niż za wiele długich, samotnych lat jako członek armii Voldemorta zabity przez własną próżność i zobojętnienie.
Jego życie nie miało się jednak zakończyć w tej chwili. Właściciel licznych tatuaży z wolna spuścił swoją różdżkę w dół, nieustannie spoglądając w oczy drugiego Śmierciożercy, zupełnie jakby wciąż obaj sprawdzali siebie i swoją czujność.
Azrael skierował broń w stronę podłoża, Draco również spuścił swoją różdżkę wzdłuż ciała przekonany, że nie jest to tylko i wyłącznie tania sztuczka usypiająca jego czujność i uwagę.
Żaden nic nie mówił, chociaż ich dotychczas zimne i zobojętniałe oczy wyrażały więcej niż powinny.
Czy to był koniec? Czy naprawdę można porozumieć się w tak śmiertelnie istotnych sprawach bez żadnych słów?
- Generale...
Brunet nieznacznie skinął głową w dół, tak jak zwykł to robić zawsze gdy meldował się na rozkaz Dracona lub przyjmował od niego kolejne zadanie do wykonania. Dokonał wyboru. Wybrał stronę, po której chciał stanąć i była ona obok ramienia młodego dziedzica rodziny Malfoy'ów. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Nim, były już szpieg Voldemorta, zdołał powiedzieć coś więcej, nagle i niespodziewanie wielkie wrota oddzielające Katakumby od wejścia do Hogwartu otworzyły się z wolna z charakterystycznym zgrzytem masywnie pchanych wrót. Obaj odruchowo odwrócili się w ich stronę w tym samym momencie, w którym smuga światła wpadła do jaskini, a w progu przejścia stanęła wysoka, zakapturzona postać. Chwila dziwnej, wręcz przerażającej ciszy została przerwana przez nowo przybyłego.
- Coś mnie ominęło?
Jego głos był ożywiony, wręcz dziwnie pobudzony, jednak bardzo znajomy.
Na twarzy dotychczas śmiertelnie poważnego Dracona pojawił się specyficzny, szczery uśmiech, którego nie był w stanie powstrzymać mimo ogromnych starań jakie uparcie w to wkładał. Rysy twarzy Azraela wygięły się w dziwnym wyrazie zdradzającym, że skądś doskonale ten głos zna, ale przecież nie było możliwe by go słyszał, nie tu i nie teraz.... już nigdy.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować nowo przybyła postać zdjęła ogromny kaptur z głowy, który do tej pory uniemożliwił jej rozpoznanie. Dopiero wtedy oczom obojga ukazała się rozpromieniona, choć ciut zadziorna twarz czarnoskórego Ślizgona, którego błysk w oczach zdradzał niepoprawną radość życia mimo niespokojnych czasów, otaczającego ich miejsca oraz martwych ciał leżących obok. Zresztą, przecież do niedawna sam również był martwy...
- Blaise?
Niedowierzające pytanie Azraela wyszło szybciej z jego ust nim zdołał zebrać nieposkromione, chaotyczne myśli krążące w jego umyśle niczym sępy nad padliną. Czarnoskóry uśmiechnął się szczerze do zdruzgotanego chłopaka, zupełnie jakby tym samym potwierdzał jego słowa. Tak, właśnie tak się nazywał.
- Kopę lat Az.
Skwitował z lekkim uśmiechem, zwracając się do bruneta przyjaźnie i tak jak zawsze gdy byli tylko w swoim, kameralnym gronie, bez innych, mniej przyjaznych Śmierciożerców naokoło.
Nie powiedział niczego więcej, nie zamierzał również komentować przejścia Azraela na ich stronę, chociaż mimo wrodzonej zawziętości nie był w stanie powstrzymać zadowolenia jakie malowało się na jego ciemnej twarzy.
Nawet jeśli nie potrafili zrozumieć jak do tego doszło, każdy z nich wiedział, że bez względu na to co stanie się dalej, oni po części swoją bitwę już wygrali. I to było najważniejsze.
- Widziałem jak umierasz...
Szept Azraela brzmiał jak w mocnym transie, tak samo zresztą wyglądał on sam. Wciąż nie mógł uwierzyć w prawdziwość tej sytuacji, w to co się stało i w to, co dzieje się nadal.
- …. dostałeś kadavrą od jednego z Aurorów...
Dodał po raz kolejny, wciąż nie potrafiąc zrozumieć jak do tego wszystkiego doszło. Nie był w stanie tego uzasadnić w żaden logiczny sposób i bardzo chciał by ktoś wreszcie mu wyjaśnił o co w tym wszystkim do cholery chodziło. Przez chwilę zaczął myśleć, że umarł i trafił do tego samego miejsca co Blaise, ale czy właśnie tak wyglądało piekło? Coś było nie tak.
Zabini westchnął cicho, uśmiechając się łagodnie do bruneta. Nie był zdziwiony jego reakcją, może nawet sam do końca nie mógł pojąć jak to wszystko się potoczyło.
- Wtedy w lesie...
Zaczął po chwili spokojnie, wracając myślami do tego pamiętnego dnia, w którym wszystko miało się zakończyć, łącznie z jego życiem.
- … gdy było już naprawdę źle, gdy zdołano mnie rozbroić, a znikąd nie nadchodziła pomoc, gdy stanął naprzeciw mnie jeden z Aurorów z różdżką w ręku, gdy padły te dwa istotne słowa śmiercionośnego zaklęcia.... wiesz, wtedy całe życie faktycznie przeleciało mi przed oczami, ale daleko mi było do śmierci...
Azrael zmarszczył brwi i wytężył wzrok zupełnie jakby to miało mu pomóc zrozumieć tą sytuację. Odruchowo pokiwał głową na boki, wciąż nie mogąc pojąć tego co do niego mówił czarnoskóry chłopak.
- Jak?
- Chciałbym powiedzieć, że potrafię tak jak Potter oszukać śmierć, ale to nie było tak....
Westchnął cicho pod nosem, odruchowo przejeżdżając ręką po obciętych na zapałkę włosach i kiwając głową jakby karcił samego siebie.
- Nim czar Aurora zdołał mnie dosięgnąć dostałem zaklęciem obezwładniającym. Kiedy sparaliżowany padałem na ziemie Kadavra przelatywała tuż obok mnie. Po części czułem się jakbym umarł, chociaż w rzeczywistości miałem się całkiem nieźle, jeśli tak w ogóle można powiedzieć...
Dodał pod koniec uśmiechając się przy tym ni to zadziornie ni tajemniczo. Azrael spojrzał na niego z niezrozumieniem, nawet jeśli czarnoskóry zdołał wyjaśnić jakim cudem przeżył atak Aurora, ta historia wciąż wychodziła poza granice jego zdrowego rozumowania oraz wyobraźni. Wiele pytań ciągle zostawało bez odpowiedzi, wśród nich te najważniejsze- po co to było i kto się do tego przyczynił?
- Ale kto? Kto cie trafił nim zrobił to Auror?
Na twarzy Blaise'a pojawił się ciut ironiczny uśmiech, jednak już nic nie odpowiedział. Spojrzał na stojącego obok niego blondyna zaczepnie kiwając w jego stronę głową.
- On.
Azrael spojrzał z niezrozumieniem na młodego dziedzica rodzinny Malfoy'ów, którego usta wygięły się w aroganckim półuśmiechu, gdzieś w tym wszystkim przebijała się duma pomieszana z rozbawieniem.
Obserwował go z niezrozumieniem, myślami próbując powrócić do tamtych wydarzeń.
Doskonale pamiętał ten dzień i tą misje. Pamiętał, że Voldemort zabronił Draconowi uczestniczenia w tym zadaniu, zupełnie jakby chciał przetestować zdolności tylko i wyłącznie członków jego oddziału. Pamiętał jak wpadli w zasadzkę w środku lasu, pamiętał wszystko, łącznie z widokiem padającego na ziemie, nieruchomego ciała Zabiniego i stojącego kilka metrów przed nim Aurora z wyciągniętą przed siebie różdżką. Mimo wielu tygodni, które minęły, wciąż słyszał śmiercionośne zaklęcie w swojej głowie. To wszystko działo się naprawdę, nie miał co do tego żadnych wątpliwości, więc jak Zabini mógł stać teraz obok niego kipiąc przy tym życiem? Mimo kilku słów wyjaśnienia, wciąż nie mógł tego wszystkiego pojąć. Przecież był spostrzegawczy. Ba! Cholernie. Nie bez przyczyny nosił tytuł najlepszego szpiega w podziemnym kręgu Śmierciożerców. Jego wyczulone do granic możliwości zmysły nigdy go nie zawiodły, więc jakim cudem nie dostrzegł ani nie wyczuł, że gdzieś tam wśród wielu ponurych, wielkich drzew ukrywał się sam generał i czuwa nad wszystkim co miało wtedy miejsce?
Jego iloraz inteligencji był powyżej przeciętnej, mimo to nadal nie rozumiał wielu rzeczy.
Zdezorientowany, swój rozbiegany wzrok z blondyna przeniósł ponownie na Zabiniego.
- To wszystko było zaplanowane? Sfałszowaliście twoją śmierć?
W odpowiedzi czarnoskóry Ślizgon pokiwał głową na znak zgody. Ta odpowiedź jednak dla Azraela była niewystarczająca, zbyt wiele pytań wciąż cisnęło mu się na usta.
- Ale po co?
Zabini zamilkł spoglądając na Dracona z czymś na wzór apelacji. Zupełnie jakby wiedział, że to arystokrata powinien to wyjaśnić i chciał by to zrobił. Były generał ściągnął uśmiech z twarzy i spoważniał, zupełnie jakby wymagały tego od niego słowa, których zamierzał użyć.
- Złożyło się na to wiele rzeczy.
Jakie było zdziwienie Azraela gdy Draco w tym kluczowym momencie zamilkł. Kilka słów, które zdawały się być początkiem przemowy, były jednocześnie jej zakończeniem. Zupełnie jakby te parę słów miało wszystko wyjaśnić, a jednocześnie podsumować i zakończyć rozmowę.
Z jednej strony brunet był znany ze swojej małomówności i niskiej potrzeby wypytywania innych o cokolwiek, z drugiej jednak wymijająca odpowiedź Malfoy'a nie wystarczyła nawet jemu. Wbrew pozorom Draco doskonale o tym wiedział, westchnął cicho kontynuując poprzednią wypowiedź.
- Jest wiele powodów. Jedne są istotne, niektóre praktycznie wcale... Nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowę, chociaż wiem, że jestem ci winien parę wyjaśnień.
Kiedyś był inny. Kiedyś gdzieś miał tłumaczenia i dialog z innymi. Robił to co chciał i nikomu ani się z tego nie zwierzał, ani tym bardziej nie próbował przed nikim usprawiedliwiać swojego zachowania, ale w tym przypadku było inaczej.
Teraz zrozumiał, że zmienił się bardziej niż przypuszczał.
Zawsze był sam i zawsze działał sam, ale teraz... teraz wpędził innych do swojego szaleństwa, niektórych nawet nie pytając o zdanie. Był im winny nie tylko szczere wyjaśnienia, ale i przeprosiny, podziękowania zresztą też.
Nigdy nie używał tych słów, miał zresztą spore wątpliwości czy potrafi je wymówić.
Miał w głowie wiele myśli, mimo to nie potrafił wypowiedzieć ich na głos.
Samych powodów, dla których zdecydował się na ukrycie Zabiniego było wiele, czynników, które o nich decydowały również. Wśród tak wielu oczywistych i tych mniej, przemilczanych, wypowiedzianych, a nawet i zapomnianych priorytetowe zdawało się odwrócenie uwagi innych.
Zmienił się, skoro on sam zaczął to dostrzegać to tym bardziej zauważały to osoby trzecie i postronne. Zbyt dużo członków kręgu Śmierciożerców, zaczęło mu się baczniej i uważniej przyglądać, w tym również sam Voldemort, a Matt skutecznie nakręcał innych przeciwko niemu.
W tym zamkniętym kręgu na zaufanie pracowało się całe lata, a potrafiło się je stracić w przeciągu sekundy z powodów, z których nikt nawet nie zdawał sobie sprawy. To samo spotkało jego. Może i dalej wzbudzał strach i szacunek wśród innych, może i wciąż był podziwiany oraz doceniany, ale czuł tą zmianę. Coś się zmieniło, było inaczej, w dodatku gorzej.
Stracił tytuł najbardziej zaufanego członka kręgu Śmierciożerców praktycznie z dnia na dzień. Przestano mu bezgranicznie ufać tak jak jeszcze niedawno, zaczęto go bardziej kontrolować i obserwować. Z przekupionego źródła dowiedział się również, że Voldemort wyznaczył jednego ze swoich szpiegów by go potajemnie śledził i kontrolował. Ten układ nie był mu na rękę, utrudniał i tak skomplikowane już życie. Wiedział, że musiał coś zrobić by to zmienić. Nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, ani możliwości na poprawę sytuacji. Wtedy nieoczekiwanie pojawiła się wręcz samobójcza misja wyznaczona dla jego oddziału przeciwko pracownikom Ministerstwa Magii, wtedy również pojawił się pomysł by „uśmiercić” na niej Zabiniego.
Z byłej współpracy z Dumbledore'em wiedział już, że fałszowanie ludzkiej śmierci nie jest wcale takim głupim pomysłem jak się wydaje.
Skoro udało się z rodzicami Hermiony dlaczego by nie miało udać się teraz?
Może pomysł ten nie był ani skomplikowany ani dopracowany, ale zdawało się, że śmierć Blaise'a będzie właśnie tym potrzebnym momentem zwrotnym.
I chociaż sam w to nie wierzył to jednak miał rację.
Gdy inni dowiedzieli się, że Aurorzy zabili Zabiniego wszyscy w kręgu Śmierciożerców oraz poza nim zrozumieli, że jego zdrada przestała być możliwa. Każdy wiedział, że nikt nie poparł by osób, które pozbawiły go najlepszego przyjaciela. Stało się więcej niż oczywiste, że młody Malfoy zacznie żyć jedynie zemstą i to właśnie jej będzie szukał na każdym możliwym kroku. Zapowiadało się na to, ze jego skuteczność w likwidowaniu przeciwników będzie wyższa niż kiedykolwiek. Odzyskał dawne zaufanie chociaż teoretycznie nie musiał robić nic. Przestano go kontrolować i na siłę szukać powiązań z Dumbledore'em i z innymi po dobrej stronie. Osiągnął swój cel.
To było priorytetem, a przynajmniej tak powiedział Zabiniemu, w rzeczywistości jednak najważniejszy dla niego był sam Blaise. Nie zamierzał nigdy mówić tego na głos, ani przyznawać się do tego przyjacielowi, ale właśnie to było priorytetem - by ukryć czarnoskórego przed niebezpieczeństwami nadchodzącej wojny. Był dla niego ważny, właściwie najważniejszy w życiu. Zawsze się o niego martwił chociaż nigdy nie dawał mu tego odczuć w prost, nie przyznawał tego nawet przed sobą samym. Stopniowo ten niepokój zaczął się nasilać, a kiedy już stało się wiadome, że niedługo wybuchnie wojna, stan ten zamienił się w czysty strach.
Nie chciał go stracić, nie chciał narażać go na niebezpieczeństwa tych niespokojnych czasów, w których przyszło im żyć. Musiał go wykluczyć nie tylko z życia i zadań Śmierciożerców, ale również z całego tego bagna, którym było obecne życie, najlepiej zrobił to pozbywając się go i to właśnie w ten dosadny sposób.
Zabronił również Zabiniemu brać udziału w dzisiejszych wydarzeniach, miał złe przeczucia i nie zamierzał dawać losowi szans na ich realizację. Nie docenił jednak upartości czarnoskórego chłopaka. Zabini nie zamierzał zostawiać go samego w godzinie największej próby, z losem całego świata na zmęczonych już barkach. Zresztą jeszcze kilka miesięcy temu sam powiedział mu, że pójdzie z nim nawet do piekła. Nie kłamał i udowodnił to pojawiając się kilka minut temu w progu Hogwarckich Katakumb.
Draco wiedział, że dzisiejszego dnia wybiera się do samego serca piekła i w głębi serca cieszył się, że nie musiał iść tam sam.
Gdzieś w tym wszystkim wiedział, że jednym z powodów była Granger... ale temu nie zamierzał mówić nikomu, zwłaszcza sobie.
Domyślał się, że Azrael wciąż czeka i powinien mu powiedzieć coś więcej, teraz jednak nie nadszedł na to czas. Jeszcze nie teraz.
W głowie bruneta wciąż kotłowały się pytania „jak, kiedy, dlaczego?” Wiedział, że Draco dotrzyma słowa i kiedyś mu o tym opowie, zrozumiał również, że odpowiedzi na te pytania tak naprawdę nie były istotne. Najważniejsze było to, że wszystko zakończyło się po ich myśli.
Jego twarz z wyrazu niezrozumienia i zdziwienia zmieniła się na lekko rozbawioną. Uśmiechnął się pod nosem zupełnie jakby sam do siebie. Postać młodego dziedzica Malfoy'ów nigdy nie przestanie go zadziwiać, teraz to wiedział.
- Co dalej?
Rzucił w końcu patrząc na Dracona z dozą nieumiejętnie skrywanego zaciekawienia. Odpowiedział mu jego pół arogancki uśmiech.
- Na błoniach trwa wojna, nie zamierzam jej przegapić.
Wraz z czarnoskórym Ślizgonem odpowiedział mu pojednawczym spojrzeniem i pewnym siebie uśmiechem.
- Jakie rozkazy generale?
- Już nim nie jestem.
Azrael pokiwał głową w geście zaprzeczenia, zupełnie jakby chciał przez to potwierdzić, że nie zgadza się z tym co blondyn właśnie zasugerował.
Wielu Śmierciożerców w wewnętrznym kręgu było ślepo oddanym Voldemortowi, byli chorzy fanatycy lecz i tacy, których lojalność kończyła się wraz z ruszeniem na trudniejszą misję. Azrael był jednym z niewielu, który miał honorowe podejście do sprawy. Takie, które wręcz kojarzy się z japońskimi samurajami, do końca i wiernie oddanymi swojemu cesarzowi, niezależnie od tego czy efektem tej lojalności było ginięcie w męczarniach, na polu bitwy czy popełnienie honorowego samobójstwa. Azrael niejednokrotnie udowadniał swoje oddanie Voldemortowi, nawet wtedy kiedy wysyłano go wręcz na samobójcze misję, a gdy został podwładnym Dracona cała lojalność, którą obdarzył wcześniej Voldemorta automatycznie przeszła na młodego dziedzica rodziny Malfoy'ów. Był jego prawą ręką, cieniem, aniołem stróżem, szpiegiem, nieraz niańką i głosem sumienia. Wiernie trwał przy nim bez względu na otrzymywane rozkazy czy surowe podejście młodego generała. I pomimo zdrady Dracona to się nie zmieniło. Odkąd został przydzielony do oddziału blondyna to jemu ślubował oddanie i bez względu na to co postanowił były Ślizgon obiecał sobie trwać przy jego boku dopóki będzie w stanie. Tak kazała mu intuicja i głęboko wierzył w to, że się nie myli.
Arystokrata spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, którego nie był w stanie powstrzymać. Teraz wiedział, że dobrze jest mieć obok swojego boku ludzi, którym można nie tylko zaufać, ale i powierzyć swoje myśli, uczucia, a nawet i życie. Nigdy nie miał problemu z nauką, wiedzę przyswajał szybciej niż pozostali adepci Hogwartu, ale aż dziewiętnaście lat zajęło mu zrozumienie, że przecież nie musi iść przez całe życie sam. Kontakt z drugim człowiekiem okazał się dla niego wybawieniem. Coś przed czym uciekał całe życie, okazało się tym na co całe życie czekał.
Cóż za ironia....
W jakimś stopniu nawet go to bawiło, chociaż powaga tej chwili zabroniła mu okazać jakiekolwiek oznaki rozbawienia własną głupotą i zażenowaniem.
Nie odpowiedział na ten widoczny sprzeciw Azraela, już i tak zbyt długo trwali w tej sytuacji, a mieli jeszcze wiele do zrobienia. Wojna nie zamierzała przecież na nich czekać.
- Sprawdź wyjście z Katakumb. Upewnij się, że jest czyste.
Nie padły żadne prośby, głos arystokraty również nie zabrzmiał łagodniej niż zazwyczaj. Brunet skinął głową jako znak przyjęcia rozkazu i bez słowa odwrócił się od dwóch Ślizgonów ruszając szybko tą samą drogą, którą przed chwilą przyszedł, bez wzruszenia mijając ciała dawnych kolegów z drużyny. Nie rozumiał rozkazu, mimo to nie zamierzał się mu sprzeciwiać.
Zabini jeszcze przez chwile odprowadzał bruneta wzrokiem, aż jego sylwetka zniknęła w labiryncie zapomnianych korytarzy. Kiedy już nie widział byłego Śmierciożercy jego wzrok zatrzymał się na skupionym arystokracie. Nie zamierzał pytać go o to czy jest pewny co do Azraela i podjętych kroków. W końcu Draco był dorosły, potrafił podjąć słuszną decyzję i robił to zdecydowanie częściej niż on. Przemilczał wszystkie swoje myśli, pozwalając by błoga cisza wypełniła korytarz, w którym się znajdowali.
Blondwłosy arystokrata bez słowa wyciągnął różdżkę z kieszeni płaszcza, z czymś na wzór obrzydzenia patrząc na zwłoki leżące u podłoża wyjścia z Katakumb. Kilka wyszeptanych słów i kilka ruchów nadgarstkiem sprawiły, że już po chwili korytarz był czysty, a po śladzie tego co się tu wydarzyło nie zostało już nic. Zabini obserwował go w ciszy. Wolał nie pytać gdzie Draco odesłał ciała tych, których zabił. W pewnym stopniu był zresztą pod wrażeniem magii, której użył blondyn, jej skuteczności oraz szybkości działania. Nie miał wątpliwości, że umiejętności Ślizgona niezwykle się podniosły i weszły na zupełnie inny poziom, nie rozumiał jedynie jak do tego doszło i kiedy tak właściwie to się stało. Przez chwile może i chciał zapytać o coś więcej, potem zrozumiał, że czasem lepiej jest nie wiedzieć.
Na jego twarzy nagle pojawił się wyraz udawanego rozgoryczenia, którym obdarował plecy skupionego przyjaciela.
- Czuje się zawiedziony Smoku.
Zdezorientowany blondyn odwrócił się w jego stronę, jednocześnie chowając różdżkę z powrotem do kieszeni czarnego płaszcza Śmierciożerców. Nie potrafił zrozumieć ani samej wypowiedzi ani tego do czego nawiązuje.
- Dlaczego?
- Nie ubrałeś różowej sukienki na mój pogrzeb.
Śniadoskóry chłopak musiał naprawdę mocno powstrzymać oznaki rozbawienia malujące się na jego twarzy. Przyjacielowi odpowiedział uśmiechem ironii i sarkazmu.
- Założę ją gdy umrzesz naprawdę.
W odpowiedzi Zabini pokiwał przecząco głową.
- Dopiero zmartwychwstawałem, nie wybieram się szybko na drugą stronę.
- To dobrze, bo w różowym nie jest mi do twarzy.
Poważne stwierdzenie Dracona i to co zasugerował wywołało chwile specyficznej grobowej ciszy, która po chwili została przerwana krótkim choć szczerym wybuchem śmiechu obojga.
Spoważnieli w tym samym czasie, w którym powrócił Azrael.
- Czysto.
Na twarzy Zabiniego pojawił się delikatny uśmiech zachęty, który skierował do przywódcy ich trzyosobowej grupy.
- Czas na nas?
Obaj spojrzeli na zamyślonego Dracona, który po chwili odpowiedział im skinieniem głowy.
- Tak, chodźmy. Czas wybawić piękne kobiety z opresji, skopać tyłki kilku draniom i uratować świat.
Na twarzy Zabiniego pojawił się wyraz mocnego ożywienia, rozentuzjazmowany klasną mocno w dłonie.
- Brzmi nieźle. Na co jeszcze czekamy?
Draco zamilkł na moment, nieobecny wzrok kierując w głąb jaskini. Jakiś dziwny głos w jego głowie wciąż mu powtarzał, że nie powinien z niej jeszcze wychodzić. Spojrzał na ożywionego Zabiniego jakby był w mocnym transie.
- Jesteście ze mną?
Azrael skinął głową na znak zgody, uśmiechając się przy tym lekko. Zabini zrobił dokładnie to samo, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Wiesz, że zawsze byłem.
Niczego więcej nie potrzebował. Tylko te słowa mu wystarczyły. Skierował kroki w przeciwną stronę niż mieli iść.
- Pomóż Blaise'owi. Wyprowadźcie wszystkich tymi jaskiniami. Zabierzcie ich w bezpieczne miejsce.
Rzucił jeszcze w stronę Azraela chociaż nie spojrzał ani na jednego ani na drugiego. Brunet skinął głowa na znak zrozumienia. Doskonale wiedział co miał robić. Miał wraz z czarnoskórym Ślizgonem wyprowadzić wszystkich pierwszorocznych i młodych uczniów, którzy nie byli w stanie walczyć tajemnym przejściem przez katakumby, odciągając ich od największego zagrożenia i niwelując liczbę niepotrzebnych oraz niewinnych ofiar do minimum. Plan genialny w swojej prostocie i efektywności. Tak od początku planował to Draco i tak miał to w pierwowzorze wykonać sam, dlatego Zabini tym bardziej nie mógł pojąć dokąd teraz w samotności udaje się młody dziedzic. Z niezrozumieniem odprowadził blondyna wzrokiem podnosząc przy tym ręce w górę, w geście zdezorientowania.
- A ty gdzie idziesz?
- Po posiłki.
Rzucił niedbale mając nadzieje, że Zabini nie poruszy więcej tego tematu. Niestety, mylił się.
Drugi Ślizgon spojrzał na niego z nieukrywanym niezrozumieniem.
- Jakie?
- Jeszce nie wiem.
Przyznał szczerze niespodziewanie zatrzymując się tuż przed wlotem w głąb Hogwarckich Katakumb.
- Blaise..
Czarnoskóry spojrzał na niego specyficznie. Coś niepokojącego było w głosie blondyna, coś co nigdy wcześniej nie miało u niego prawa bytu. Niepokój? Zmartwienie? Strach? Smutek? A może wszystkie one naraz....
- Uważaj na siebie.
Spojrzał na przyjaciela, a na jego twarzy pojawił się ten specyficzny, typowy dla niego uśmiech pewności i ironii, który towarzyszył mu przez całe dotychczasowe życie.
- Dobrze wiesz, że nie mam zamiaru zakładać różowej sukienki.
Dodał z uśmiechem, co Zabini skomentował poprzez pokiwanie głową na znak roztargnienia. Spojrzał na przyjaciela z czymś na wzór wyzwania oraz pewności.
- Przyjdzie czas, że to ja uratuje ciebie Smoku.
- Wiem...
Przyznał cicho, uśmiechając się po raz ostatni do przyjaciela. Spodziewał się, że nastąpi to dużo szybciej niż oni sami i ktokolwiek inny mógłby przypuszczać. W kolejnej sekundzie wszedł w głąb Katakumb, znikając dwójce byłych Śmierciożerców sprzed oczu.
Obaj spojrzeli na siebie z dziwnym niezrozumieniem, które po chwili przerwał Zabini od niechcenia wzruszając ramionami.
- Znam go całe życie, a i tak nigdy go nie zrozumiem.
Azrael nie odpowiedział, jedynie kiwnął przytakująco głową, jako znak, że jest w tym stwierdzeniu coś prawdziwego.
W kolejnej chwili przekroczyli granice Katakumb i weszli do Hogwartu pośpiesznie kierując się w stronę Wielkiej Sali.


                                                                           *


Kroczył po ciemnych i zapomnianych częściach Katakumb z nutką niepewności pomieszaną z determinacją. Sam nie do końca był pewny czego może się spodziewać po tym miejscu. Nie było ono ani przytulne, ani nie zdawało się być przyjazne, mimo to coś mu mówiło, że powinien tu być. Nie miał ze sobą mapy, nie kierował się też zmysłem orientacji w terenie, z którego był bardzo dobrze znany, nogi same poniosły go do głównego holu starożytnych, szkolnych Katakumb. Tego samego, w którym miesiąc temu miał szansę poznać zapomnianych mieszkańców Hogwarckich murów.
Aura tego miejsca miała w sobie coś niepokojącego. Lodowate powietrze zamrażało krew do tej pory gotującą się w jego żyłach. Dziwne, bliżej niezidentyfikowane dźwięki skrobania i syczenia dobiegały z najciemniejszych zakamarków, przyprawiając go o zimne dreszcze na całym ciele. Klimat tego miejsca przyprawił by o trwogę i strach nawet największych śmiałków, tylko jemu wciąż coś uparcie mówiło, że to tu jest jego miejsce. Nie próbował się przed tym bronić jak robił to dotychczas. Tym razem zaakceptował tą świadomość.
Słowa Dumbledore'a wypowiedziane podczas jednej z kluczowych wizyt w jego gabinecie wciąż kręciły mu się w głowie, na umór powtarzając mu, że znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Dumbledore'a już od dawna usiłował utwierdzić go w przekonaniu, że tam gdzie spodziewa się wrogów, może mieć sojuszników. Żałował, że dopiero teraz zrozumiał sens tych mądrych słów i zaakceptował ich prawdziwość. Dopiero dzisiaj odważył się im zaufać. Intuicja nie zawiodła go co do jednej osoby – Azraela, ale czy teraz również dobrze myślał? Musiał przekonać się o tym na własnej skórze i chyba właśnie to najbardziej go w tym wszystkim przerażało.
- Wyjdźcie.
Jego donośny głos rozniósł się niesiony potężnym echem po wszystkich korytarzach podziemnych jaskiń. Nic się jednak nie wydarzyło, ani od razu, ani minutę później.
- Wyjdźcie!
Powaga i determinacja tonu jego głosu nie uznawała najmniejszego sprzeciwu, chociaż zdawało się, że dalej zostanie on bez odpowiedzi. Nim zdołał powtórzyć po raz trzeci wezwanie, z jednego z tuneli dobiegł go głośny świst lodowatego wiatru poruszający jego krótkimi włosami i czarnym płaszczem Śmierciożercy. Dzielnie zniósł ziąb przenikający przez każdy skrawek jego ubrania, paraliżujący rozgrzane ciało.
Jeśli są w życiu momenty, w których człowiek instynktownie powinien uciekać był to właśnie jeden z nich. Został jednak w tym samym miejscu, nie dając po sobie poznać chwili zwykłego ludzkiego strachu. Właściwie i tak było mu już wszystko jedno, nie miał nic do stracenia, mógł jedynie zyskać i właśnie z takim nastawieniem tutaj przyszedł. Nie zamierzał odpuszczać, chociaż domyślał się, że nie tylko on należy do upartych i trudnych w obejściu stworzeń.
- Czego chcesz?
Przeszyty jadem i rozwścieczeniem zniekształcony ludzki głos wyłonił się znikąd, świdrując jego umysł bardziej niż najgorsze psychiczne tortury. Nigdzie nie widać było jego rozmówcy. Wytrzymał zimno powiększające się z każdą sekundą, przetrzymał również nieznośny ból głowy i specyficzne kucie w skroni, jakby ktoś próbował wedrzeć mu się do umysłu i odczytać wszystkie jego sekrety. Nie pozwolił na to.
- Pomóżcie w obronie Hogwartu, stańcie do walki.
Dziwny świst rozniósł się po olbrzymim holu, zupełnie jak syk jadowitych węży wypełzających z tysiąca zakamarków podziemnego labiryntu. Odpowiedziało mu wiele świszczących, dziwnych głosów brzmiących tak samo, zupełnie jak nakładające się na siebie echo.
- Ta wojna nie jest naszą wojną.
Ten argument nie był dla niego wystarczający. Ba. Był wręcz niedorzeczny i wyjątkowo mocno mijał się z prawdą.
- Pomogliście dziewczynie, z którą byłem tu poprzednio. Dlaczego?
Wiedział, że uderzył w ich czuły punkt, w pewnym stopniu nie pozostawiły mu wyboru, z drugiej strony nie miał czasu na długie dialogi i posiadówkę przy kawie i ciasteczkach. Na górze trwała wojna, a im więcej czasu tracił w Katakumbach tym bardziej zmniejszała się szansa na ratunek tych, na których mu zależało.
Wiedział, że zjawy czy też upiory kimkolwiek oni tak naprawdę byli, a z którymi w chwili obecnej miał do czynienia nie były złe. Daleko im było do negatywnych postaci. Nie byli to ani mordercy, ani gwałciciele i szumowiny, tylko zwyczajni ludzie, którzy w pewnym momencie po prostu zbłądzili w swoim ziemskim życiu, czego konsekwencje spotkały ich w życiu wiecznym.
W gruncie rzeczy postacie, z którymi miał teraz do czynienia były dobre, musiał im to tylko przypomnieć.
Już jakiś czas temu domyślił się, że faktycznie to nie życie próbował zabrać z Hermiony jeden z duchów, a wręcz przeciwnie, przyczynę choroby, która to życie z niej zabierała. Wiele czasu musiało minąć nim zrozumiał słowa profesora z pamiętnego wieczora w jego gabinecie, że tam gdzie początkowo sądzi, że ma wrogów tak naprawdę ma sprzymierzeńców. W końcu pojął, że mówił o nich. Dopiero po wielu długich tygodniach udało mu się połączyć wszystkie fakty i zrozumieć, że Katakumby Hogwartu w swoim mroku kryją potężną moc i magię, dzięki której jest w stanie wygrać bitwę, która od początku wydawała mu się misją samobójczą. Buntując się Voldemortowi myślał, że skazywał siebie na śmierć, teraz zrozumiał, że był w stanie wygrać tę walkę i dać innym i samemu sobie iskierkę nadziei, że to jeszcze nie jest koniec.
Zjawy nie odpowiedziały na jego pytanie, nie zniechęciło go to. Był zdeterminowany jak nigdy wcześniej.
- Dlaczego?!
Jego ton zabrzmiał władczo, nie miał czasu na zabawę w podchody i grzeczne prośby o uczestnictwo w rozmowie.
- Nie zasłużyła na śmierć.
Doskonale o tym wiedział, zjawy miały rację, tak samo jak on. Machnął ręką w bok zupełnie jakby próbował strącić niewidzialny przedmiot stojący obok niego.
- Tak samo jak większość osób na górze, które teraz giną.
Czuł jak ta chwila wzbudza w nim gniew, który stopniowo wzrastał, wraz z każdą odmową pomocy. Nie zrobił tym na nich wrażenia. Ten argument zdawał się nie być dla nich wystarczający.
Zamilkły, chociaż ich obecność była wyczuwalna jak nigdy wcześniej.
- Nie przekonasz ich w ten sposób.
Machinalnie odwrócił się za siebie. Nieopodal niego stała wysoka, starsza postać, ta sama, która miesiąc temu zadała mu jedno, jednak kluczowe pytanie.
Wtedy, ponad miesiąc temu zapytała go kim jest. Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Teraz już to wiedział. Tak samo jak wiedział kim jest osoba, która pojawiła się przed nim.
- Znam waszą historię....
Zaczął po chwili spokojnie, zapominając o wcześniejszym wybuchu gniewu. Postać starszego mężczyzny spojrzała na niego z zaciekawieniem, kiedy przejeżdżał wzrokiem po całym holu, zupełnie jakby widział otaczające go postacie, a przecież nikt go nie otaczał. Nikt kogo mógł zobaczyć gołym okiem.
- ...kiedyś myślałem, że to bajka opowiadana dzieciom na dobranoc, ale jesteście... istniejecie naprawdę.
Dodał po chwili dużo ciszej, tak jakby właśnie zdradził czyjąś najskrytszą tajemnicę. Jego stalowy wzrok znów spoczął na zjawie starszego mężczyzny.
- Wiem również kim Ty jesteś. Niegdyś byłeś potężnym czarnoksiężnikiem szkolących innych magów oraz najlepszym przyjacielem Merlina. Znaliście się od dziecka i zawsze mogliście na siebie liczyć, ale nadeszły mroczne czasy... Świat pogrążył się w chaosie i wojnie. Merlin chciał walczyć, ruszył na bitwę, ale kiedy potrzebował twojej pomocy w walce z wrogiem zostawiłeś go, więc przeklął ciebie i twoich uczniów. Żyjecie tu, w miejscu twojej dawnej szkoły, gdzie ukrywaliście się i zostaliście zaatakowani oraz zabici przez tą samą armię, której wcześniej Merlin nie podołał.... ale jesteście przeklęci, nie możecie odejść, póki nie naprawicie błędów sprzed wieku. Teraz macie okazję to zrobić.
Hol, który dotychczas był pusty powoli zaczęła wypełniać biała mgła, a wraz z nią ukazywać się wiele na wpół przezroczystych postaci posturami przypominającymi ludzi. Przejechał wzrokiem po wszystkich zjawach, które otoczyły go z każdej strony. Nie byli nastawieni przyjaźnie, ale i on nie przyszedł tu przecież szukać nowych przyjaciół.
- Pomóżcie mi, a zdejmę z was klątwę.
Mówiąc to zatrzymał wzrok na człowieku odpowiedzialnym za wszystko. Jego rozmówca uśmiechnął się do niego specyficznie, chociaż dało się w tym zauważyć nutkę zadziorności i wyniosłości.
- Już wiesz kim jesteś?
- Dziedzicem Merlina.
- Skąd ta pewność?
Na twarzy Malfoy'a pojawił się jego charakterystyczny ironiczny uśmiech, który towarzyszył mu przez całe dotychczasowe, ziemne życie.
- Wrodzona.
Postać nie odpowiedziała, zamiast tego zaczęła się szczerze śmiać, by po chwili nagły świst zimnego wiatru wypełnił cały hol. Kilka sekund później wszystko ustało, a zjawy przepadły bez śladu.
Zniknęły nim zdołał je przed tym powstrzymać.
Został sam na środku Hogwarckich Katakumb, pozbawiony nadziei, że nie staną się one jego osobistym cmentarzem.


                                                                          *


Nawet nie wiedziała kiedy opuściła w miarę bezpieczne mury Hogwartu i znalazła się na błoniach, strawionych przez pożar, mgłę i walkę.
Uderzył ją odór pożogi, krwi i błota. W powietrzu jakby echem roznosiły się odgłosy walki, rzucanych czarów i śmierci. Co jakiś czas oślepiały ją intensywne, wielobarwne błyśnięcia używanej magi, niestety głównie tej zakazanej.
Przystanęła sparaliżowana widokiem, który zobaczyła.
Samo słowo wojna, nie było przecież dla niej pojęciem nowym. Istniało o niej wiele filmów, książek, poematów, utworów muzycznych i wiele z nich zdążyła przeanalizować w swoim dziewiętnastoletnim życiu, ale żadne z nich nie opisywały tego jaka ona była naprawdę.
Teraz to zrozumiała.
Nie takiego widoku się spodziewała, a już na pewno nie na taki była psychicznie przygotowana. Owszem, nastawiała się na nią, szkoliła do niej, w jakimś stopniu nawet na nią czekała, ale rzeczywistość wojny wyglądała dużo bardziej przerażająco niż to na co się przygotowywała.
Nie stchórzyła, Bóg jej świadkiem, że z całego serca chciała walczyć i pomóc innym, chociaż w pierwszej sekundzie żałowała, że nie została wśród tymczasowo bezpiecznych murów Hogwartu.
Cały teren Hogwartu trawił ogień wraz z mgłą, czarne ołowiane chmury zwiastowały nadchodzącą ulewę. Czarny dym roznosił się po niegdyś zazielenionym placu Szkockiej Szkoły Magii. Utrudniał oddychanie, uniemożliwiał prawidłową pracę organizmu, pogarszał widoczność bezlitośnie szczypiąc w oczy.
W oddali dostrzegła jak płoną wieże boiska do gry w Qudditcha. Cały teren Hogwartu był zajęty przez przegrupowane oddziały Voldemorta i próbujących się bronić jej szkolnych kolegów i profesorów.
Stojąc tu, w tym miejscu, jak nikt inny widziała przewagę tych złych i tak przerażający stopniowy upadek tych, których kochała i szanowała.
Widziała jak inni uczniowie nieporadnie próbują walczyć z dużo lepszymi od nich Śmierciożercami, w czasie kiedy profesorowi próbowali pokonać olbrzymy, które specjalnie na ten dzień zwerbował Voldemort.
Jej serce krzyczało z bólu, a ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Stała tak sparaliżowana uczuciami i tym co widziała.
Co miała robić? Instynkt mówił jej, że ma biec. Ale gdzie?
Wyciągnęła różdżkę z kieszeni jeansowych spodni i ruszyła biegiem przed siebie, chociaż sama jeszcze nie wiedziała co jest jej celem, czego i kogo ma szukać, z kim walczyć, kogo bronić, co robić....
Jedna perłowa kropla spłynęła jej po policzku. I sama już nie wiedziała czy ta niewielka smuga wody to początek nadchodzącej ulewy, czy jej łza przerażenia, determinacji, smutku i złamanego serca.
Wbrew temu co czuła, tego dnia nie tylko ona miała ochotę płakać, niebo również zamierzało to zrobić.


                                                                         *


Nie pamiętał kiedy zgubił Rona. Zgiełk walki rozdzielił ich szybciej niż planowali. Jak przez mgłę pamiętał oddalającą się sylwetkę rudowłosego przyjaciela, który w oddali dostrzegł walczącą siostrę i pobiegł jej z pomocą, znikając gdzieś między setką zabieganych postaci i oślepiających błysków używanej magii.
Czemu nie pobiegł z nim? Sam nie wiedział.
A może inaczej, wiedział, ale wstydził się do tego przyznać.
Wbrew swojego nastawienia do życia i przekonania, że to przyjaciele są dla niego najważniejsi, dzisiejszego dnia musiał się temu sprzeciwić. Nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że powinien. Po części wiedział, że rodzeństwo Weasley'ów sobie poradzi, tak samo jak zdawał sobie sprawę, że on miał do załatwienia coś bardzo ważnego, ważniejszego nawet od pomocy przyjaciołom.
Nie miał rodziny, więc zawsze życie przyjaciół stawiał na pierwszym miejscu. Ale teraz, dzisiejszego dnia, wiedział, że nawet oni muszą zejść na dalszy plan. Miał uratować świat, a to oznaczało zrezygnowanie z ich rozpraszającego towarzystwa. Musiał to zrobić sam. Tak było trzeba.
Musiał dać nadzieje innym, chociaż sobie nie pozostawił już żadnej.
Wiedział co miał robić, nie wiedział jedynie jak.
Owszem, był dobry z magii, sporo umiejętności odziedziczył po zdolnych rodzicach, wielu nauczył się dzięki szkoleniu, ale Voldemort był innym rodzajem przeciwnika niż kolega z grupy.
On nie wybaczał, nie znał litości i strachu. Był dużo silniejszy i sprytniejszy.
Na dobrą sprawę nawet nie wiedział gdzie go szukać.
Postać Voldemorta już na samym początku zniknęła z centrum dzisiejszych wydarzeń. Wszyscy walczyli na błoniach, mieszkańcy Hogwartu przeciwko armia Voldemorta składającej się nie tylko ze Śmierciożerców, ale również z najemników, wilkołaków, inferiusów i dementorów, nigdzie jednak nie było samego Pana Mrocznej Strony.
Dobrze wiedział, że nie znajdzie go na polu bitwy. Podświadomie przeczuwał, że Voldemort na niego czeka w miejscu, w którym nikt nie powinien im przeszkodzić w zakończeniu tego co powinno zostać rozwiązane już dziewiętnaście lat temu.
Niechętnie oddalił się od pożogi walki, zostawiając w niej swoich przyjaciół, znajomych i bliskich.
Jak narkoman szukający źródła swojego uzależnienia przeczesywał opustoszałe zakamarki terenu Hogwartu zmierzając bliżej śmierci niż kiedykolwiek. Nigdzie jednak nie było Voldemorta.
Tak bardzo przejął się próbą jego odnalezienia, że stracił czujność.
Kiedy zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa było już za późno. Gwałtownie odwrócił się za siebie, kiedy zrozumiał, że ktoś za nim stoi. Widząc przed sobą jednego ze Śmierciożerców z różdżką skierowaną prosto w jego serce stracił równowagę i upadł na mokrą ziemie. Stracił czujność i miała ona kosztować go nie tylko życie, ale utratę nadziei dla całego świata.
Odruchowo zamknął powieki czekając na to co nieuniknione. Miał wrażenie, że obrazy z dzieciństwa zaczęły przelatywać mu przed oczami.
Minęła chwila, może dwie.
Otworzył powieki gdy zdał sobie sprawę, że nie umarł, że wciąż jest na opustoszałej części terenu Hogwartu i jego serce bije szybciej niż kiedykolwiek.
Co się stało? Nie miał pojęcia.
Postać, która jeszcze przed chwilą mierzyła w niego różdżką upadła na ziemie, odsłaniając zakapturzoną postać innego Śmierciożercy, który przed chwilą pozbawił życia jego niedoszłego oprawcy.
- Co z tobą Potter? Z tego co kojarzę to masz uratować świat. Nie wypada żebyś zginął z rąk przeciętnego Śmierciożercy.
Momentalnie zmarszczył brwi w geście niezrozumienia i niedowierzania. Doskonale znał ten głos, zresztą mało osób na świecie zwracało się do niego po nazwisku i w ten charakterystyczny sposób. Jedynie nie mógł uwierzyć, że słyszy ten głos teraz, w takim miejscu i takich okolicznościach.
Po chwili stojąca przed nim postać ściągnęła kaptur z głowy, który uniemożliwił wcześniej Harremu rozpoznanie swojego wybawcy. Gdy pierwsze co ujrzał spod podnoszonego kaptura to błysk stalowych źrenic i kilka blond włosów opadających na czoło nie miał już wątpliwości, kto okazał się jego prywatnym bohaterem, choć dalej nie mógł w to wszystko uwierzyć.
- Draco?
Wydukał zdziwiony, nieporadnie dźwigając się na obolałych, zesztywniałych ramionach. Na twarzy Dracona pojawił się dość spory arogancki uśmiech.
- Od kiedy przeszliśmy na „Ty”?
Jego pytanie przepełnione było arogancją i złośliwością, chociaż gdzieś pomiędzy tym wszystkim przebijała się nutka młodzieńczych wygłupów i uzasadnionej satysfakcji. Harry nie odpowiedział, chyba wciąż był w zbyt dużym szoku by zareagować na cokolwiek.
- A więc wystarczyło uratować ci życie byś zaczął zwracać się do mnie po imieniu? Czy coś innego zbliżyło nas do siebie, a wyparłem to ze świadomości?
Dodał uśmiechając się ironicznie do Wybrańca, który w końcu nieporadnie dźwignął się z ziemi i stanął przed nim. Czarnowłosemu Gryfonowi nie udzielił się specyficzny, ciut żartobliwy klimat, który od początku towarzyszył młodemu dziedzicowi rodziny Malfoy'ów. Zmierzył Ślizgona podejrzliwym spojrzeniem, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do jego stroju Śmierciożercy i martwego ciała leżącego obok nich.
- Zabiłeś go bo chciałeś zabić mnie osobiście? Czy może wpadłeś na jeszcze genialniejszy pomysł?
Arystokrata zignorował te pełnoprawne zarzuty i wywrócił oczami jak grymaśne, niedocenione dziecko.
- Zwykłe „dziękuje” by wystarczyło...
Nic nie było w stanie opisać obecnej mimiki Wybrańca, na której mieszanka szoku, niedowierzania i zdezorientowania malowała się jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Odbiło ci.
Szepnął bardziej do siebie niż do niego, nie mogąc w żaden logiczny sposób uzasadnić obecnego zachowania blondwłosego Ślizgona. Wbrew pozorom Draco skinął głową na znak, że Potter faktycznie ma rację.
- Tak, już jakiś czas temu.
Nie była to ironia. Ten pierwszy raz w życiu, co prawda niechętnie, ale mimo wszystko Malfoy przyznał Wybrańcowi rację. Jego głos zdradzał jednak, że wciąż sam nie może się z tym faktem pogodzić.
Ciut nieporadny dialog między dawną dwójką szkolnych rywali przerwał nagły zryw Dracona, który bez ostrzeżenie podniósł różdżkę i wycelował nią w Wybrańca. Nim ten zdołał zareagować smuga zielonego światła przeleciała mu tuż obok lewego policzka. Minęło kilka długich sekund nim odważył się poruszyć, rozumiejąc, że dalej żyje i wbrew pozorom nic mu nie jest. Instynktownie spojrzał za siebie, gdzie tuż za jego plecami upadł kolejny Śmierciożerca. Sparaliżowany spojrzał z powrotem na blondyna, który patrzył na niego z czymś na wzór przyszłego wyrzutu.
- Nie dziękuj.
I nawet jeśli Harry tym razem chciał to zrobić to i tak szok i niedowierzanie po raz kolejny odebrały mu mowę.
Na odległych od nich błoniach sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Z oddali dochodziły dźwięki bitwy, świsty rzucanych czarów i oślepiające błyski używanej magii. Cały teren Hogwartu i jego okolic był otoczony przez Śmierciożerców, dementorów, wilkołaków i inferiusów oraz wszystkich tych, których specjalnie na ten dzień zwerbował Voldemort. Cel był jasny, zabić wszystkich i przyczynić się do upadku Hogwartu i wbrew kipiącej w żyłach nadziei, szala zwycięstwa wciąż była po stronie oddziałów Voldemorta, przewyższających resztę zarówno liczebnie jak i taktycznie. Czasu było coraz mniej i obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, że nie powinni go dalej marnować. Nienaturalnie zamyślony blondyn zaczął w rękach obracać swoją czarną różdżkę rozumiejąc, że nie on powinien być jej prawowitym właścicielem.
- Zastanawiałeś się czasem Potter czy to co dzieje się w naszym życiu, te pasma niepowiązanych bezpośrednio ze sobą przypadkowych zdarzeń, czy to jednak nie jest głos przeznaczenia?
Jego głos brzmiał jak szept, jak urywek wspomnień, do których wciąż powracał myślami. Czy celowo przytoczył zdanie, które niegdyś zadał mu profesor Dumbledore podczas ich walki? Nie. Ale teraz zrozumiał, że to co zdawało mu się być bezsensownym bełkotem obłąkanego, starszego mężczyzny teraz nabrało cholernie dużego sensu. Już zrozumiał co chciał mu przez to przekazać dyrektor Hogwartu, wiedział również co powinien zrobić dalej.
Harry spojrzał na niego z niezrozumieniem. Nim zdołał odpowiedzieć na to dziwne pytanie Draco wycelował w niego różdżkę. Wiedział, że tym razem Ślizgon celował bezpośrednio w niego. Teraz to on był jego celem. Wiedział, że musiał się obronić.
To była chwila, nawet nie.
Przez nagły skok adrenaliny i emocji już nawet nie pamiętał jakiego czaru użył przeciw niemu Draco i jakiego użył on by przed nim się obronić.
Obaj stali nadal w tym samym miejscu, nieugięcie patrząc w swoje niewzruszone oczy. Obaj nadal żyli, obaj właśnie dokonali czegoś co miało zmienić losy całego świata, ale tylko jeden z nich zdawał sobie z tego sprawę.
Nim Harry zdołał pojąć to co się wydarzyło Draco nieznacznie uniósł ręce w geście poddania, jednocześnie uśmiechając się do niego ironicznie, tak jak zwykle. Coś w jego postawie i wyrazie twarzy zdradzało, że był pewny, że Wybraniec obroni jego atak i właśnie tak zakończy się ten krótki, jednak istotny pojedynek. Wbrew pozorom Harry zrozumiał, że wszystko co zrobił Ślizgon było przemyślane oraz zamierzone i na pewno nie miało mu zaszkodzić, chociaż tak na początku to wyglądało, a przynajmniej miało tak wyglądać. Coś w środku mówiło mu, że może mu zaufać, a ten poprzedni atak miał mu jedynie pomóc, a nie zaszkodzić.
- Teraz jest Twoja. Zrób z niej właściwy użytek.
Na początku nie zrozumiał co mówi do niego były Śmierciożerca. Gdy blondyn kiwnął głową na morką ziemie pod jego nogami instynktownie również spojrzał w tamto miejsce.
Czy się zdziwił? Jasne.
Nie tego spodziewał się po Draconie jakiego znał. Kucnął z wolna niepewnie wyciągając dłoń w stronę czarnej różdżki bezpańsko leżącej na ziemi. Rozbroił jej wcześniejszego posiadacza, więc stał się jej prawnym właścicielem. Powoli podniósł się do pozycji stojącej, niepewnie zaciskając palce na czarnym trzonie najpotężniejszej z różdżek świata.
Draco obserwował go w milczeniu. Znał jej historię i potencjał. Wiedział, że tylko z jej pomocą Wybraniec jest w stanie pokonać Voldemorta. Sprawienie by to on ją dzierżył zdawała się być całkiem rozsądnym pomysłem. I chociaż aż za bardzo przyzwyczaił się do posiadania czarnej różdżki, wiedział, że nie on powinien być jej prawowitym właścicielem. Nie tylko im, ale i całemu światu lepiej wyjdzie jeśli pozostanie ona w rękach Wybrańca.
- Voldemort jest nad Czarnym Jeziorem, idź tam.
Skąd wiedział gdzie czeka Voldemort? Bo tam miał się z nim spotkać gdy będzie już po wszystkim, gdy Harry Potter za jego sprawą wyda ostatnie tchnienie, a on przyprowadzi bezimiennemu zwłoki ostatniego z rodziny Potter'ów. W pewnym stopniu było to wyróżnienie, w końcu jeszcze nikomu Pan Mrocznej Strony nie powierzył zabicia największego rywala. Aż do tego dnia.
Kiedy kilka miesięcy temu Voldemort na jednym z zebrań powiedział, że szykuje dla niego „coś specjalnego” spodziewał się raczej nic nie wartej, kolejnej misji, tymczasem Voldemort zlecił zabicie Pottera właśnie jemu. To był szok, teraz był nie mniej zszokowany, że tego nie zrobił.
Teraz osobę, którą miał zabić, sam uratował jednocześnie wysyłając ją by zabiła Voldemorta.
Cóż za ironia.... Nawet go to bawiło, chociaż okoliczności zabroniły mu to okazać.
Harry spojrzał na niego z niezrozumieniem i nieumiejętnie skrywanym niepokojem.
- Idź i zakończ to Potter. To twoje przeznaczenie, zawsze nim było.
Dodał już ciszej, pojednawczo uśmiechając się do Wybrańca. Pamiętał sen, w którym Dumbledore usiłował mu wmówić, że to jego przeznaczenie. Wiedział, że nie. Wiedział, że od zawsze była to działka Potter'a, chociaż jeszcze do niedawna nie chciał do tego dopuścić. Ale teraz, teraz pierwszy raz pogodził się z przeznaczeniem jakie dawno temu napisał dla czarnowłosego los. Kiedyś z niego kpił, dzisiaj widział w nim jedyną nadzieję, na to by ten dzień nie był ich ostatnim.
- A co z twoim?
- Ja oszukałem swoje.
Nie zrozumiał tego co powiedział Draco i do czego nawiązywał. Zadał pytanie szybciej niż zdołał to przemyśleć.
- Dlaczego?
- Gdybym tego nie zrobił, musiałbym cie teraz zabić.
Mówiąc to Draco uśmiechnął się do Wybrańca w swój ulubiony, przepełniony arogancją i ironią sposób. Nim Harry zrozumiał, że to nie był żart Malfoy spoważniał kiwając głową w stronę gdzie powinien pójść Wybraniec.
- Idź.
- Ale..
Niepokój i niezrozumienie wciąż przebijało się w ruchach i wyrazie twarzy czarnowłosego. Zupełnie jakby wciąż nie wiedział co ma robić dalej, chociaż było to więcej niż oczywiste.
- Ale co z uczniami ukrywającymi się w szkole?
Zapytał zdezorientowany, przypominając sobie o tym jak wiele osób czeka na ratunek.
Jego umysł był jednym wielkim zwątpieniem.
Może popełnił teraz błąd. Może nie powinien oddalać się od błoni, może powinien walczyć wraz z przyjaciółmi, może powinien ratować pierwszorocznych, do których próbują przedrzeć się hordy najemników Volemorta?
Zbyt wiele myśli atakowało jego umysł, zbyt wiele pobocznych wątków odrywało go od tego najważniejszego. Draco to dostrzegł.
- Nie panikuj Potter. Już się tym zająłem.
Mówiąc to ponownie i bez ostrzeżenia rzucił czar obezwładniający na zbliżającego się do nich Śmierciożerce wykonując przy tym gwałtowny unik, omijając rzucone w niego zaklęcie.
- Nie martw się, zajmę się resztą.
I chociaż Harry wyglądał na uspokojonego, to jednak wciąż pozostawał w tym samym miejscu.
- Idź już! To ty masz go zabić.
Draco niemal krzyknął popychając Harrego do przodu, niezamierzenie przypominając mu o jego przeznaczeniu.
Czy podziałało? Tak.
Wyraz twarzy Wybrańca zmienił się na zdeterminowany i pewny. Mocno zacisnął różdżkę w dłoniach, gotowy do tego na co przecież był przygotowywany całe życie. Draco nie skomentował widocznej zmiany Wybrańca w żadne sposób, jedynie uśmiechnął się nieznacznie pod nosem by po chwili odwrócić się w przeciwną stronę niż miał iść czarnowłosy Gryfon. Niedbale zarzucił wielki, czarny kaptur na głowę i zdeterminowany szybko ruszył przed siebie, w stronę gdzie trwało apogeum bitwy. Miał sporą przewagę. Nadal był w stroju Śmierciożerców, a o jego zdradzie wiedzieli tylko nieliczni i tylko ci którzy powinni, reszta już dawno pożegnała się z życiem.
- A co z tobą?
Usłyszał gdzieś za sobą krzyk Gryfona odprowadzającego go wzrokiem. Przystanął na moment, z aroganckim półuśmiechem odwracając się w stronę Wybrańca.
- Jestem ostatnia osobą, o którą powinieneś się martwić Potter.
Wybraniec spuścił nieznacznie głowę, jednocześnie kiwając nią w geście roztargnienia.
- Nie daj się zabić Malfoy. Polubiłem cie.
- Wzajemnie Potter.
Mówiąc to ironiczny uśmiech pojawił się na twarzy obojga. W kolejnej chwili obaj prędko ruszyli w przeciwne kierunki, nie do końca pewni czy jeszcze kiedyś dane im będzie się spotkać.


                                                                       *


Co miał robić dalej? W sumie nie miał pojęcia.
Zrealizował pierwszą część planu. Udało się zabrać w bezpieczne miejsce wszystkich słabych i rannych ukrywających się w Hogwarcie, ale jaka była faza druga? Nie wymyślił. Właściwie to szczerze wątpił, że ta pierwsza się uda, więc na drugiej wcale się nie skupił.
Droga jego i Wybrańca minęła się już jakiś czas temu. Jedyna okazja by wypełnić polecenie Voldemorta przeszła mu koło nosa i celowo z niej nie skorzystał. Nie żałował.
Coraz więcej osób zauważało jego zdradę. Mógł się przecież tego domyślić. Zdecydowanie dłużej powinien ukrywać swoje przejście na dobrą stronę, nie mogli na to jednak czekać Ci, którzy walczyli. Wpadł w szał bitwy jakby był do niej stworzony. W końcu czekał na ten dzień całe życie i właśnie do niego był przygotowywany, szczegółem jest, że stanął po stronie tych, których początkowo miał zlikwidować. Sam wciąż nie mógł w to uwierzyć, tak samo jak jego przeciwnicy, którzy jeszcze wczorajszej nocy byli jego sojusznikami.
Stopniowo przesuwał się w centralne miejsce walk, tam gdzie miało miejsce największe apogeum tej wojny. Pokonywał po drodze wielu przeciwników, od Śmierciożerców po wilkołaki i inferiusy.
Gdzieś w oddali dostrzegł jeszcze jak do bitwy włącza się Blaise wraz z Azraelem, stanowiąc wyjątkowo skuteczny walczący duet. W jakimś stopniu ich widok działał na niego uspokajająco. Ulgą było dla niego, że bez przeszkód udało im się ukryć mieszkańców Hogwartu w bezpiecznym miejscu, tak samo jak cieszył się, że miał w nich wsparcie teraz, na polu bitwy.
Wiele to dla niego znaczyło, chociaż nie zamierzał w przyszłości mówić im tego na głos.
Teraz już oficjalnie byli zdrajcami, w pełnym zakresie tego słowa i było mu z tym faktem wręcz cholernie dobrze. Miał przewagę i z niej korzystał. Zabijał i unieszkodliwiał wszystkich tych złych, którzy stanęli mu na drodze.
Wiedział, że prędzej czy później to się wyda.
Oczywiście wolałby by nastąpiło to później, szczęście jednak zaczęło go opuszczać w najmniej odpowiednim momencie.
- No proszę, Draco Malfoy, najwierniejszy pies Voldmerota okazał się być jego największym zdrajcą.
Zatrzymał się odruchowo gdy za swoimi plecami usłyszał tak dobrze znany mu, znienawidzony głos swojego największego rywala ze szkolnych lat. Nie odpowiedział. Niewzruszony odwrócił się do Matta, jednocześnie ściągając z głowy kaptur płaszcza Śmierciożercy. Spojrzał na bruneta z wyniosłością, odruchowo mocniej ściskając różdżkę w dłoni. Matt spoglądał na niego z czymś na wzór litości, nawet nie wyciągając przed siebie różdżki. Przebiła się w nim wrodzona pewność siebie i niczym nieuzasadnione poczucie przewagi nad arystokratą.
- Czym dałeś się przekupić Dumbledore'owi, że stanąłeś po stronie jego i tych oferm? Myślałem, że masz w sobie trochę więcej godności. Wiesz... nawet trochę mi ciebie szkoda. Byłeś ważny w naszym kręgu, byłeś kimś naprawdę wyjątkowym, a teraz zginiesz dla tych, którzy nie są warci nawet naszego spojrzenia. Wystarczyło tylko wypełniać polecenia naszego Pana... Gdzie twoja wrodzona duma Draconie?
- Straciłbym ją gdybym do końca życia służył Voldemortowi.
Matt odpowiedział mu uśmiechem ironii, miał wrażenie, że patrzy na swoje lustrzane odbicie.
- Ale byś żył. Nie ma nic dumnego w umieraniu w kałuży krwi i błota Smoku.
Na twarzy arystokraty pojawił się arogancki półuśmiech, odruchowo mocniej zacisnął palce na drewnianym trzonie swojej różdżki, podświadomie szykując się do ataku.
- Wiem, dlatego nie ja tak skończę.
Na ustach pewnego siebie bruneta pojawił się kpiący uśmiech.
- Tak sądzisz?
Spojrzał na niego z niezrozumieniem, które szybko przerodziło się w zrozumienie. Gwałtownie spojrzał w bok kiedy zdał sobie sprawę z zasadzki. Wtedy jednak było już za późno. Padł na ziemie przygwożdżony ogromnym ciężarem dzikiego stworzenia. Jak w urywkach filmu widział wypełnioną ostrymi i długimi kłami paszcze wilkołaka, nieustannie próbującego pożreć go żywcem. Jego różdżka za sprawą ataku poleciała gdzieś w bok, zdecydowanie zbyt daleko by mógł jej dosięgnąć.
Gdyby nawet była bliżej i tak nie miałby jak po nią sięgnąć, wciąż poranionymi już rękami musiał nieustannie przytrzymywać pysk wilkołaka, szarpiąc się z nim i próbując odsuwać ciało przed atakami jego wielkich, uzbrojonych w długie pazury, łap. Żałował, że zawsze był realistą, wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Tak samo jak wiedział o tym Matt.
- Miłej zabawy Smoku. Zostałbym i popatrzał jak wilkołak rozrywa cie na strzępy, ale mam lepsze rzeczy na głowie. Pozdrowię od Ciebie twoją przyjaciółkę szlamę jeśli chcesz, myślę że dostarczy mi sporo rozrywki przed śmiercią. Narazie.
Mówiąc to odwrócił się od niego plecami i uniósł dłoń zupełnie jakby w geście pożegnania.
- Ty skurwielu...
Wywarczał przez zaciśnięte zęby jednak Matt już nic mu nie odpowiedział, uśmiechnął się do niego ironicznie by w następnej chwili odejść od niego z wolna zostawiając go na pastwę bezlitosnego losu.
Odruchowo zacisnął mocniej zęby czując większy napór bestii. Wyprostowane ramiona zaczęły mu drżeć pod wpływem długotrwałego, znacznego obciążenia. Bezskutecznie próbował włożyć resztę sił w powstrzymywanie rozszalałego, dwustukilogramowego zwierzęcia. Kątem oka dostrzegł jeszcze jak w jego stronę biegną kolejne trzy wilkołaki. Wiedział, że rozsądnie by było pożegnać się z życiem, w tych ostatnich chwilach jakie mu do tego zostały.
Nim zdołał to zrobić, wielka bestia wydała z siebie konający pisk i padła bezruchu obok niego. Nie zrozumiał co się stało, zresztą nie musiał. Błyskawicznie wykorzystał okazję rzucając się po odległą różdżkę leżącą w kałuży błota. Złapał ją pewnie i szybko skierował jej ogniwo na drugą bestie biegnącą wprost na niego. Gdy wypowiedział słowa śmiercionośnego zaklęcia zwierze padło tuż przed nim. Na atak trzeciego wilkołaka nie zdołał zareagować, odruchowo osłonił się rękami czekając na śmierć, która nie nastąpiła, przynajmniej nie jego. Jasnozielona smuga światła przeleciała tuż obok niego i ugodziła bestie, która rzucała się do ataku. Błyskawicznie spojrzał w miejsce skąd dobiegło światło. Uśmiechnął się sarkastycznie na widok Azraela stojącego nieopodal z wyciągniętą przed siebie różdżką. Bez wątpienia to właśnie on był jego wybawcą zarówno w pierwszym jak i drugim przypadku. Jego radość nie trwała długo, a uśmiech malujący się na jego twarzy przerodził się w przerażenie.
- Uważaj!
Jego krzyk był bez znaczenia. Azrael nie zdołał zareagować na wilkołaka wyskakującego za jego pleców.
-Avada kedavra.
Pierwszy raz w życiu zrozumiał, że rzucił to zaklęcie zdecydowanie zbyt późno. Nie udało mu się zareagować szybciej, czego konsekwencje były śmiertelne. Już bez znaczenia był fakt, że bestia padła bez życia na morką trawę. Znaczenie miało, że obok niej znalazło się poszarpane w połowie ciało Azraela.
- NIE!
Jego krzyk rozniósł się na błoniach, przykuwając uwagę Blaise'a pokonującego ostatniego z gromady atakujących ich wilkołaków. Miał wrażenie, że czas na moment się zatrzymał. Jak w zwolnionym tempie, widział Dracona zrywającego się na równe nogi, jak w amoku biegnącego w stronę nieruchomego ciała Azraela. To co ich otaczało przestało mieć znaczenie, nie zwracali na to uwagi. W tej chwili liczyła się jedynie krew bruneta stopniowo coraz mocniej rozlewająca się po mokrej przybrudzonej trawie, z wolna ozdabiając ją w ciemno bordowy kolor.
Co czuł w tej chwili? Nie wiedział.
Co czuł Draco? Nawet nie chciał tego wiedzieć.
On sam również tego nie wiedział.
Nie był w stanie opisać słowami tego co czuł gdy widział jak nieruchome, poszarpane ciało Azraela upada w kałuże błota. Nie był pewny co czuł, ale podejrzewał, że chyba właśnie tak musi czuć się osoba, której pęka serce.
Blaise'a śmierć była upozorowana, a przecież patrząc na jego sfałszowany nagrobek czuł się jakby sam był martwy. Jego śmierć bolała, chociaż była tylko kłamstwo.
A teraz....
Teraz było inaczej.
Tym razem wiedział, że traci kogoś na zawsze.
Wiedział, że nigdy w pełni się z tym nie pogodzi.
Padł na kolana na mokrą trawę podnosząc głowę Azraela i trzymając jego ciało w objęciach. Brunet kaszlną ciężko wypluwając przy tym krew, która cienką stróżką ściekła mu po brodzie.
- Wybacz generale, zaskoczył mnie.
Wychrypiał ciężko, dławiąc się gęstą mieszanką krwi i śliny. Draco pokiwał głową na znak zaprzeczenia, zupełnie jakby tym gestem chciał mu powiedzieć, że to nie jego wina i nie ma już nic więcej mówić.
- Nic nie mów. Oddychaj.
Instynktownie spojrzał na jego rany poniesione w starciu z wilkołakiem. Jego brzuch i ciało było rozszarpane. Nawet on nie mógł na to patrzeć. Spojrzał na twarz Azraela, patrząc jak coraz szybciej ulatuje z niego życie. Nie mógł nic zrobić. Wiedział, że nie był w stanie mu pomóc. Było za późno. Azrael umierał, a on mógł tylko patrzeć na ostatnie chwile jego agonii. Uczucie bezradności i pustki rozlało się po jego ciele, paraliżując cały układ nerwowy. Pierwszy raz w życiu zrozumiał co oznacza poczucie winy. Wiedział, że to on był winny tej śmierci i wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Przecież to on wciągnął Azraela w to wszystko, nawet nie podając żadnego konkretnego i sensownego powodu.
- Nie powiedziałem ci dlaczego wybrałem tą drogę...
Jego głos drżał i chociaż bardzo chciał, nie potrafił tego powstrzymać.
Do cholery! Przecież obiecał, że wszystko mu kiedyś wyjaśni. Dlaczego los nie dał szansy mu tego zrobić? Przecież zawsze dotrzymywał obietnicy, jak miał się pogodzić z faktem, że teraz, praktycznie tej najważniejszej nie dotrzyma?
Zignorował obecność nadbiegającego Zabiniego, całą uwagę kierując na swojego najbardziej oddanego podwładnego.
Azrael ostatkiem sił pokiwał głową na znak zaprzeczenia, zupełnie jakby chciał tym gestem powiedzieć, że to nigdy nie było ważne.
- To bez znaczenia. Niezależnie od powodu wiem, że poszedłbym nią z tobą jeszcze raz, nawet gdybym już wtedy wiedział jak to się skończy.
Azrael drążą dłonią i ostatkiem sił ujął go za skrawek płaszcza, ściskając go mocno, zupełnie jakby był to ostatni pewny ruch z jego strony.
- Wiesz co masz robić prawda? Dlatego od zawsze wiedziałem, dlaczego za tobą idę. Zakończ to....
to co tutaj zrobiliśmy,... ta wojna..... nasza walka...ten bunt.... ten świat... to musi mieć jakiś sens....
Głos łamał mu się coraz mocniej, musiał robić coraz to dłuższe przerwy wypowiadając poszczególne frazy. Kaszlną mocno powoli dławiąc się krwią zalegającą mu w płucach.
I chociaż Azrael nie powiedział niczego wprost rozumiał o co mu chodzi. Zrozumiał, że odkąd został przypisany do jego oddziału, trzymał się go bo wierzył. W niego, w podejmowane przez niego decyzję i w to, że obecny bunt, na który się zdecydowali jest szansą by naprawić świat, który od początku ich istnienia nie był dla nich łaskawy. Nie mogli zmienić swojego losu, ale mogli zmienić los innych. Tak było trzeba. Może i to by nie odpokutowało ich wszystkich win, ale może chociaż wtedy byliby w stanie zasypiać spokojniej. Zasypiać ze świadomością, że gdy się obudzą będzie kolejny dzień i wierzyć, że będzie lepszy niż ten, który minął.
Zabini odwrócił głowę w bok, próbując uciec od tego widoku. Obaj z Draconem mieli opinie twardzieli, ale nie teraz. Teraz ledwo powstrzymywał łzy szczypiące go w oczy.
Draco instynktownie mocniej złapał go za ramiona, zupełnie jakby chciał tym samym dodać mu otuchy. By wiedział, że przy nim jest i wszystkim się zajmie.
- Zakończę to, nie martw się.
Twarz Azraela zrobiła się jakby bledsza, chociaż pojawił się na niej cień naturalnego spokoju, wręcz ulgi, na którą czekał całe minione życie. Na jego dotychczas pogrążonej w mroku twarzy pojawił się pierwszy delikatny uśmiech.
Czy umierał w spokoju? Tak.
Chociaż nie takie zakończenie sobie wymarzył, to jednak cieszył się, że odchodził spełniony i … wolny.
Ostatkiem sił skinął głową i przymknął powieki jakby na znak, że wie, że Draco dotrzyma danego słowa. Spojrzał na niego, próbując ostatni raz przyjąć na twarz tą charakterystyczną powagę, tą która towarzyszyła mu zawsze kiedy czekał na bezpośrednie rozkazy młodego przełożonego.
- Proszę o pozwolenie na odejście generale.
Coś ścisnęło go za serce wraz z tymi słowami Azraela, miał wrażenie, że coś szkli się mu pod powiekami. Skinął lekko głową i uśmiechnął się nieznaczne.
- Zezwalam, możesz odejść. Ciesze się, że miałem cie po swojej stronie.
Azrael odpowiedział mu delikatnym uśmiechem.
- Do zobaczenia w lepszej części piekła.
- Tak. Do zobaczenia.
Szepnął cicho, obserwując jak oczy Azaela gasną, a jego ciało zdaje się być lżejsze o jego dusze.
Brunet miał racje. Nawrócili się, ale wciąż niebo pozostawało tylko w zasięgu ich marzeń. Ratowanie świata nie zbawi ich przecież od wszystkich grzechów, które popełnili w przyszłości. Teraz to zrozumiał.
Mocniej ścisnął jego martwe ciało w swoich ramionach, powoli kładąc je na mokrej ziemi. Przez chwilę obserwował jego nieruchome źrenice, jakby miał jeszcze nadzieje, że za chwile chłopak się obudzi. Nic takiego nie nastąpiło. Wyciągnął rękę w jego stronę, by delikatnym ruchem poranionej i wybrudzonej dłoni zamknąć jego powieki już na zawsze.
Zabini obserwował go ze smutkiem i niepewnością. Utrata Azraela była szokiem, na który nie byli przygotowani. W tej jednej, krótkiej chwili zwątpił w to co miało dziać się dalej.
- Draco...
Nie dane mu było powiedzieć nic więcej, Malfoy gwałtownie przerwał mu w połowie zdania.
- Ratuj wszystkich, których się da.
Instynktownie skinął potwierdzająco głową jako znak, że wykona to polecenie. Z niepewnością spojrzał na obolałego i poranionego przyjaciela z wolna podnoszącego się z ziemi, wciąż wpatrującego się w martwe ciało poległego Azraela.
- A Ty?
Draco podniósł na niego swój stalowy wzrok, biło od niego chłodem i determinacją.
- Ja zabije wszystkich, których się da.
Nie odpowiedział przyjacielowi. Wiedział, że Draco będzie bezlitosny we wprowadzeniu tego postanowienia w życie. Nie zamierzał stawać mu na drodze.
Rozdzielili się. On poszedł bronić niewinnych, Malfoy poszedł szukać sprawiedliwości.
Deszcz z ołowianych chmur zaczął padać jeszcze mocniej.


                                                                        *


Był dyrektorem Hogwartu odkąd tylko pamiętał. Zawsze starał się być sprawiedliwy i podchodzić do życia z odrobiną młodzieńczego luzu oraz niepoprawnego optymizmu. Zawsze dawał nadzieję innym i chociaż dzisiaj bardzo tego pragnął to jednak sobie nie pozostawił już żadnej.
Widział skale tej wojny, ogrom jej zniszczeń i ofiar. Śmierciożercy przełamali ich obronę szybciej niż podejrzewał. Wrogowie wdarli się do szkolnych murów nim ktokolwiek zdołał ich powstrzymać. Wciąż nieustannie modlił się o ocalenie wszystkich tych, którzy byli w środku, chociaż pomoc znikąd nie nadchodziła.
Czy to był już koniec?
Jeśli tak, był temu winny.
Jak mógł nie przewidzieć tego co wydarzy się tego dnia?
Jak Snape mógł nie dostrzec planów Voldemorta? Jak Voldemort mógł go wykluczyć z tych wydarzeń?
Tyle pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi i wiedział, że większość z nich pozostanie przemilczana już na zawsze.
Nie mógł wiedzieć, że Volmdemort przewidział zdradę Snape'a i wykluczył go z planów bity o Hogwart. Nie mógł też wiedzieć, że uczniowie Hogwartu znajdujący się w budynku są już bezpieczni i znajdują się z dala od tych wydarzeń. Nie mógł też przewidzieć, że ktoś poinformuje Ministerstwo Magii, które nadejdzie z pomocą, niestety zbyt późno.
Nie mógł przewidzieć wielu rzeczy, tak samo jak tego ataku.
Pokonał olbrzyma, pokonał kilkunastu dementorów, wilkołaków i inferusów. Przecież był silnym czarnoksiężnikiem. Posiadał ogromną wiedzę i talent, który potrafił skutecznie wykorzystać, ale tego dnia zabrakło mu odrobiny szczęścia głupców.
(...)
Z zawitością walczył z kolejnym silnym Śmierciożercą, nie wyczuwając w tym ataku momentu zasadzki. Czas nie działał na jego korzyść. Gdy się zorientował było już za późno. Znikąd nagle i bez ostrzeżenia tuż za jego plecami pojawił się Lucjusz Malfoy. Zdołał pokonać poprzedniego Śmierciożerce, z którym walczył, ale na kolejną reakcje zabrakło mu już czasu.
Wiedział, że poniósł klęskę.
Wiedział, że przegrał nie tylko walkę o swoje życie, ale i o szkołę, którą kochał przecież nad własną rodzinę i świat, który wciąż sprawiał, że tak bardzo pragnął żyć.
Przymknął powieki, słysząc przeszyty jadem i wyniosłością głos starszego Malfoy'a wypowiadający tylko dwa słowa, te które miały pozbawić go życia.
Dziwny powiew wiatru uderzył go w twarz.
Czy tak wyglądała śmierć? Nie był co do tego pewny.
Otworzył powieki unosząc zdezorientowane spojrzenie przed siebie. Tuż przed nim stała niewzruszona postać ubrana w charakterystyczny, czarny płaszcz Śmierciożercy. Musiała minąć dłuższa chwila nim zdołał pojąć, że przed nim stoi odwrócony do niego plecami Draco Malfoy z charakterystycznie wyciągniętą przed siebie dłonią.
Musiało minąć jeszcze kilka kolejnych sekund nim zrozumiał, że blondwłosy chłopak stojący przed nim zdołał samą dłonią powstrzymać czar swojego ojca, wymierzony prosto w niego.
Długo chodził po ziemi i w pewnym sensie można by było powiedzieć, że zjadł wszystkie rozumy świata, ale tego co się wydarzyło wciąż nie był w stanie pojąć. Spojrzał na młodego Śmierciożerce z niezrozumieniem i zdezorientowaniem, które Draco doskonale wyczuł na swojej skórze. Uśmiechnął się pod nosem ironicznie. Nie mógł inaczej.
- Jesteś za młody by umierać profesorze.
Nie czekał na odpowiedź staruszka. Odruchowo spojrzał na swoją dłoń, przed którą zatrzymała się obracająca się kula jasnozielonego, gorejącego światła.
- Swoją drogą... chyba nauczyłeś mnie więcej niż myślałem.
Uśmiechnął się sarkastycznie, kiwając głową na znak samozachwytu, by następnie strzepnąć kulę z ręki niczym stary kurz. Zielone światło rozmyło się w powietrzu,przepadając bez śladu, tak jakby ten śmiercionośny czar nigdy nie został rzucony.
Jak tak właściwie znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie?
Bo widział.
Dostrzegł walczącego dyrektora i własnego ojca wyłaniającego się tuż za jego plecami. Wiedział, że staruszek nie da rady się obronić, wiedział również, że musi mu pomóc. Wbiegł między nich, choć nawet nie zdążył wyciągnąć różdżki z kieszeni płaszcza.
Odruchowo wyciągnął rękę przed siebie, jak głupiec naiwnie wierząc, że to wystarczy.
To była chwila, ułamek sekundy, może nawet mniej.
Wystarczyło.
Sam nie wiedział jak to zrobił, początkowo nie był w stanie pojąć tego co się stało. Domyślał się jedynie, że zadziałały emocje wraz z uczuciami. Wszystkie te szkolenia i treningi znacznie zwiększyły jego talent i siłę, ale teraz zaczął rozumieć, że to właśnie one miały największą moc. Większą niż to co do tej pory osiągnął.
Wiedział, że działał pod wpływem emocji, wiedział też, że pomógł mu w tym los.
Może był na swój sposób wybrany, może faktycznie płynęła w nim krew Merlina.
Nawet jeśli miał w sobie tą potrzebną iskrę, wiedział, że nie będzie w stanie więcej powtórzyć tego czego dokonał przed chwilą, nie w tak krótkim czasie.
- Draco?
Zdezorientowany, wręcz drżący głos jego ojca przeciął gęste powietrze unoszące się nad nimi. Wciąż nie mógł pojąć jak jego syn zablokował jego atak za pomocą samej dłoni i dlaczego stał po stronie kogoś kogo w pierwotnej wersji planu Voldemorta sam miał zabić.
Na twarzy młodszego arystokraty pojawił się arogancki półuśmiech, skinął nieznacznie głową w geście powitania, tak jak zwykł to robić podczas konfrontacji z Lucjuszem.
- Witaj ojcze. Wyglądasz na zdziwionego. Nie przejmuj się, też nie wiedziałem, że tak potrafię.
Początkowo zaskoczenie odebrało Lucjuszowi mowę, prędko jednak zdał sobie sprawę z tego co się wydarzyło i z tego do czego to wszystko zmierza.
- Co to ma znaczyć? Sprzeciwiasz się?
Były Śmierciożerca od niechcenia wzruszył ramionami, zupełnie jakby jego rozmówcą był kolega z podwórka, a nie własny ojciec.
- Na to wygląda.
- Rozumiem...
Szept Lucjusza miał w sobie coś specyficznego. Szybko pogodził się ze zdradą syna, zupełnie jakby nic dla niego nie znaczył. Mocniej ścisnął różdżkę w swojej dłoni. Nie zamierzał dłużej ciągnąć tego przedstawienia.
- Skoro nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam. Zawiodłeś mnie. Muszę cię teraz zabić.
Draco odpowiedział mu zaczepnym spojrzeniem i aroganckim wręcz wyzywającym uśmiechem.
- Spróbuj.
Mówiąc to wyciągnął różdżkę z kieszeni swojego płaszcza, z nutką ożywienia zaciskając ją w dłoniach. Nie skłamałby gdyby powiedział, że czekał na to całe życie. Nie zamierzał się powstrzymywać, wiedział zresztą, że jego ojciec również nie będzie tego robić.
- Draco?
Cichy, wręcz niepewny szept dyrektora Hogwartu chwilowo zawiesił broń między dwójką Malfoy'ów. Właściciel imienia nie dał się zwieść temu łagodnemu tonowi. Domyślił się, że dyrektor planował uraczyć go kolejną patetyczną przemową, na którą nie miał ani ochoty ani czasu. Był pewny, że dobrze robił i wiedział co powinien zrobić.
- Odsuń się profesorze. To moja walka.
Może i Dumbledore miał wątpliwości, może i nie chciał na to patrzeć, ale zaufał mu. Skinął głową w geście zrozumienia i wycofał się na bezpieczną odległość. Draco odprowadził go wzrokiem.
- Bez względu na wszystko, nie wtrącaj się.
Co prawda niechętnie, jednak w ostateczności, gospodarz pogrążonego w walce terenu, przystanął na dość bezpośrednie żądania swojego podopiecznego. Draco uśmiechnął się do niego pojednawczo. Coś było w oczach arystokraty co pozwoliło zaznać upragnionego spokoju gospodarzowi Hogwartu, coś co sprawiło, że mu zaufał, coś co mówiło, że będzie dobrze.
Intymność tej chwili skończyła się równie szybko jak się zaczęła. Wzrok Ślizgona ponownie przeniósł się na ojca.
- Zaczynajmy.
Lucjusz skinął głową na znak zgody.
- Skoro zdecydowałeś się umrzeć wraz z nimi, nie będę ci w tym przeszkadzał.
Draco już nic więcej nie odpowiedział. Owszem był gotowy umrzeć za tych, za których dzisiaj walczył. Nie zamierzał jednak tego robić. Nie teraz.
Wzmocnił uścisk na swojej różdżce, jego ojciec zrobił to samo. Zaczęło się.


                                                                          *


- Blaise?
Kasztanowłosa stała zszokowana, wciąż jak w amoku wpatrując się w osobę stojącą przed nią. Rozpoznała te obcięte na zapałkę włosy, ciemną skórę i dumnie wyprostowaną, umięśnioną posturę. Zmylił ją tylko płacz Śmierciożercy, tak samo jak fakt, że była na pogrzebie tego chłopka kilka tygodni temu.
A teraz....
Teraz najlepszy i na dobrą sprawę jedyny przyjaciel Malfoy'a stał przed nią, własnym ciałem osłaniając ją przed zaklęciem Sectumsepra wypowiedzianym przez jednego ze Śmerciożerców. Była w zbyt dużym szoku by zareagować i pomóc poranionemu chłopakowi. Zabini ostatkiem sił wypowiedział śmiertelne zaklęcie godząc nim swojego dawnego kolegę z kręgu Śmierciożerców. Nie był w stanie dłużej utrzymać ciężaru różdżki w swoich dłoniach. Niepewnie poluzował palce na drewnianym trzonie pozwalając by jego różdżką bezgłośnie upadła na mokrą trawę. Odruchowo przyłożył drżącą dłoń do największej rany biegnącej wzdłuż jego brzucha. Gęsta krew coraz mocniej zaczęła ściekać po jego palcach i ciele, wsiąkając w wilgotną ziemie. Po chwili padł na ziemie, nie potrafiąc dłużej utrzymać obolałego ciała na drżących, wiotkich nogach.
Oprzytomniała.
Zrozumiała, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i trwa nadal.
Padła na kolana przed jego drżącym ciałem, własnymi rękami próbując zatamować krwawienie.
- Boże Blaise, dlaczego to zrobiłeś?
Nie było ważne co tu robi, jak się tu znalazł i dlaczego tak właściwie żyje. Ważne było to co zrobił przed chwilą. Uratował ją, sam niemal ginąc.
Nieporadnie tamowała jego krew dłońmi, próbując przypomnieć sobie wszystkie medyczne zaklęcia, których przecież uczyła się na taką ewentualność.
Ręce drżały jej ze strachu i emocji. Czuła się najbardziej bezużyteczną osobą na świecie. Przecież była taka mądra, dlaczego nie potrafiła tego wykorzystać wtedy kiedy tej wiedzy najbardziej potrzebowała? Nie mogła wybaczyć sobie, że osoba, która jej pomogła teraz potrzebowała jej opieki, a ona nie potrafiła jej udzielić.
Nim zatraciła się w ataku histerii, poczuła zimną rękę czarnoskórego chłopaka na swojej drżącej dłoni. Spojrzała na niego wielkimi, bursztynowymi oczami z niedowierzaniem pomieszanym ze strachem.
Coś było w oczach byłego Ślizgona, coś co jej pomogło. Coś co mówiło, że wszystko będzie dobrze. Uwierzyła im.
Nie był to kubeł lodowatej wody wylanej na twarz jednak podziałało. Może w jakimś stopniu się uspokoiła, może i nawet odzyskała zdolność racjonalnego myślenia, może i nawet chciała sięgnąć po różdżkę by wymówić lecznicze zaklęcie, chciała zrobić rzeczy, ale powstrzymał ją przed tym głos czarnoskórego.
- Draco dokonał wyboru, wybrał Was. Nie wiem czy robi dobrze, nie wiem czy to przeżyjemy, ale nie zostawię go samego. Wiem, że jesteś dla niego ważna, nie wybaczyłby mi gdybym pozwolił cie skrzywdzić. Sam sobie bym tego nie wybaczył...
Jej oczy zaszkliły się mocno, nie była w stanie powstrzymać wielkich łez, które polały się po jej policzkach, spływając po jej brzoskwiniowej skórze prosto na poranione ciało dawnego Śmierciożercy.
- Nie płacz Granger. Przecież jesteś silną dziewczynką, jako jedyna zdzieliłaś Malfoy'a w mordę.
Zaśmiała się cicho mimo łez nieustannie ściekających jej po brodzie. Zabini skomentował to serdecznym uśmiechem, który prędko zamienił się w grymas bólu. Odruchowo złapał się za poraniony brzuch. Wiedziała, że musi interweniować. Bezzwłocznie sięgnęła po swoją różdżkę, szepcząc pod nosem wiele zaklęć medycznych skutecznie gojących rany poniesione przez czarnowłosego. Kilka chwil wystarczyło.
Zabini skinął głową na znak uznania i podziękowania, jednocześnie obolały podnosząc się z ziemi, wspierając się na ramieniu znienawidzonej niegdyś Gryfonki.
- Muszę znaleźć Dracona, znając jego zdolności pewnie wpakował się w jakieś kłopoty.
Nie musiał iść nigdzie daleko. Z oddali dostrzegł jak młody dziedzic rodziny Malfoy'ów staje twarzą w twarz z własnym ojcem, wzajemnie mierząc w siebie różdżkami.
- A nie mówiłem....
Ton Zabiniego mówił wiele, chociaż nie udzielił się jej jego specyficzny humor.
Zamarła. Nie rozumiała co się dzieje.
Obaj mieli na sobie czarne płaszcze Śmierciożerców. Obaj mierzyli do siebie bez chwili zawahania. Obaj ignorowali obecność dyrektora Dumbledore'a, który stał obok i nawet nie próbował powstrzymać tego co miało się za chwile wydarzyć.
W jej umyśle wciąż pojawiało się jedno pytanie.
Co będzie dalej?


                                                                              *


Nie był istotny przebieg tej wali.
Nie było też istotne jak do niej doszło.
Najważniejsze było to, że tego dokonał. Odciął się od piętna ojca, które tak brutalnie krążyło nad nim przez dziewiętnaście lat dawnego życia.
Co czuł patrząc na niego teraz, przegranego i skazanego na jego łaskę?
Ulgę i ...wolność.
Chyba nie znał piękniejszego słowa.
Walka trwała krócej niż się spodziewał, rozbroił ojca niczym bezbronnego pięciolatka.
Tak przynajmniej mu się wydawało, pewnie pod chwilą emocji pomieszanych z adrenaliną.
W rzeczywistości walczyli długo i brutalnie. Miał nagłe zrywy walki i chwile totalnej niemocy. W ostateczności wygrał, wykorzystując zbytnią pewność siebie Lucjusza i rozbrajając go w przełomowym momencie jego przewagi.
A teraz stał nad nim, mierząc w niego jego własną różdżką z determinacją przypisywaną właśnie jego rodzinie. Dyrektor Dumbledor'e wyrwał się w jego stronę, słowa jednak zamarły mu na ustach. Obiecał nie wtrącać się w decyzje Dracona i chociaż wciąż bał się jego wybuchowości, wierzył, że teraz rozważnie zakończy ten pojedynek.
Różdżka wymierzona we własnego ojca nawet nie drgnęła w rękach byłego Śmierciożercy. Nie miał pojęcia, że całej tej sytuacji przygląda się Granger wraz z Zabinim.
Zresztą to co go otaczało nie miało żadnego znaczenia.
Ta chwila zawieszenia dla jego ojca trwała zdecydowanie zbyt długo. Rozwścieczony prowokacyjnie skinął głową na syna.
- Na co jeszcze czekasz? Zakończ to.
Mocniej naprężył rękę celując różdżką prosto w głowę ojca. Minęła chwila, może dwie. Hermiona zamknęła oczy tak samo jak dyrektor Dumbledore. Żaden czar jednak nie padł. Draco bez słowa komentarza przełamał różdżkę ojca i rzucił ją gdzieś w bok. Spojrzał na zaskoczonego mężczyznę z obrzydzeniem.
- Nie jestem Tobą.
Odwrócił się od niego i ruszył przed siebie. Ten temat uznał za skończony. Nim się oddalił, dobiegł go jeszcze specyficzny głos ojca, zdradzający w sobie obietnice przyszłej zemsty.
- Pożałujesz tego, że nie zabiłeś mnie gdy miałeś okazję.
Odruchowo przystanął w miejscu głowę lekko odwracając w bok, jednak nie wystarczająco by spojrzeć na poległego w walce Lucjusza. Nie zasłużył na jego wzrok i chwile uwagi, nie zamierzał też zmieniać swoich postanowień i pozbawiać ojca życia.
Okazanie litości było buntem, którego Lucjusz nie mógł znieść. Wiedział o tym.
Wtedy jeszcze ta decyzja wydawała mu się być słuszna. Nie przewidział tego co przyniesie odległa przyszłość, a zamierzała przynieść bardzo dużo.
Dużo więcej niż był w stanie przewidzieć i znieść.
Teraz jednak o tym nie myślał.
Ruszył w stronę dyrektora, a jego ojciec, wykończony walką i towarzyszącymi jej emocjami, stracił przytomność.
- Wiedziałem, że podejmiesz słuszna decyzję.
Poczciwy głos Dumbledora sprawił, że Draco uśmiechnął się kpiąco kiwając głową na znak zaprzeczenia.
- Nie mogłeś tego wiedzieć. Godzinę temu ja sam jeszcze tego nie wiedziałem.
- Wiara czyni cuda Draconie.
Zignorował ten komentarz staruszka. Spojrzał na odległe od nich pole bitwy. Nie było dobrze, nigdzie również nie było Harrego, którego powrót mógłby zwiastować pokonanie Voldemorta.
Było źle, nawet bardzo.
- Wierzysz, że możemy jeszcze wygrać tę bitwę?
Dyrektor przymknął powieki i skinął głową w dół. Coś poczciwego było w jego wyrazie twarzy i tonie głosu.
- Tak. Ty też powinieneś.
Nie odpowiedział. Rozdzielił ich atak kolejnej fali przeciwników. Może i pokonał ojca, ale Voldemort i jego armia wciąż pustoszyli teren Hogwartu. Wciąż ktoś ginął, wciąż tracili siły.
Wiara nie miała tu nic do rzeczy. Ta wojna była stracona dla nich od samego początku.
Nim zdołał rozbroić jednego Śmierciożerce, dwóch pozostałych bez ostrzeżenia zagrodziło mu drogę i równie szybko padli bez życia na morką ziemie. Odruchowo spojrzał w bok skąd dobiegł ich śmiercionośny czar. Nie mógł powstrzymać się przed uśmiechem kiedy stanął przed nim Zabini z wyrazem satysfakcji wymalowanym na ciemnej twarzy.
- Miałeś rację Smoku, uratowałem cie szybciej niż oboje myśleliśmy.
Nim zdołali zareagować, na twarzy Dracona pojawił się bolesny grymas, kiedy zdał sobie sprawę, że zostali otoczeni, z każdej możliwej strony, a w ich stronę celuje setka różdżek należąca do zwolenników Voldemorta.
- A kto teraz uratuje nas?
Jego pytanie było trafne. Dyrektor Dumbledore został osaczony przez chmarę wilkołaków, oni przez Śmierciożerców. W najróżniejszych zakamarkach błoni reszta dobrej strony również została zmuszona do poddania się. To był koniec. Już nie było co do tego żadnych wątpliwości.
- Rzućcie różdżki.
Polecenie było proste. Nie podlegało negocjacji i obaj to wiedzieli. Spojrzeli na siebie i niechętnie jednak wypuścili broń z palców pozwalając by bezgłośnie upadła na morką trawę.
- Gotowi na śmierć?
Pytanie jednego ze Śmierciożerców mierzących w nich różdżkę wywołało uśmiech ironii na twarzy arystokraty.
- A wy?
Śmierciożercy, którzy ich otoczyli spojrzeli na niego z niezrozumieniem. Draco wiedział, że nadchodzi coś z czego inni nie zdawali sobie sprawy.
Może faktycznie Dumbledore miał rację. Wystarczyło tylko uwierzyć....
Nim jego przeciwnicy zdołali zareagować, mocny wyjątkowo porywisty wiatr zerwał się na błoniach, a towarzyszył mu krzyk przerażenia oraz śmierci, dochodzący z oddali.
Odruchowo wszyscy walczący na błoniach zamarli bezruchu i spojrzeli w miejsce skąd dobiegał. Było za późno na reakcję. Białawy wiatr z cieniami półprzezroczystych ludzkich postaci staranował grupę Śmierciożerców pozbawiając ich życia szybciej niż zdołali pojąc co się dzieje i złapać ostatnie tchnienie.
Blaise z przerażeniem spojrzał na Dracona, który z uśmiechem nieukrywanej satysfakcji kiwnął w stronę zjaw, odprowadzając ich dumnym wzrokiem gdy zmierzali w stronę innych przeciwników, pomagając reszcie walczących na błoniach uczniów i profesorów.
- Co to ma być do cholery?!
Draco spojrzał na umarlaków, którzy jak fala tsunami pochłaniali armie Voldemorta, niemal jak nic nieznaczące drzewa stojące jej na drodze. Po chwili wzruszył od niechcenia ramionami i spojrzał na przyjaciela.
- Posiłki.
Zabini gwałtownie uniósł ręce i zaczął nimi poruszać jakby chciał uspokoić przyjaciela.
- Dobra, przyznaje. Kiedy miałeś znajomości wśród striptizerek i dostawców dopalaczy byłem wyjątkowo rozentuzjazmowany, ale armia nieżywych speców od magii to już lekka przesada wiesz?
- Nie przesadzaj. Może i nieżywi, ale jacy ruchawi nie?
Żart Dracona nie zrobił zbyt dużego wrażenia na czarnowłosym.
- Jeśli próbujesz żartować wiedz, że ci to nie wychodzi.
Arystokrata już nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się delikatnie do przyjaciela, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.
- Chodź, zakończmy to.
Zabini odpowiedział arystokracie uśmiechem i skinieniem głowy, by w kolejnej chwili ruszyć wraz z nim pomóc pozostałym w walce. Znów pojawiło się światło nadziei, tym razem jaśniejsze niż kiedykolwiek.


                                                                               *


Armia szkieletów zrobiła więcej niż mógł sobie wymarzyć. Pokonali każdego, nie ważne czy olbrzymów, wilkołaki, Dementorów, Śmierciożerców czy najemników. Tych, których nie zdołali dopaść osaczyli i rozbroili uczniowie oraz profesorowie.
W przełomowym momencie bitwy o Hogwart pojawili się również Aurorzy oraz pracownicy Ministerstwa Magii. Stare powiedzenie - lepiej późno niż wcale, w tym przypadku nie do końca się sprawdziło, jednak w ostateczności ubezwładniali wszystkich sojuszników Voldemorta, a przynajmniej tych którzy przeżyli.
Wiedział, że niebawem przyjdą również po niego.
Miał krew na rękach, miał ją również na twarzy. Całe błonia wypełnił krzyk zwycięstwa. Przymknął powieki pozwalając by srogi deszcz zmył z niego pozostałości walki. Gdy je otworzył obok niego pojawiła się zjawa starszego mężczyzny, dawnego przyjaciela samego Merlina tego, którego był Dziedzicem. Ponoć.
Wiedział, że bez nich ponieśli by klęskę, był im wdzięczny jak nikomu innemu w życiu, chociaż nie potrafił tego okazać. Z drugiej strony patetyczne słowa podziękowania były zbędne. Oni na nie nie czekali, on nie był do nich stworzony. Zdobył się by skinąć głową w geście podziękowania. Przyjaciel Merlina odpowiedział mu tym samym.
- Jesteście wolni, obyście zaznali spokoju.
Zjawa starszego mężczyzny przytaknęła na te słowa ruchem głowy.
- Obyś i ty go zaznał Draconie.
Tak, on również sobie tego życzył, chociaż wiedział, że czasy, które nadejdą wcale nie będą dla niego lżejsze niż te, których do tej pory doświadczył.
Wiatr ponownie pojawił się na błoniach, jak pył rozdmuchując humanoidalne kształty zjaw stojących na dziedzińcu Hogwartu.
Po chwili wszystko ustało. Spojrzał w niebo jakby to właśnie tam udali się jego sojusznicy.
Wiele dobrych dusz tego dnia skierowało się w tamto miejsce.
Strata tych istnień pozostawiła na innych swoje piękno. Wiedział, że rany odniesione dzisiejszego dnia będą leczone przez długi czas, a niektóre z blizn nigdy w pełni się nie zagoją.
Zatracił się w tych myślach. Oddał się nim do tego stopnia, że nie zauważył jak z odległych, zapomnianych błoni wynurza się sylwetka Wybrańca, dzierżącego różdżkę niegdyś należącą do Pana Mrocznej Strony. Zauważyli to inni, witając go okrzykiem radości.
To już przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.


                                                                             *


„Voldemort pokonany!”
Tylko te słowa wśród przerzedzającej się mgły, pożogi minionej bitwy, deszczu i ognia roznosiły się echem po błoniach.
Pamiętał to uczucie, tą dziwną ulgę, która spadła z jego serca kiedy echem po błoniach rozniósł się krzyk o porażce Voldemorta.
Był szczęśliwy, chociaż porażka Voldemorta była jednoznaczna również z jego końcem.
Świat zdawał mu się wtedy na moment zatrzymać. Widział wszystko jak na spowolnionym, starodawnym filmie.
Przymknął z wolna powieki spuszczając nieznacznie głowę na mokrą trawę. Widział w spowolnieniu jak krople deszczu spadają z jego grzywki i toczą długą podróż, by ostatecznie bezgłośnie rozbić się na ziemi. Uniósł z wolna zamroczony wzrok spotykając przed sobą jej sylwetkę, jej twarz i oczy, tak pięknie błyszczące łzami szczęścia pomieszanego z rozpaczą.
Patrzył na nią jak w transie próbując zapamiętać każdy detal tego widoku. Stali tak, może jakieś piętnaście metrów od siebie. Deszcz przestał padać jak na znak, potęgując w nim poczucie końca.
A ona, taka piękna i niewinna, stała dalej w tym samym miejscu co wcześniej, chłonąc jego uczucia wraz z emocjami. Zupełnie jakby doskonale wiedziała do czego to wszystko dążyło i co zaraz się wydarzy. Nieustannie patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Nie była w stanie kontrolować swojego ciała, gdy po jej rozgrzanych z emocji policzkach wolno zaczęły płynąć łzy.
A więc to był koniec. Koniec wojny. Koniec wszystkiego. Ich koniec....
Chciała powiedzieć jego imię, ale wciąż zdawało się być dla niej bardziej niż zakazane. W świecie, w którym wszystko już miało swoją nazwę i wszystko można było tak łatwo określić, ona traktowała jego imię jakby było zakazane, jakby miała świadomość, że gdy je wypowie straci coś bezpowrotnie, urok, wspomnienia i magię tej chwili, magię która połączyła ich na swój własny, zaczarowany sposób.
- Malfoy...
Jeszcze nigdy w jej ustach jego nazwisko nie zabrzmiało tak, tak... czule. Uczucia mieszały się ze sobą tak samo jak kałuże deszczu z wypaloną ziemią. Nie potrafiła określić co w tym momencie czuła, wiedziała jedynie, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyła, tak samo jak wiedziała, że nigdy już czegoś podobnego nie doświadczy.
Nieruchome, przepełnione tak dziwnym stalowym chłodem źrenice blondwłosego arystokraty przeszywały ją na wylot. Nie potrafiła określić co działo się w w jego głowie i sercu, jednak jego oczy zdradzały tak wielki smutek i ból, że rozpłakała się jeszcze bardziej.
Widziała jak bardzo się starał przywdziać na twarz ten charakterystyczny, ironiczny uśmiech, z którego był tak dobrze znany. Bezskutecznie.
Coś ścisnęło go tam w środku, na wysokości klatki piersiowej.
Chyba już nie był w stanie dłużej na nią patrzeć, chyba za bardzo go to bolało.
Z wolna spuścił wzrok i powoli odwrócił się do niej tyłem, stawiając kilka kroków w stronę głównych wydarzeń. Tam gdzie znajdowali się profesorowie, pozostali uczniowie, Aurorzy, wszyscy Ci, którzy odegrali istotne znaczenie dla pozytywnego wyniku tej bitwy.
Szedł do nich z wolna, odprowadzany jej wzrokiem i setką pozostałych, wszystkich tych, którzy nie spuszczali z niego wzorku kiedy zrozumieli, że był Śmierciożercą.
Śmierciożercą, który im pomógł.
Mimochodem poluźnił do tej pory ściśnięte na różdżce palce, by chwile później wypuścić ją z rąk rzucając gdzieś w odległy bok.
Miała wrażenie, że jest gdzieś obok. Że jest tylko widzem oglądającym najsmutniejszy film jaki powstał na świecie. Coś zakuło ją w serce gdy Draco bez żadnych słów padł na kolana, jednocześnie zaplątując sobie ręce z tyłu głowy.
Wszystko działo się jak na spowolnionym filmie, gdy ruszyło w jego stronę trzech Aurorów. Nie bronił się, nawet nie zareagował na ich obecność. Złapali go mocno za splecione ramiona, wykręcając je za jego plecy, chwile później zakładają ciężkie kajdany. Obezwładnili go w przeciągu sekundy, jak bezbronne dziecko, a nie jednego z najgroźniejszych Śmierciożerców.
Była zbyt zdezorientowana by zauważyć, że kilka metrów dalej to samo spotkało czarnoskórego przyjaciela Malfoy'a.
Blaise'a nigdy nie był potulnym chłopcem i nie zmieniło mu się to z wiekiem. Seria przekleństw wypełniła spalone błonia, chociaż bunt Zabiniego został przez wszystkich zignorowany. Skończył tak samo jak Draco, powalony na kolana ze spętanymi na plecach rękoma.
Twarz młodego dziedzica rodziny Malfoy'ów nie wyrażała żadnych emocji. Znów przybrał na siebie maskę obojętności, która towarzyszyła mu przez całe życie. Zignorował również widoczny protest przyjaciela. Wszystko było już bez żadnego znaczenia.
Nie była w stanie dłużej na to patrzeć, bez chwili zastanowienia zaczęła biec w ich stronę nie zważając na to, że przez łzy nie widzi niczego. Nie dane jej było uratować byłych Ślizgonów. Harry złapał ją w ramiona nim zdołała do nich podbiec.
- Nie Harry! Puść mnie! Nie mogą ich zabrać. ...
Jej krzyk bólu i rozgoryczenia rozległ się po całych błoniach. Wszyscy się przyglądali, nikt nie zareagował.
- Spokojnie Miona... Ciii..
Ciągły szept Wybrańca nie zdołał jej uspokoić, ale on w przeciwieństwie do roztrzęsionej Hermiony zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie wpłynąć na decyzję Aurorów i pracowników Ministerstwa. Tak samo jak zdawał sobie sprawę z tego, że człowiek, którego teraz złapali uratował ich wszystkich.
Walczyła długo z oplatającymi ją bezpiecznymi ramionami Wybrańca. Gdy zabrakło jej sił, a emocje pochłonęły ją całą, ustąpiła. Nieustannie trzymana w ramionach czarnowłosego odwróciła twarz w stronę blondyna tępo wpatrując się w jego sylwetkę. Wyczuł to spojrzenie. Uniósł wzrok i spojrzał na nią tymi tajemniczymi, ciut przerażającymi stalowymi źrenicami. W tej samej chwili jeden z pracowników Ministerstwa powiedział krótką jednak nad wyraz wyraźną przemowę.
Wszystko było jasne.
Dracon Malfoy został uznany za winnego popełnienia licznych przestępstw, bycia Śmierciożercą i współpracowanie po stronie zła. Był winny śmierci wielu osób i nikt nie zamierzał się nad nim za to litować. Wyrok brzmiał jasno i wyraźnie - Azkaban. Blaise chociaż nie był tam mocno związany z mroczną stroną i nie popełnił tak wielu wykroczeń i zbrodni jak jego przyjaciel, również usłyszał swój wyrok, brzmiał tak samo – więzienie.
Czuła jak jej serce rozrywa się na kawałki. Wiedziała, że tym razem nic nie będzie w stanie go pozbierać i posklejać, chociażby zwykłą taśmą klejącą.
- Malfoy... nie....
Jej szept był niemal niedosłyszalny, choć on go usłyszał. Wiedział o co jej chodziło. Wiedział, że dziewczyna chce, żeby walczył, żeby się bronił albo nawet uciekł.
Nie zamierzał tego robić. Sprawiedliwość prędzej czy później dopadnie każdego, teraz nadeszła jego pora. Był gotowy na karę, jakakolwiek by ona nie była.
Zresztą doskonale wiedział, że tak to się skończy.
W chwili, w której Voldemort został pokonany miał świadomość, że dla niego wolność się kończy. Musiał zapłacić za wszystko co kiedyś zrobił, a było tego wiele. Przystępując do dobrej strony miał świadomość, że to nie zwróci życia wszystkim tym, których je wcześniej zabrał. Musiał ponieść konsekwencje tego co niegdyś zrobił. Był na to gotowy.
Śmierć w więzieniu nie wydawała się być zresztą takim złym rozwiązaniem. Przecież całe jego dotychczasowe życie było w pewnym sensie więzieniem, ale teraz do tego chciał pójść z własnej woli, była to istotna różnica, na którą zamierzał przystąpić.
Uniósł wzrok i spojrzał na pogrążoną w niczym nieuzasadnionej rozpaczy kasztanowłosą dziewczynę. Spojrzał na nią łagodnie, z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Nie rycz Granger...
Rozpłakała się jeszcze bardziej.
Jeszcze nigdy ton blondyna nie zdawał się jej być tak proszący i tak uległy, niemal jakby był przepełniony tęsknotą. Nie umiała jedynie określić za czym chłopak mógłby w tej chwili tęsknić, za wolnością, czy już na zapas za nią.
- Nie możecie ich zabrać.
Poważny, nie uznający sprzeciwu głos dyrektora Hogwartu rozniósł się niesiony echem po całym terenie Szkockiej Szkoły Magii. Wszyscy spojrzeli w stronę nadchodzącego Dumbledore'a podpierającego się na ramieniu swojej wiernej przyjaciółki, profesor Minerwy Mcgonagall.
Chwile później z jego ust padły kolejne ważne słowa, z całych sił pragną by zmieniły one bieg obecnych wydarzeń.
Na dobrą sprawę powiedział wszystko to co czuli i myśleli inni.
Więcej niż oczywiste było to, że bez pomocy Dracona i Zabiniego wynik tej wojny wyglądałby zupełnie inaczej. I właśnie o tym mówił na głos.
Nim dyrektor zakończył swój monolog przerwało mu głośne i ironiczne prychnięcie kpiny. Wszyscy spojrzeli na Dracona, który ironicznie uśmiechał się do starszego mężczyzny. Jego oczy znowu były wyraźnie, zimne i stalowe.
- Daj spokój profesorze, jeden dobry uczynek nie odkupi wszystkich złych.
Dumbledore spojrzał na niego z niezrozumieniem. Nie zgadzał się z tym.
- Nawet wtedy kiedy tym jednym uczynkiem jest uratowanie całego świata?
- Nawet wtedy.
Dyrektor wyglądał na zaskoczonego. Nie spodziewał się po Draconie takiej skruchy, nie była ona mocną stroną chłopaka, którego znał od tak wielu lat. Wbrew jego gorącym protestom Ministerstwo Magii popierało zdanie arystokraty.
Widziała jak Aurorzy zbierają w jedną grupę Śmierciożerców i najemników Voldemorta, szykując ich do teleportowania do Azkabanu. Wiedziała, że za chwile spotka to również dwóch byłych Ślizgonów. Nie mogła na to pozwolić.
Bez znaczenia było to kto był jej rozmówca, ile par oczu śledziło każdy jej ruch i jakie konsekwencje swojego zachowania poniesie w przyszłości. Musiała postawić wszystko na jedną kartę.
Nie zapomniała o krzywdach jakie przez wiele lat wyrządzał jej przywódca Slytherinu, nie zapomniała też, że to właśnie on zabił tak ważnego dla niej Wiktora, nawet nie chciała o tym zapominać, ale dzisiejszego dnia Malfoy jak nigdy udowodnił jej, że potrafi poruszyć jej serce w sposób, któremu jeszcze nikomu innemu się nie udało. Nie mogła go stracić. Musiała go ratować, nie tylko jego, ale i Blaise'a, była im to winna.
Co czuła w tej chwili? Chyba tylko i wyłącznie gniew. Wyrwała się z ramion Wybrańca, wychodząc naprzeciw pracownikom Ministerstwa Magii i ważny Aurorom.
- Na litość boską! Jesteście tacy głupi czy ślepi, czy obie te rzeczy naraz? Gdyby nie oni, nie rozmawialibyśmy tu teraz! Niech was szlag wszystkich weźmie. Was i wasze popieprzone poczucie sprawiedliwości...
Jej krzyki roznosiły się echem po błoniach, a gwałtowna i bogata gestykulacja tylko pogłębiała jej znaczny bunt. Jej przekleństwa i i osądy mierzyły do wszystkich. Nie tylko do pracowników Ministerstwa, ale również uczniów i profesorów stojących na błoniach. Wszystkich tych, którzy milczeli zamiast bronić swoich wybawców.
- Jest niezła....
Szept Blaise'a skierowany do klęczącego obok, przytrzymywanego blondyna wywołał na jego twarzy ironiczny uśmiech. Fakt, widok kruchej kasztanowłosej otoczonej przez setki postaci oraz jej krzyki, oskarżenia, wyrzuty, a nawet siarczyste przekleństwa skierowane do Aurorów, Ministra Magii, przedstawicieli poszczególnych departamentów, profesorów oraz pozostałych uczniów, były godne podziwu.
- Czekaj, dopiero się rozkręca.
Miał rację. Hermiona od zawsze miała nieograniczone pokłady słów do wykorzystania w ciągu dnia i zamierzała w chwili obecnej to udowodnić. Nikt do końca nie wiedział ile minut minęło, ale jej przemowa wydawała się być dopiero w fazie wstępu. Może i długo ciągnęła by ten temat, ale zdecydowanie zbyt mocno rozpraszała ją postać śmiejącego się pod nosem blondyna.
Urwała nagle swoją patetyczną przemowę i odwróciła się w jego stronę, z błyskawicami lecącymi z jej bursztynowych oczu.
- Co cię tak bawi Malfoy?! Na Merlina! Próbuje was ratować więc może być się teraz nie śmiał do cholery? Bo zaraz się rozmyśle!
Jej poirytowane krzyki tylko jeszcze bardziej rozbawiły chłopaka.
- Granger, moja ty bohaterko, uważaj żeby i ciebie nie zamknęli. Znając nasze szczęście nawet cele dostaniemy tą samą.
Hermiony wbrew pozorom nie bawiła się tak dobrze jak arystokrata. Zacięła mocno zęby i pięści warcząc w stronę ziemi, zupełnie jakby całą złość nagromadzoną przez arystokratę próbowała rozładować właśnie w taki sposób. Bezskutecznie.
- Jak ja cie nienawidzę!
- Czy oni serio muszą tak zawsze?
Znudzone pytanie załamanego Rona skierowane gdzieś w przestrzeń pozostało bez odpowiedzi. Wbrew temu co się działo i ogromnej chęci kasztanowłosej by zatłuc Dracona osobiście jej przemowa musiała poruszyć tłumy, bo wszyscy uczniowie i profesorowie jak jeden mąż poprali jej zdanie. Już po chwili wszyscy byli świadkami jak rozbawiony Malfoy jest uwalniany z kajdan przez Aurora jednocześnie śmiejąc się z kasztanowłosej Gryfonki stojącej obok niego, która wciąż na niego krzyczała mocno przy tym gestykulując. Po chwili jakiś Auror musiał ją dosłownie złapać w locie powstrzymując by nie rzuciła się na blondyna z zaciśniętymi pięściami i morderczymi intencjami.
- Na to wygląda...
Przytaknął spokojnie Harry, po czym spojrzał na rudowłosego, który obolały trzymał się za złamaną rękę.
- Żyjesz?
Na twarzy rudego pojawił się grymas zdradzający, że nie jest co do tego pewny.
- Bywało lepiej. A Ty?
Ciemnowłosy zamyślił się na chwilę, mimochodem spojrzenie zatapiając w nieboskłonie. Długo przyglądał się przejaśniającemu się niebu. Po chwili spojrzał na przyjaciela uśmiechając się lekko i kładąc mu dłoń na ramieniu. Nic jednak nie odpowiedział. Chwile później bez słowa od niego odszedł.
- Rozumiem.
Ron szepnął do siebie pod nosem jednocześnie spoglądając na oddalające się plecy swojego najlepszego przyjaciela. Zarówno on jak i Hermiona znali Harrego jak nikt inny, zdawał sobie sprawę z tego co teraz działo się w jego głowie i sercu. Wojna się skończyła. Voldemort został pokonany. Harry wykonał swoje przeznaczenie.
To jednak nie zwróciło mu rodziców. Wiedział, że nie zwróci, jednak wciąż cholernie bolało.
Śmierć Voldemorta wcale nie przyniosła mu takiej ulgi na jaką liczył, nie ukoiła wspomnień, nie uspokoiła serca i nie wypełniła pustki jaka pojawiła się w jego życiu po stracie rodziców.
Co zatem czuł? Sam nie wiedział.
Stanął przed uwolnionym Zabinim masującym się po nadgarstkach, które mocno poszorowały założone wcześniej kajdanki. Nic nie powiedział, jedynie wyciągnął w jego stronę dłoń. Ciemnoskóry spojrzał na niego zaskoczony tym gestem, po chwili jednak również podał mu swoją.
- Uratowałeś jedną z najbliższych mi osób. Dziękuje.
Mówiąc to skinął jeszcze głową na znak podziwu puszczając jego dłoń. Zabini uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Nie ma sprawy.... zresztą, ona też mnie uratowała.
Dodał już ciszej jednocześnie kładąc rękę na brzuchu, gdzie widać było rozcięty materiał po użytym na nim, bolesnym zaklęciu.
- Harry...
Nim Wybraniec zdążył oddalić się od całego zamieszania zatrzymał go głos kasztanowłosej przyjaciółki. Pojawiła się obok niego cicho jak anioł stróż i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. Nie wiedziała jak wiele znaczył dla niego ten gest. Nie mogła o tym wiedzieć. Odwrócił się w jej stronę i wtedy dostrzegła łzy w jego szmaragdowych oczach. Złamały jej serce. Wiedziała, że wbrew radości pozostałych Wybraniec najzwyczajniej w świecie cierpi.
- Jest dobrze.
Szepnął cicho, bezskutecznie próbując uśmiechając się do dziewczyny. Pokiwała głową na znak zaprzeczenia, by w kolejnej sekundzie zarzucić mu ręce na szyje i przytulić mocniej niż kiedykolwiek.
- Mówisz to mi... czy sobie?
- Miona...
- Wiem, Harry. Wiem...
Objęła go mocniej, zupełnie jakby ten gest miał dokończyć za nią resztę słów. Odwzajemnił jej uścisk, mocno obejmując ją wzdłuż tali. Zatopił twarz w jej włosach, na moment ukrywając się przed całym światem. Nikt nie widział tych kilku łez, które wypłynęły z jego szmaragdowych oczu. Utopił je we włosach swojej najlepszej przyjaciółki.
- Masz nas. Zawsze będziesz miał. Zaczniemy żyć od nowa.
Jej szept był czymś więcej niż bladą iskrą nadziei. Był dla niego obietnicą nowego, lepszego życia. Bez tej bolesnej przeszłości. Zaufał jej, wiedział, że miała rację.
Odsunął się od niej gdy uświadomił sobie, że nadzieja na lepsze jutro nie byłaby możliwa gdyby nie jedna osoba.
- Draco!
Jego krzyk sprawił, że blondyn przystanął w miejscu, jeszcze przez chwile powstrzymując się przed udaniem się w tylko sobie znane miejsce. Został tam gdzie się zatrzymał, nawet nie odwracając się w stronę wybrańca. Całej tej scenie przyglądała się Hermiona wraz z Ronem stojący za czarnowłosym.
- Ocaliłeś nas. To dzięki tobie wygraliśmy. 
Dopiero po tych słowach odwrócił się w stronę Harrego, zaprzeczając jego słowom delikatnym ruchem głowy.
- Mylisz się Potter.... To wy ocaliliście mnie.
Odparł cicho, po czym odwrócił się do nich plecami i ruszył przed siebie. Po chwili zniknął wszystkim z oczu, pozostawiając po sobie dziwne uczucie w sercach.
Harry uśmiechnął się delikatnie w stronę miejsca gdzie jeszcze przed chwilą stał były Śmierciożerca. Wiedział, że nie chodziło mu o ocalenie przez więzieniem. Chodziło o coś znacznie ważniejszego, coś niezauważalnego dla gołego oka. Coś co trwało latami, coś co trwało nadal. Jego zmianę. Coś co ocaliło nie tylko jego wolność i sumienie, ale również duszę wraz z sercem.
- Ciekawe co z nim teraz będzie... gdzie poszedł, co zrobi dalej...
Cichy szept Rona wyrwał ją z zamyśleń. Z nieuzasadnionym smutkiem spoglądała na oddalającą się sylwetkę blondyna. Po chwili już nigdzie go nie było.
- On też zacznie żyć od nowa...
Ron spojrzał na nią z niepewnością.
- Myślisz, że potrafi?
W odpowiedzi skinęła głową.
- Myślę, że właśnie na to czekał całe swoje życie.
Szepnęła cicho, pozwalając by jej słowa porwał wiatr. Ron uśmiechnął się do niej delikatnie by w kolejnej chwili ruszyć w stronę Wybrańca rozmawiającego z Dumbledore'em. Wiedziała, że również powinna być obok, ale nie chciała.
Została w miejscu pozwalając by wiatr zabawił się jej niesfornymi lokami.
Uniosła wzrok na bezchmurne niebo i przymknęła powieki, gdy delikatne promienie słońca połaskotały ją w policzki. Na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech spełnienia.
Nie wiedziała ile czasu pozostało jej na ziemi, ale chciała żyć.
Ta dziwna siła, ta energia rozpalała jej serce i wypełniała dusze.
Wierzyła, że teraz już wszystko będzie dobrze.
Z nią, z blondynem, ze światem.
Chciała w to wierzyć.



_______
_________________


Słowo komentarza do samej treści rozdziału? Myślę, że zbędne. Myślę, że zostawię je Wam.

Ten rozdział miał być dłuższy, miało w nim być więcej wątków i akcji, ale w ostateczności nie podołałam. Zostawiam go tak jak wena tego chciała. Nie twierdzę, że jestem z niego zadowolona. Wiele rzeczy bym poprawiła, wiele zmieniła, ale nie teraz. 


Wątek armii z Katakumb na pewno wielu skojarzy się z Władcą Pierścieni. Nie do końca na tym mi zależało, ale rozumiem, że tak już będzie to utożsamiane.

Długo zajęło mi pisanie tego rozdziału. Tak jak zawsze.
Wciąż kocham to opowiadanie. Myślę o nim w każdej wolnej chwili.
Czas leci nieubłaganie, wiele lat już z Wami jestem i wiele miesięcy dzieli nas od poszczególnych części opowiadania, ale kiedy już uda mi się dokończyć rozdział wciąż towarzyszy mi ten sam dreszczyk emocji kiedy wciskam przycisk publikuj.
Teraz zrozumiałam, że w tym tkwi cały ten urok.
Że tak bardzo kocham tego bloga i to opowiadanie bo nie jest łatwo.
Nie piszę pięciu stron i nie wciskam tego magicznego przyciska „publikuj” co drugi tydzień.
Pisze tygodniami, ba! Miesiącami.
Gubię się w swojej własnej wenie i tylko czasem się odnajduje.
Nieraz zamykam się w pokoju na całe dnie, by patrzeć na pustą stronę kartki myśląc przez kilka godzin o jednym zdaniu. Wiem, że nie jest to arcydzieło, ale jest to cząstka mnie. Nie jestem zawodową pisarką, nikt mi nie płaci, nie mam też wyznaczonych terminów publikacji, a gdy się spinam szlag trafia wszystko.
Czasem naprawdę mam dość... ale wiem, że nie oddałabym tego za żadne skarby świata.
Tylko tyle chciałam Wam powiedzieć.


To by było na tyle.
Pozdrawiam.
Wasza Icamna.





108 komentarzy:

  1. Jej! Nareszcie rozdział. Tak się ciesze :) Ide czytac :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O Mój Boże!!!!
    Nie wierzę <3
    Idę czytać!!!
    JM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział jak zawsze wspaniały i zaskakujący :)
      Nie mam pojęcia skąd kradniesz tyle weny! Byłam przekonana, że Draco nie przejdzie na dobrą stronę, ale jednak...
      No i musiałam się oczywiście popłakać!
      Stworzyłaś niepowtarzalne opowiadanie. Żadnej innej osobie nie udało się sprawić, że pokochałam jakieś Dramione - tylko Tobie.
      Powodzenia w pisaniu magisterki i weny :*
      JM
      ~~~~
      ,,- On też zacznie żyć od nowa...
      - Myślisz, że potrafi?
      - Myślę, że właśnie na to czekał całe swoje życie."

      Usuń
  3. 3 tyle wygrać! Tyle czekałam idę czytać! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się że udało Ci się napisać rozdział :) super rozdział tak długo czekałam na tę wojnę.
    Dobrze że nie uwięzili chłopaków w Azkabanie. Kocham Hermionę za to że ich broiła i kocham Draco za to że zdecydował pomóc mimo wszystko. Super rozdział jestem bardzo ale to bardzo ciekawa co będzie dalej co z Draco. Hermioną i resztą. Czekam i powodzenia w pisaniu magisterki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojejciu , w końcu jest! *o*
    Ide czytać! :') *o*

    Larmes ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tego się nie da opisać *o* Jak zauważyłam, że jest rozdział to, aż na krześle podskoczyłam! A jak się okazało, że Blaise żyje to był tylko głośny pisk i ogrooomna radość ;3 Jestem ciekawa co będzie z Mionką, Draco i całą resztą... A to jak Hermiona ich broniła *o* No po prostu cudeńko! Powodzenia w pisaniu magisterki tak przy okazji :)
    Pozdrawiam
    Destiny *-*

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuje Ci z całego serca za to opowiadanie.Przy nim się śmiałam,płakałam cieszyłam się,gdy był kolejny rozdział.Piszesz to z sercem.W to opowiadanie wkładasz całe serce.Powiem Ci szczerze,że wiele Dramione czytałam,ale przy twoim opowiadaniu zdałam sobie co ta co paring Dramione znaczy.Że po latach nienawiści lecą do siebie i zapominają o przykrościach wyrządzonym sobie nawzajem to nie jest prawdziwe Dramione.Prawdziwe Dramione jest u Ciebie.Pokazuję jak ta dwójka musiała walczyć o to swoje uczucia.Pokazuję,że prawdziwa miłość jest wtedy,gdy para nie jest idealna.Twoje opowiadanie pokazuję jak Oni pokazują to jaka jest miłość,że nie wszystko będzie kolorowe,że życie to nie bajka.Pokochałam twoją historię.Tyle serca jest w nią włożone.Oni pokazują jaka jest miłość.Ta historia jest przykładem,że być razem to nie tylko mówienie kocham cię,trzymanie się za ręce,mówienie słodkich słów.Twoja historia pokazuję,że darzenie kogoś uczuciem to nie mówienie słodkich słowem i te inne duperele.Oni pokazują ,że miłość to też ból,smutek i ,że okazywanie uczuć to nie tylko mówienie kocham cię tylko możemy to wiele razu dostrzec przy gestach Maloy'a lub Granger jak zaiast tych 2 słowch oni okazują te uczucia..Jak Hermiona zamiast rzucić się Malfoy'owi na szyję ona krzyczy, na aurorów,że mają go i Zabiniego wypuścić.Jak Malfoy na przykład zgadza się na choinkę lub jak zabiera jej rodziców w bezpieczne miejsce.Twoje Dramione jest dla mnie wyjątkowe.
    Pokazuję też,że przy słowach Malfoy'a Zabini sobie zdaję sprawę,że Draco oddał,by za Niego życie,że blondyn uważa go za przyjaciele.
    Pokazujesz tu tak prawdziwie ich uczucia,że .....nie można tego opisać.
    Dziękuję ci za każde słowo za każdy trud za każde kropelkę potu za każdy rozdziała dziękuję Ci za wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Matko, jak mnie ucieszył ten rozdział. Utonęłam w nim, nie mogłam przestać. Poruszyło mnie każde zdanie, każdy gest.
    Azrael, bardzo go lubiłam, mam słabość do takich postaci.
    Zabini, jej, tego nigdy bym nie przewidziała, dlatego uwielbiam to jak piszesz, jesteś niesamowita!
    Ale czuję, że to jeszcze nie koniec, coś się jeszcze na nas czeka. Matt? Lucjusz?

    Będę cierpliwie czekała na kolejną część. Warto. Każdy rozdział wbija w fotel, porusza serce i duszę. Uwielbiam to uczucie.
    Od razu mam lepszy humor, dziękuję Ci za to :)

    Pozdrawiam,
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  9. Super. Mamy rozdzialik. Oplacalo się zagladac przez pół roku codziennie. ;) Dla takiego opowiadania warto. ...

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział cudowny, tyle razy co uroniłam łzę i uśmiechałam się do telefonu ♥ Kocham cię za Blaise'a. Za całe opowiadanie, chociaż jeszcze nie skończone to i tak tak mało zostało. Teraz będę się tylko modlić o kolejny wpis. Trzymam kciuki za magisterkę (kiedy zdajesz?). Pozdrawiam
    Tyśka :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny rozdział! <3 Czy tylko mi skojarzyło się trochę z władcą pierscieni? :P Na takie opowiadania warto czekać! Powodzenia z magisterka :) Pozdrawiam - Lily :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Aaaaaaa xD wreszcie się doczekałam ale się ciesze ;) lecę czytać :) dreamer

    OdpowiedzUsuń
  13. CHYBA. SIĘ. ZESRAM Z RADOŚCI.
    Idę czytać pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  14. Cudowny 😍 Brakowało mi Twojego opowiadania, aż uroniłam kilka łez jak Azrael umierał. Twój styl pisania zawsze rozbudza moje wszystkie emocje, od najszczerszego śmiechu po najprawdziwsze łzy. Czytam mnóstwo blogów Dramione ale to Ty jesteś ich królową👑. Życzę weny 🎆

    OdpowiedzUsuń
  15. Hmmm.... Nawet nie wiem co powiedzieć. Żadna książka ani opowiadanie nie wywołało u mnie tylu emocji co Twoje opowiadanie, ten rozdział. Pięknie opisałaś tą męską przyjaźń Bleisa i Draco. Oddanie Azraela i tą przedziwna a zarazem fascynującą relacje Potter - Malfoy. No i oczywiście humor Twój - bezcenny. Nie potrafię w pięknych słowach opisać odczucia jakie towarzyszyły mi przy czytaniu, ale jedno co powinnam zrobić i zrobię to pogratuluję talentu i podziękuję za to że pomimo trudności i wylanego potu opublikowałaś coś tak PIĘKNEGO. Dziękuje Ci.

    OdpowiedzUsuń
  16. O MÓJ BOŻE!!!!!!
    To było cudowne!!!
    Wiedziałam, że warto czekać i Ty teraz to potwierdziłaś!!
    Szkoda mi Azraela i myślałam, że coś więcej się wydarzy z Hermioną i Draco, ale nadal nie tracę nadziei.
    Blaise żyje!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! TAAAAAAAAAAAAAK!!!!!
    Opowiadanie wzbudziło we mnie tyle uczuć, że nie umiem ich zebrać w słowa.
    JESTEŚ NAJLEPSZA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    A ja jestem tak wdzięczna za to opowiadanie...
    Brawa dla Ciebie, że nadal piszesz!
    Twoje opowiadanie podnosi na duchy i wywołuje uśmiech, a czasami nawet głupawkę :)
    Ostatnie rozdziały przynoszę łzy i wzruszenie, ale nadal jest świetne!
    Będę czekać na kolejne rozdziały tyle ile będzie trzeba.
    Zostanę tu do końca...
    Życzę Ci weny i udanej pracy magisterskiej.
    Ściskam i całuję...
    Hermiona Hasting

    OdpowiedzUsuń
  17. Genialny :D Chociaż spodziewałam się zupełnie innego zakończenia... najwyraźniej to jeszcze nie koniec <3 W momencie, w którym Draco i Miona na siebie patrzyli (jak w filmach, gdy jest zwolnione tępo) myślałam że ona do niego podbiegnie i go pocałuje xD no cóż... Kiedyś i tak to się stanie. I mam nadzieje, że to będzie najbardziej magiczna chwila w całym opowiadaniu.
    Gorąco pozdrawiam, Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  18. Jestem oczarowana i wściekła. Kompletnie się dopasowałam do przemyśleń Azraela, gdy zobaczył żywego Blaise'a - jak mogłam się dać nabrać. Jasne, niby coś przeczuwałam, że to nie może być prawda, ale jednak musisz się pogodzić z faktem, że Icamna zabiła twojego ulubionego bohatera, tak sobie mówiłam. A teraz mi ładujesz taką dawkę emocji, że piszę komentarz z opóźnieniem, musiałam to wszystko przetrawić. Ten rozdział był pełen elegancji, szyku oraz trudności. Nie pokazałaś w pełni przebiegu wojny, pokazałaś tylko te luźne aspekty, szczęśliwe zbiegi okoliczności. Ale trudno pokazać prawdziwe wojenne oblicze, zwłaszcza w fanfiction.
    (Hermiona i Draco w ostatniej klasie mają siedemnaście lat, a nie dziewiętnaście, to błąd, muszę zwrócić uwagę, ale okłamałabym Cię, gdybym powiedziała, że mi to przeszkadza. Ale lepiej sobie wtedy wyobrażam ich relację, można powiedzieć, że są dorośli i właśnie dorośli do tego, aby coś do siebie czuć).
    Muszę Ci powiedzieć, że odkąd dodałaś aktualizację, że rozdział pojawi się przed 15, zaglądałam tutaj kilka razy dzień. Tak dla pewności, a też z czystego zniecierpliwienia. Nawet trochę się denerwowałam i używałam słownie, co tak długo. Ja czekam! Ale warto było czekać.
    I nie możesz mi tego zrobić i tak po prostu teraz... skończyć. Ta końcówka, oszałamiająca, do cholery. Co będzie dalej; wojna się skończyła, Draco już nie musi udawać, Hermiona też nie, zwłaszcza że Ron i Harry tak dziwnie lubią Blaise'a i Malfoya.
    No i Malfoy. Dobry, stary, nieprzewidywalny Malfoy. W ostatnie dni przeczytałam trzy części Dagurtar, dopiero kiedy to sobie odświeżyłam, przypomniałam sobie, jak dobrze go opisujesz. Nie wiem, jak to robisz, ale ogromnie zazdroszczę umiejętności.
    Czasami jednak trochę przesadzasz. Wiem, że Draco jest idealny, ale też jest człowiekiem - zbawił świat, nie idzie do więzienia, wszyscy go kochają, wybaczają mu. Nie rzucasz mu żadnych kłód pod nogi... znaczy, oprócz Hermiony, oczywiście. Nie wiem, trochę to wyszło zbyt barwnie. Ale to chyba nie ma większego znaczenia. Twój blog i tak jest w mojej honorowej czołówce najlepszych książek.
    Mam nadzieję, że wena Ci dopisze. I w ogóle mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  19. Znalazłam w rozdziale kilka perełek, jak choćby dialogi między Draco i Blaisem (choćby o "znajomościach" tego pierwszego czy też wymianie opinii na temat Hermiony), albo "Jesteś za młody by umierać profesorze", które - nie wiem czemu - zabrzmiało dla mnie tak bardzo malfojowo.
    Nie wiem dlaczego, ale śmierć Azraela mnie nie zaskoczyła. Tak jak napisałaś o nim - samuraj do końca zostaje przy swoim cesarzu. Ja dotychczas traktowałam go nieco jak Azazello - nie tyle jako postać u Bułhakowa, ale bardziej agenta, towarzysza (kiedyś miałam przyjemność czytać świetne opowiadanie, w którym to właśnie w takim charakterze występował). Chyba jego rola po prostu tak musiała się skończyć - wierny, trwał przy swoim generale do końca.
    Trochę zirytowała mnie Hermiona - nie pytaj, dlaczego. Świetnie, że ukazałaś ją jako osobę, która jednak potrafi się załamać, mieć świadomość, że mimo swojej wiedzy nie jest wszechmocna. Sądzę, że byliśmy zbyt przyzwyczajeni do tej wersji filmowej/książkowej, gdzie miała ona nieograniczone pokłady siły i wytrwałości. Świetna scena z nią, kiedy wygłasza mowę obronną w ostatnich akapitach. Pomyślałam, że świetnie sprawdziłaby się na sali rozpraw jako adwokat.
    Dracona porównałabym do kota, który zawsze będzie kroczył swoimi ścieżkami. Przeszedł "odkupienie", przemianę - choć nie sądzę, że tak ogromną. Wszak jej początki widać było już w relacjach z Granger. Mam nieodparte wrażenie (niekoniecznie po słowach Lucjusza), że darowanie życia ojcu jeszcze odbije mu się czkawką. Co do sceny z Nieśmiertelną Armią - nieodmiennie skojarzyło mi się to z Władcą Pierścieni. Na tyle, że kiedy Malfoy obiecuje duchom wolność po dopełnieniu obietnicy, odruchowo zamiast powtórzyć za Draco "dziedzic Merlina", rzucam "dziedzic Isildura".
    Ciekawi mnie, co jeszcze możesz dodać na koniec. Gdyby nie fakt, że wątek Hermiony i Dracona jest trochę "urwany w połowie" (tęsknię u nich za happyendem, jestem niestety pod tym względem niepoprawną romantyczką), a groźba Malfoya seniora zawisła w powietrzu, można by uznać ten rozdział za bardzo ładne zakończenie.
    Czekam na następny i życzę dużo weny, czasu i ochoty przede wszystkim (również w magisterce!).
    Pozdrawiam, Anna.

    OdpowiedzUsuń
  20. Nawet jeśli jestem jedną z wielu ludzi, którzy to czytają i wiem , że nie wyjątkową to i tak chce ci powiedzieć, że jesteś jednym z moich najważniejszych wzorów do naśladowania w życiu, miłości i w innych czekających mnie rzeczach w przyszłości i mam nadzieje, że dla ciebie znaczy to tyle samo co dla mnie. :) A dla mnie znaczy naprawde wiele.
    Przepraszam, że nie komentowałam poprzednich rozdziałów samolubnie zostawiając opinie dla siebie, ale ... nie mam wytłumaczenia. I w sumie nie chce mieć. Nie fałszywego.
    Po prostu w tym komentarzu chce ci powiedzieć, że piszesz pięknie i nawet to nie opisuje tego co czuje czytając twoje opowiadanie, nie opisuje tego jak płacze razem z Hermioną, jak nakładam Malfojowską maskę obojętności skrywając emocje gdy czytam na lekcjach w szkole, nie mogąc się powstrzymać i doczekać tego co jest dalej, tego jakie dalsze przygody i wyzwania wymyślisz dla moje ulubione pary ever i po prostu.... wiedz, że trudno dostać się na ograniczoną liste moich życiowych przewodników. :)

    Twoja wierna czytelniczka i niewierna komentatorka.
    Nie będąca na tyle odważna by się podpisać. x.x.x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yeah, i oczywiście zapomniałam o tym by życzyć Ci powodzenia w pisaniu magisterki i weny i wgl...
      Ale tak to już jest z niedoświadczonymi komentatorami...

      Tak więc, powodzenia i weny i po prostu wszystkiego co dobre x.x.x

      Usuń
  21. Nawet nie wiesz, jaka była moja reakcja, gdy wreszcie, po tylu miesiącach i tylu razach wchodzenia na twojego bloga, wreszcie zauważyłam ten upragniony, nowy rozdział. Szczerze powiedziawszy trochę się bałam włączenia go i przeczytania bo wiedziałam, co się wydarzy. Ale moja miłość do tego opowiadania była większa i przełamałam się. Co do fabuły... podoba mi się twój styl pisania, to, jak łatwo mi się to czyta. Nic nie zdaje się zbędne, czasem jedno zdanie może być odnośnikiem do przyszłych wydarzeń. Nie powiem, że "zmartwychwstanie" Blaise'a nie było dla mnie zaskoczeniem, bo było. Przez kilka chwil wpatrywałam się w ekran z wytrzeszczonymi oczyma, poruszając ustami, jak ryba wyjęta z wody. Poczułam się dziwnie, bo dwa rozdziały temu ryczałam jak idiotka, przypominając sobie wkład Blaise'a w poprzednie wydarzenia. Ale dobrze, że tak się stało, gdyż jest on częścią człowieczeństwa Draco.
    Wątek Azraela wycisnął ze mnie kilka łez. Świetnie rozpisałaś jego charakter, oddanie Generałowi. Szkoda, że musiał zginąć akurat wtedy, gdy zrozumiał, jaką drogę powinien obrać i jaką obrał.
    Trochę za mało było dla mnie interakcji Draco i Hermiony, przemyśleń związanych z tym, jak radzi sobie druga połówka w czasie bitwy. Ale i tak jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału.
    Wiesz dobrze, że będziemy tęsknić za Tobą i kolejnym rozdziałem i pamiętaj, że będziemy czekać z niecierpliwością akceptując, że masz swoje prywatne życie i nie będziesz żyć tylko tym opowiadaniem.
    Przepraszam za trochę nieskładne zdania, ale naprawdę ciężko mi teraz napisać coś inteligentnego.
    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
  22. Uczucie gdy wchodzę na bloga i widzę nowy post jest nieziemskie, nie jestem dobra w długich wylewnych komentarzach ale, po prostu nadal mam łzy w oczach i takie ciepło na sercu. Co tu dużo mówić arcydzieło, najlepsze na świecie. Powodzenia z magisterką.

    OdpowiedzUsuń
  23. W ciągu kilku ostatnich dni po raz nie wiadomo który przeczytałam wszystkie Twoje opowiadania na tym blogu. I ta nieopisana radość, gdy po przeczytaniu rozdziału 46 widzę nowy �� Rozdział bardzo mi się podobał, chociaż wydaje mi się ze widziałam lekkie nawiązanie do Władców Pierścieni �� Ale sądzę że ten rozdział jest świetny i z niecierpliwością oczekuję następnych �� Na tą chwilę nie stać mnie na większy komentarz (noc) Pozdrawiam
    Lady Celene

    OdpowiedzUsuń
  24. Kochana zaglądam tu i zaglądam z ciekawością wyczekując na nowy rozdział :) świetny jak zawsze :) trzymamy kciuki za magisterkę i czekamy na kolejny rozdział :) :*

    OdpowiedzUsuń
  25. Jejciu jak ja na to czekałam! <3 To jest po prostu najcudnowniejsze ff jakie kiedykolwiek powstało. Mam wrażenie, że wszystkie wątki są tu tak świetnie dopracowane, wszystko przemyślane, wypowiedzi bohaterów inteligentne, opisy obłędne! Ten rozdział wzbudzał we mnie emocje i podobał mi się strasznie. Wyczułam mocną inspirację Władcą Pierścieni... I dobrze, bo kocham Władcę Pierścieni! <3 Draco! Jej jak ja się cieszę, z tego co zrobił Draco. Pokazał, że jest jednak trochę dobry, że mu zależy, a przy tym pozostawał epicki i cyniczny jak zwykle <3 Cuuudo. Trochę mi szkoda, że między nim a Hermioną nie doszło do jakiejś głębszej rozmowy czy czegoś, ale na to w takim razie będę liczyć w kolejnym rozdziale :) Dziękuję Ci, że piszesz. Ten blog jest dla mnie naprawdę bardzo ważny. Masz wspaniałe pomysły i czasami nie mogę się nadziwić jak dobrze je opisujesz :) Pozdrawiam cię serdecznie. Życzę mnóstwa weny, pomysłu na opowiadanie, chęci, ale przede wszystkim życzę ci czasu. Obyś szybciutko napisała magisterkę :P
    Będę czekać :)
    Zapraszam do siebie, właśnie ruszyłam z nowym dramione :
    dark-family-dtb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  26. Cudowne.
    Czytałam, śmiałam się, płakałam.
    Cudo!
    Nie potrafie znaleźć słów, które określiłyby to, co czuje.
    Po prostu... Fenomenalny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  27. SZOK! SZOK! SZOK!
    Nawet nie wiem co mogłabym napisać *,*
    Brakuje mi słów... powiem tylko
    Dziękuję!
    ps. powodzenia z magisterką ;)

    OdpowiedzUsuń
  28. No to zacznijmy od.. Nawet nie wiem co napisac. Ta wojna jest opisana niesamowicie. Pozniej jeszcze hermiona.. Ale gdzie Malfoya ponioslo to nie mam pojecia. Mam tylko pytanie. Ile rozdzialow do konca zebym wiedziala kiedy od poczatku czytac cale opowiadanie a robie tak zawsze przed epilogiem. Caluski
    ~ LieberAlleine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Icamna napisała, że planuje aby ten był przedostatnim tomu pierwszego.
      I na przyszłość pytaj przez Pokój Zwierzeń, bo tam Autorka Najwspanialszego Dramione odpowiada :)
      JM

      Usuń
  29. Jestem oczarowana tym rozdziałem. Niestety muszę przyznać, że w kilku innych rozdziałach tego opowiadania, omijałam niektóre opisy sytuacji, bo zwyczajnie mjie nudziły. Z tym rozdziałem było jednak inaczej. Z zapartym tchem wczytywałam się w każde zdanie, chłonąc najdrobniejszy szczegół. Przeżyłam niemały szok, jeżleli chodzi o Blaise'a. W rozdziale 45 było mi ciężko go pożegnać, a w 46 ból Dracona był wręcz namacalny. Ale Blaise powrócił, a wraz z nim humor w tym opowiadaniu. Śmiałam się i płakałam jednocześnie, wrzeszcząc na Ciebie w duchu za to jak batdzo mnie okłamałaś. Wątkiem, który jednak dla mnie okazał się kluczowy był moment w którym Miona uratowała Blaise'a. No i duchy z katakumb. Czyżby nawiązanie do władcy pierścieni ?
    Ale nie byłabym sobą gdybym nie pomarudziła. Cóż upadający i niespodziewający się ataku Dumbledore, był dla mnie wyraźnym sygnałem, że nie czytałaś książek. Albo, że zwariowałaś. Dumbledore bez względu na wiek pozostawawał najpotężniejszym czarodziejem od czasów Merlina. I bez względu na twoją inwencję twórzczą, jest to fakt niezaprzeczalny.
    Drugą nieprawidłowością jest miejsce walki Harry'ego i Voldemorta. I brak wątku Insygniów Śmierci,a także horkruksów. Niby nic, ale kłuje w oczy.
    No i warto pamiętać, że nikt nie miał odwagi wymawiać imienia Voldemorta. Każdy mówiło nim 'Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać'.

    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę powodzenia w pisaniu pracy magisterskiej.
    Ściskam ciepło i życzę weny ;)
    NikaPlease

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o to, że to jest jej opowiadanie. I ona może kreować postaci tak, jak chce, nie zgodnie z książkami. I wysyłać Pottera też gdzie chce. Ale zgadzam się z tym, że upadający niespodziewający się czegoś Dumbledore to niedorzeczność troszkę. On jest Potężny. Jeden z Najpotężniejszych. Wiem, ze przez to mogłas budować potęgę Draco, ale Dumbledore to Dumbledore.
      Nawet nie to, że mówili 'Voldemort', ale nazywałaś go zupełnie inaczej, a jego inne określenie to tylko Czarny Pan i "Ten, Którego Imienia..."
      Ostatnie; rzucali kEdavrą, nie kAdavrą.
      Poza tymi małymi błędami... kocham Cie za to opowiadanie.

      Usuń
  30. Rozdział niewątpliwie potrzebuje bety, ale jest tak piękny, wspaniały i zapierający dech w piersiach, że mogę przymknąć na to oko.
    Czekaliśmy długo i dostaliśmy więcej, niż mogliśmy sobie wymarzyć.
    Uwielbiam Twoje opisy. Są magiczne. Wspaniałe. Pełne niesamowitości.
    Co z Dramione? Jak potoczą się ich losy? Nie umiem się doczekać.
    Dziękuję Ci za to opowiadanie. Dostarczyłaś mi tylu emocji, tylu wzruszeń, drżenia rąk i serca.
    Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam, życzę weny w pisaniu pracy magisterskiej i ściskam bardzo mocno!
    http://w-chmurach-milosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  31. Napisze tylko tyle - cudowny. Jak zwykle pełno emocji. Dziękuję Ci za ten rozdział :* Pozdrawiam gorąco, A.

    OdpowiedzUsuń
  32. Magiczny i piękny. Te dwa słowa idealnie opisują ten rozdział :) Cieszę się, że Draco przeszedł na dobrą stronę i pomógł wygrać im wojnę :) Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy :) Czekam i będę czekać tyle ile trzeba bez marudzenia :D Pozdrawiam i życzę weny w pisaniu magisterki, a później rozdziału dla nas :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Wspaniałe, WSPANIAŁE uczucie, przeczytać Twój nowy rozdział <3 Jestem Ci niezmiernie wdzięczna, że go umieściłaś... że zrobiłaś to dla nas.
    Jeśli pozwolisz (mam nadzieję że pozwolisz) to napiszę trochę swoich uwag. Wiem, wiem... nikt nie chce być tym złym, ja też nie chcę, i nie robię tego z chęcią, ale robię to, ponieważ uważam, że na to zasługujesz. Odwalając kawał takiej dobrej roboty, zasługujesz na szczerość z naszej strony. I po drugie... to tylko moje opinie. Nie musisz się z nimi zgadzać, nikt nie musi, wszyscy mamy inne odczucia. Więc poza tym, że i tak jestem całym rozdziałem poruszona, chcę zwrócić uwagę na drobne szczegóły, które, kto wie, może w jakimś stopniu Ci pomogą...
    Jestem powalona ilością pytań w tym rozdziale. W sensie, zdań pytających. Oprócz tych pytań powaliła mnie również ilość powtórzeń, zrobiłaś kilka takich jakby wierszyków, mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi. Rozumiem, że jest to zwyczajna konwencja literacka. Nie mówię, że to jest złe. I wiem, że tak czasem bywa, że pewien sposób pisania się spodoba i tak już zostaje. Ale... too much, chaos. Czułam się tym trochę przytłoczona, zagubiona. Ale tylko troszkę :)
    Chciałam przeczytać odrobinę więcej opisów zwartej akcji. Konkretów, co się dzieje. Zdecydowanie, to lubimy najbardziej, zaraz po dialogach. Tak jak chcemy wiedzieć, co dzieje się w ich głowach. Nie mówię, że nie było tego. Tylko chciałoby się trochę więcej. Najbardziej ze strony Hermiony. Brakowało mi jej podczas bitwy. Bo to był przecież najważniejszy dzień jej życia, jak każdego czarodzieja.
    Jedna rzecz merytoryczna... Żywy Blaise. Ok, w porządku, wszystkie fakty się zgadzały, upozorowana śmierć, upozorowany pogrzeb. Ale... zaraz zaraz, przecież byliśmy w głowie Draco podczas pogrzebu. I on myślał o zemście. Myślał o tym kto zabił jego najlepszego przyjaciela. To nie miało sensu, nie po tym co już przeczytaliśmy, bo to nie była jego gra z jakimiś ludźmi, tylko z nami. A nas nie mógł oszukać.
    Dużo się wydarzyło. Ło, w cholere dużo... i wiadomo, że chcielibyśmy to móc bardziej przeżyć, a Ty musiałaś to trochę streścić, te wszystkie decyzje, zwłaszcza decyzje Draco. One mogły mieć znacznie wolniejszy przebieg, no ale, rozumiem że nie miał na to czasu, zwłaszcza że jak ktoś napisał, ciężko być aż tak dokładnym w fanfiction.
    Monolog panny Granger (czy właśnie ukradłam nazwę jednego z Twoich rozdziałów?) ... oddałabym wszystko, żeby był dłuższy. Żeby między nimi doszło do jeszcze jakiejś konfrontacji na końcu, jakiejkolwiek, chociaż jednej... na osobności. Zwłaszcza, że to był pierwszy raz, kiedy oficjalnie, przy wszystkich, w jakiś sposób okazała emocje względem Draco. To była niezwykle ważna scena. Myślałam że przed odejściem jeszcze ze sobą porozmawiają. Cóż, to nie koniec rozdziału... :) I jeszcze jedno maleńkie ale. Kiedy Draco powiedział Harry'emu, że go ocalili. To było jak na mój rozum trochę za dużo jak na jeden dzień. Draco uczynił wiele dobrego i to była jego wielka przemiana, ale do tego stopnia, żeby tak komplementować Pottera, musiałam się po tym pozbierać ^^

    OdpowiedzUsuń
  34. Ale nie, nie jestem tylko tą złą. Nie nie. Jest mnóstwo zalet. Pierwsza: dialogi. Nie mogę normalnie... jesteś mistrzynią dialogów. Królową. Tak idealnie kreujesz postaci poprzez ich wypowiedzi. Nie mam słów. Wszystko jest wyważone, zgrabne, nigdy nie jest za dużo (oprócz monologu Hermiony), oddajesz charakter osób przez to, co mówią. Draco... wykreowany przez Ciebie Draco... już jak to pisze to mam uśmiech na ustach. Ten pieprzony, zbuntowany, zadufany w sobie badboy, z mistrzowskim poczuciem humoru, po prostu skradł moje serce. I jak to pięknie ujęłaś, czy tez ujął Blaise, tylko Hermiona odważyła się dać mu w mordę i to było najpiękniejsze podsumowanie miłości jakie kiedykolwiek przeczytałam (czy jak mam zamazany obraz to znaczy że się wzruszyłam?)...
    To, jak Draco na końcu śmiał się z Hermiony... dziękuję <3 to było wspaniałe. I to, że ona powiedziała, że go nienawidzi. Dziękuję Ci za to, bo to pokazało, jakie mają ludzkie odczucia, odruchy i to było mistrzowskie, po prostu mistrzowskie.
    A już najbardziej podobało mi się to, ze ich na ten cały rozdział rozdzieliłaś (brzmi dobrze :D). Że ich światy się na ten czas po prostu rozerwały. Że caaały rozdział czekałam na ich spotkanie. Że musieli działać osobno, choć w sercu mieli siebie...Chciałam to ich pierwsze zetkniecie po bitwie, pierwsze spojrzenie i słowa czytać przez 5638 stron, chciałam żeby to było takie mega dobitne, ale spoko, rozumiem, dużo się działo.
    Ten rozdział należał do Malfoya. Zdecydowanie i to jasne. To był jego moment. Jego przemiana. Mam nadzieję, że w następnym spędzimy trochę więcej czasu z Hermioną, bo wiesz, jednak tajemniczość Draco to jedna z jego głównych cech. Nie chciałabym tego stracić... chce się domyślać co się dzieje w jego tlenionej głowie;)
    ehh, mam nadzieje, ze dobrze odbierzesz mój komentarz. Że to nie atak na Ciebie. Że to po prostu moje głupie rady o których możesz zapomnieć i mogę się wypchać, bo nie ja na to poświęciłam swój czas. I naprawdę doceniam wszystko, co dla nas zrobiłaś i nadal robisz. Dziękuję Ci za wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  35. No i oczywiście teksty Blaisa xD uwielbiam go tak się ciesze ze żyje :) dreamer

    OdpowiedzUsuń
  36. Popłakałam się na końcu
    Wspaniały rozdział
    Dziękuję Ci za tak wspaniałe opowiadanie jakie stworzyłaś
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  37. Długo się zbierałam, żeby napisać ten komentarz, bo nie wiedziałam co mam napisać. Twoje opowiadanie bardzo wpływa na moje emocje, chce mi się płakać, a tutaj zaraz Blaise rzuca śmiesznym tekstem (jak dobrze że żyje !) i zaczynam się smiac. Błędy, jakieś niedoskonalości, dla mnie to nie jest ważne piszesz tak pięknie, dla mnie w opowiadaniu, ksiazce ważne są emocje jakie wywołuje u mnie autor. Patrząc na komentarze ludzi nie są puste "super pisz dalej" tylko ludzie mają głębsze przemyślenia i wydaje mi się, że to jest jak najbardziej autentyczne.
    Przemiana Draco, jak najbardziej rozdział poswięcony temu, cieszę się, że ta przemiana się dokonała, a jednocześnie mimo wszystko nie stracił swojej ironii (rozmowa jego i Blaisa, kiedy Hermiona kłóciła się o ich uwolnienie rozbrajająca ). Zakończenie kiedy Draco odchodził piękne. Może brakowało relacji Hermiona-Draco, ale cały urok w twoim opowiadaniu, że ich relacja nie jest jednoznaczna i oczywista. Pozdrawiam i powodzenia w pisaniu magisterki :**

    OdpowiedzUsuń
  38. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  39. Na początek może Cię przeproszę za to, że tak późno się ,,ujawniam,, mimo, iż Twojego bloga znam już i zaglądam dzień w dzień od naprawdę dłuższego czasu. Jednak nastąpiły takie okoliczności, że teraz nie mogę nie skomentować. Obiecałam sobie już po poprzednim rozdziale, że to zrobię, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Teraz to robię, i wiedz, że właśnie zyskałaś kolejną stałą czytelniczkę, która będzie z Tobą do końca opowiadania! A właśnie co do niego, to wiedz również, że Cię podziwiam. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jak dla mnie, mimo czasami małych błędów, Twoje opowiadanie może spokojnie konkurować z wieloma książkami, które do tego czasu przeczytałam, a było ich naprawdę sporo. Jesteś po prostu wielka! To szokujące, że ktoś jest w stanie tak pięknie przedstawiać miłość i więź pomiędzy dwójką bohaterów. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jak wiele uczuć wyzwala. Ile zawiera ono emocji, momentami napięcia, podniecania, a czasami doprowadza do olbrzymiego potoku łez. A jeśli chodzi o humor, to jesteś absolutną mistrzynią! Tak zabawnych tekstów nie czytałam nigdzie! Pamiętam czas, jak zaczynałam przygodę z Twoim opowiadaniem i zarywałam noce, żeby go jak najszybciej skończyć, bo tak wciągał, że nie mogłam się za nic oderwać. Piszesz pięknie, wspaniale, fantastycznie, wręcz anielsko! Oby tylko tak dalej! Choćbym miała czekać dziesiątki lat, to będę, bo z tej historii nigdy nie zrezygnuję. Trzymam za Ciebie kciuki, wiem, że dasz radę. Życzę Ci również nieskończonej ilości weny oraz powodzenia w pisaniu magisterki! Z WIELKĄ niecierpliwością wyczekuję kolejnego równie wspaniałego rozdziału, jak wszystkie poprzednie, bo ani jeden mnie nie zawiódł! :))

    OdpowiedzUsuń
  40. Oczekiwanie na Twoje rozdziały to świetna sprawa, a kiedy pojawia się możliwość przeczytania nowego jestem po prostu w siódmym niebie. Dawno nie czytałam tekstu, przy którym śmiałabym się i płakałabym z taką intensywnością. Dziękuję Ci, że nie uśmierciłaś Blaisa. Dziękuję, że Twój Draco tak wspaniale ewoluuje na naszych oczach. Dziękuję, że piszesz :).

    Pozdrawiam,
    Invisible.

    OdpowiedzUsuń
  41. Ja po prostu... wow, tego się nie da opisać. Nie będę pisała długiego komentarza, bo nie mam słów, które opisały by moje uczucia względem rozdziału. Po prostu wow
    Powodzenia na magisterce ;)
    Życzę dużo weny
    ~E.N.

    OdpowiedzUsuń
  42. To było boskie. Nie pamiętam już kiedy ostatnio tak ryczałam czytając coś :') Ciężko mi opisać to jak bardzo spodobał mi się ten rozdział, po prostu brak słów. Największą radość przeżyłam, gdy okazało się, że Zabini żyje, a najbardziej ryczałam jak umarł Azrael i gdy skończył się rozdział ;3 Naprawdę wspaniały, cudny, wyrąbany w kosmos wręcz. Nie mogę się doczekać następnego, kiedy bardziej poruszysz wątek Hermiona-Draco ;)
    Teraz dziękuje Ci za wstawienie tego rozdziału i wywołanie u mnie tylu emocji.
    Życzę mnóstwa weny i powodzenia na magisterce kochana! ;*
    ~Dementor

    OdpowiedzUsuń
  43. jej! radość nie do opisania jak zobaczylam nowy rozdział :D
    dobry, trzymający w napięciu, rozpoczynający nowe wątki, ktore będą pozniej kontynuowane, podoba mi sie!!
    weny życzę, trzymaj sie

    OdpowiedzUsuń
  44. Jest 4 nad ranem, ale co tam xD twoje opowiadanie... brak mi słów naprawdę. Wielki, naprawdę wielki szacunek :*

    OdpowiedzUsuń
  45. Ach, jak tu nie uwielbiać Twojego bloga!! <3
    mam nadzieję, że zechcesz wejść na mojego bloga?
    w razie czego zostawiam link: http://dramione-dm-hg-wiec-kochaj-mnie.blogspot.com/2015/03/rozdzia-1-siedzisz-w-bagnie-po-uszy-i.html

    OdpowiedzUsuń
  46. Wow, wow, wow!!! W końcu nowy rozdział, po tylu miesiącach. Podziwiam cię jak możesz tak genialnie pisać. Sama czasami próbuję coś napisać, ale moje opowiadania zazwyczaj kończą się na 10 stronach, a ty napisałaś prawie 50 rozdziałów po 40 stron każdy. Pytam się jak ty to zrobiłaś?! Ten rozdział, tak jak każdy poprzedni jest świetny. W niektórych momentach prawie się popłakałam. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. :) Życzę weny. :D

    OdpowiedzUsuń
  47. Nowy rozdział!!! Aż zapiszczałam z radości, kiedy zobaczyłam nową notkę!!!
    Nie jestem w stanie opisać żadnymi słowami jak bardzo kocham twoje opowiadanie. Jest wręcz idealne! To nie jest normalne, że ty tak bosko piszesz!!! Ja też tak chcę!!!
    Jak czytałam scenę śmierci Azraela, to normalnie ryczłam! Miałam tyle łez w oczach, że nic nie widziałam!
    Draco tutaj jest cuuuuuudny, booooski i nie wiem co jeszcze!!! A ty w dodatku tak niebiańsko go opisujesz!!!
    Naprawdę mnie zaskoczyłaś "zmartwychwstaniem" Blaise'a!!! Byłam tak zdziawiona, że oczy mi wyszły z orbit!
    Jest tutaj trochę literówek, ale tobie wszystko wybaczę!!!
    Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale tak wciąga twój blog, że czytałam rozdział za rozdziałem!!! Nie miałam czasu na pisanie opinii.
    Zapraszam też serdecznie na mojego bloga: dramione-hogwarckie-opowiesci.blogspot.com
    Byłagym naprawdę wielce zaszczycona, gdyby tak wspniał pisarka pzeczytała i skomentowała moje opowiadanie! Nie ma mój blog porównania z twoim, ale coś tam się dzieje. Pierwsze 16 rozdziałów jest za przeproszeniem do dupy, ale 17 już jest jako tako dobry.
    Nominowałam cię też do Libster Blog Award. Szczegóły niedługo się pojawią.

    Pozdrawiam i życzę napraaaawdę duuuuuużo weny.
    E.L.

    OdpowiedzUsuń
  48. jejciu super że nowy rozdział :)
    jak zawszy piękny
    miałam tak wielką nadzieje że nic nie będzie pomiędzy nimi w tym rozdziale bo tak trochę głupio że od razu po wojnie wpadają sobie w ramiona :)
    ale nie mam nic przeciwko jakby wpadli w kolejnym rozdziale :)
    pozdrawiam :**'
    ~Herma

    OdpowiedzUsuń
  49. Nic dodać, nic ująć <3 Kocham twoje opowiadanie, tyle w temacie <3 Czekam na nexta i przede wszystkim życzę weny!!! <333

    OdpowiedzUsuń
  50. Nie wiem jak to napisać by nie zabrzmiało banalnie ... ale TEN ROZDZIAŁ BYŁ GENIALNY! Złożyło się na to bardzo wiele: wątek ze zjawami genialny, sposób na pokonanie Voldemorta genialny, dialogi - genialne, czytając ani na chwilę nie pomyślałam że tak skończy się rozdział, plus za oryginalność. Wszystko czytałam na jednym wdechu, bardzo dobra robota, nie przeczę liczyłam na jakąś sytuację/rozmowę H+D ale wszystko w swoim czasie :) Czekam na kolejny rozdział i powodzenia w pisaniu pracy. LITTLEPOLAND

    OdpowiedzUsuń
  51. Zaglądałam tu codziennie i zajrzałam też 15 marca- dzień po opublikowaniu rozdziału. I wiesz co? Przez prawie tydzień nie miałam neta, a potem zapomniałam o napisaniu komentarza. Tak mi wstyd, bo rozdział jak zawsze GE-NIAL-NY!!! Najlepszy marcowy prezent pod słońcem! Rozdział pochłonęłam jednym tchem, zapomniałam jak się oddycha. Nie czytałam innych komentarzy, ale na pewno się po kimś powtarzam. No brak mi słów. Nie wiem co napisać.
    Życzę Ci meeeega duuuużo weny. Mam nadzieję, że Twoja magisterka będzie tak samo wspaniała jak Twoje opowiadanie :)
    Cierpliwie czekam na nexta, trzymam kciuki.
    RM ;*

    OdpowiedzUsuń
  52. Czytałam to opowiadanie przez tydzień i jeszcze nigdy czytając opowiadanie nie odczułam tak wielu uczuć . Chciało mi sie płakać śmiać byłam zła na bohaterów ale przez to zakochałam sie w tym opowiadaniu Dziękuje ci za pisanie go jest wspaniałe ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  53. I D E A L N E ! ! ! <3333

    OdpowiedzUsuń
  54. czytam to opowiadanie 3 raz i za każdym razem mam tak dużo emocji, że po prostu eksploduję.
    Kocham cię szczerze bo to opowiadanie dało mi tak wiele.
    Baell

    OdpowiedzUsuń
  55. Skończyłam...I szczerze nie wiem, co mam napisać. Jestem już tutaj rok, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że minęło tak wiele czasu. Pamiętam ów dzień w szkole, kiedy dostałam nowy telefon i postanowiłam, że przeczytam jakiegoś bloga. Jestem fanką Pottera, więc wybór padł na dramione, i chwała Bogu, że Twoje. Z tą historią wiąże się tak dużo wspomnień, uczuć i wrażeń. Wiele razy wracałam do poprzednich rozdziałów czytając po prostu żeby poprawić sobie humor. Po przeczytaniu, wówczas wszystkich rozdziałów założyłam własnego bloga. Lubię, gdy jesteś obok stał się moją inspiracją i wzorem. Nie będę lała wody i pisała po raz setny, tak jak inni, że piszesz niezwykle, kierując emocjami czytelników. Nie będę już wspominała o oryginalności bohaterów, akcji oraz całej tej pomysłowości. Jedno jest pewne, możesz być ze siebie, jak najbardziej dumna. Twoje dramione jest najlepsze i najbardziej rozpoznawalne.
    Nie wyobrażałam sobie tak końca wojny. Wiem, że potrafisz pisać humorystycznie, zarówno i jak dramatycznie. Myślałam, że zrobisz mega dramat, ale na szczęście tak się nie stało. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo się zdziwiłam i ucieszyłam, kiedy Malfoy przeszedł na dobrą stronę. Czuje jednak mały niedosyt, nie chodzi mi o relacje Draco-Hermiona, nie narzekam na ich brak. Fajnie, że była także mowa o innych postaciach i ich zmaganiach. Żal mi Harry'ego, ale teraz musi być dobrze. Jestem niezmiernie zaciekawiona dalszą akcją. Jak teraz to się potoczy?
    Życzę weny...i nie śpiesz się, na wszystko przyjdzie pora. ;)


    Pozdrawiam .

    N.

    OdpowiedzUsuń
  56. To nie będzie wcale słodzenie, o nie. Po prostu jesteś najlepsza i tyle. Wiele Dramione było przeze mnie czytanych, wiele mnie wciągnęło, ale Twoje opowiadanie jest absolutnie wyjątkowe. Podoba mi się sposób, w jaki prowadzisz akcję i bohaterów, ich kwestie są genialne, zwłaszcza Dracona. Podoba mi się to, że objętościowo mogłabyś już wydać książkę, a mimo tego główni bohaterowie nadal się jeszcze nie pocałowali. Kocham sposób, w jaki prowadzisz ich relację - stopniowo, bez pośpiechu, z dbałością o detale. To też jeden z powodów, dla których wybaczamy Ci opóźnione terminy ;) Fantastyczne rozdziały wynagradzają nam wszystko. Wątek z truposzami rzeczywiście powiał trochę "Władcą Pierścieni", ale co tam ;) Szkoda mi Azraela, fantastyczna postać. Mam taką cichą nadzieję, że nie odszedł bezpowrotnie i gdzieś tam jeszcze go wciśniesz ;) Lucjusz na pewno namiesza, z każdą sekundą lubię go coraz mniej. I coś mam takie przeczucie, że kwestia Voldemorta nie jest jeszcze do końca rozstrzygnięta. Strach pomyśleć, co się jeszcze wydarzy. Koniec wojny nie znaczy wcale końca kłopotów... Pozdrawiam i życzę, by wena nie opuszczała - black_eye

    OdpowiedzUsuń
  57. Boże...najlepsze Dramione jakie czytałam. To był tylko jeden rozdział, a ja płakałam i śmiałam się na przemian. Jesteś niesamowita, to opowiadanie jest niesamowite,chylę głowę przez Tobą i Twoim talentem.

    A tak na marginesie: "Nie płacz Granger. Przecież jesteś silną dziewczynką, jako jedyna zdzieliłaś Malfoy'a w mordę." to zdanie wygrało wszystko :D

    OdpowiedzUsuń
  58. Za dużo mądrości życiowych !!! Nienawidzę dosłownie nienawidzę kiedy autor daje 20 dialogów a reszta to sama psychika . Moja kochana proszę pozbądź się chociaż trochę tego a dodaj więcej dialogów . Sytuacja wygląda tak dialog.10 linijek przemyśleń.odpowiedź. (Ne licząc dłuższej rozmowy).Nigdy się nie rozpisuje ale naprawdę tyle osób już Ci zwróciło uwagę a ty co ? Nadal tyle piszesz.Gdyby wyłączyć 1/3 tych mądrości życiowych zostałoby ci bardzo mało.Kochałam twojego bloga za ten jego urok.sam fakt ze to nie było kolejne przeslodzone dramione dawał ci dużego plusa.a teraz ? To wszystko jest jednym wielkim pekiem. Hermiona - "chyba kocham dracona! " "nie , dracon to szmata" "dracon będzie przyjacielem " "Dobra podkusmy go !" "och, to mały chłopczyk " "Z dracona warto imprezowac "
    Draco- " brudna szlama " " kocham ją " " dobra bronie ja " "wykorzystamy ja w schowku !" "jest gorąca !" "Głupia kujonka " . Widzisz jakie to różne emocje ? To wszystko się poplatalo. Przepraszam ze taki długi komentarz ale naprawdę chciałabym żebyś przyjęła to do serca . Gdybyś to ty tego i e pisała to na pewno bym tego nie przeczytała. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  59. Kochana nawet nie wiesz jaka radosc sprawia mi czytanie twojego opowiadania... A raczej ksiazki, bo pamietam jak gdzies wspominalas ze twoja historia ma ponad 650 stron. ( teraz to pewnie ponad 700). Naprawde szczerze cie podziwiam. Twoj blog przewijal mi sie wiele razy wsrod poszukiwan ciekawych I inspirijacych opowiadan dramione (jestem ogromna ale I wymagajaca fanka tego pairingu). Pamietam ze ostatnim rozdzialem jaki czytalam bym chyba ten inspirowany kac Vegas... Tak wiem duuuuzo czasu minelo. Az tu nagle podczas poszukiwan snow trafilam na dramione-story i zaczelam czytac. I przepadlam calkiem na kilka ostatnich dni. Chodzilam calymi dniami z telefonem i czytalam gdziekolwiek tylko sie dalo. A rozdzial w ktorym opisalas jak wygladaloby zycie Hermiony i Draco razem po prostu zgniotl mnie, zmiazdzyl, wypral z emocji. Czytalam go akurat w sobote wielkanocna i nie moglam sie oderwac. Dom nad jeziorem takze niezmuernie mi sie podobal. W ogole droga jaka przeszlas w swojej pisarskiej karierze jest niesamowita, to jak zmienil sie twoj styl. Opisy uczuc Sa magiczne. A dlugosc rozdzialow... To chyba jedyne opowiadanie jakis czytalam w ktorym rozdzialy byly tak dlugie i tak pieknie dopracowane. Oczywiacie zdarzaja sie bledy (jak kazdemu) tak jak np mi teraz za co bardzo przepraszam ale pisze z telefonu, mam mnostwo slow do przekazania a boje sie ze polowy zapomne. :P ostatnie rozdzialy to po prostu bajka. Ciezko mi troche przyzwyczaic sie do tego ze zminilas niektore watki fabuly np. W ostatnim rozdzoale niemal ciagle mialam w glowie smierc dumbledore'a i gdy zaczal bronic Draco mialam w glowie "ej zaraz przeciez to nie tak bylo" :P jestem po prostu zakochana w twojej historii!!! I zakochalam sie bez reszty w tym Draco. W niezwykly sposob pokazalas jego przemiane, a wlasciwie to jak Hermiona go zmienila. Moim skromnym zdanie ta historia zasluguje na miano jednej z najlepszych wersji dramione, ale i nie tylko. To historia o wewnetrznych przemianach, przezwyciezaniu slabosci, poszukiwaniu odwagi by umiec okazac emocje, poswieceniu dla dobra drugiej osoby. To w niej jest takie piekne. Niesie ze soba wartosci. I naprawde nie przeszkadza mi brak ze tak powiem intymnych zblizen miedzy glownymi bohaterami. Choc nie ukrywam nie moge sie ich doczekac. :D
    Bede z utesknieniem wyczekiwac kolejnego fenomenalnego rozdzialu. Chocby to czekanie mialo trwac nawet pol roku czy dluzej ;)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pięknie napisane! nic dodać nic ująć :)

      Usuń
  60. Oj kobieto... (wybacz, że tak bezpośrednio, ale tyle lat już Cię czytam, że inaczej nie umiem). Co Ty robisz z moją głową..? Wiesz czytałam wiele dramione, ale bezapelacyjnie ta historia jest w najlepszej trójce. Brzmi śmiesznie i właściwie nie o to tu chodzi, ale Ty tak cudownie kreujesz ten świat. Niektórzy zarzucają Ci za mało dialogów, a nadmierne opisy (to nawet brzmi irracjonalnie). Właściwie nie wiem czy kiedykolwiek czytałam lepsze opisy uczuć. To z jaką lekkością zmieniasz nastrój, wiesz dla mnie to jest niepojęte. Momentalnie z horroru robisz komedie, tak zgrabnie rozładowujesz atmosferę. Kolejne mistrzostwo. Dialogi-perełki, które tak genialnie ogrywasz. Kilka słów wypowiedzianych przez któregoś z bohaterów idealnie definiują tą postać. Stworzony świat, klimat, pomysł. Sam pomysł jest świetny, a realizacja ponadprzeciętna. Wiesz jesteś dla mnie mistrzynią słowa pisanego i z całego serducha życzę Ci byś napisała swoją własną książkę, bo prognozy zapowiadają, że byłaby unikatowa.
    Pozdrawiam gorąco Anta

    OdpowiedzUsuń
  61. Podziwiam, że potrafisz napisać tak długi rozdział, w dodatku taki dobry :)
    Zapraszam > oblivate-can-not-change-feelings.blogspot.comw

    OdpowiedzUsuń
  62. Super rozdział, choć liczyłam, że wydarzy się coś więcej między Draco i Hermioną.. ;) Dziś skończyłam czytać, już sama nie wiem kiedy zaczęłam, ale wiem, że ten blog wypełnił mi cały czas, który miałam poświęcić na naukę do egzaminów xD Jednak daje radę. Już nie potrafię się doczekać kolejnego rozdziału i aż dziwny będzie dzień bez tego bloga. :( Będę co jakiś czas tu wpadać na pewno.. jak nie codziennie :D Pozdrawiam i życzę jak najwięcej fantastycznej weny, dzięki której powstają takie super rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  63. http://dracoipansy.blogspot.com/ Zapraszam Draco i Pansy. Miłość i wojna. Zapraszam do komentowania. :)

    OdpowiedzUsuń
  64. Zostałaś nominowana do LBA ;) Więcej informacji tutaj - http://hogwart-xxi-wiek.blogspot.com/2015/05/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  65. KOCHAM CIE
    - Co cię tak bawi Malfoy?! Na Merlina! Próbuje was ratować więc może być się teraz nie śmiał do cholery? Bo zaraz się rozmyśle!
    Jej poirytowane krzyki tylko jeszcze bardziej rozbawiły chłopaka.
    - Granger, moja ty bohaterko, uważaj żeby i ciebie nie zamknęli. Znając nasze szczęście nawet cele dostaniemy tą samą.

    OdpowiedzUsuń
  66. Świetne! Twój blog mnie inspiruje, uwielbiam go czytac. niestety dopiero teraz napisalam kometarz... ;c
    no coz czekam na wiecej i zapraszam do siebie:
    http://i-will-not-let-you-die.blogspot.com/2015/05/rozdzia-4-sadystka-i-nietoperz.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  67. http://miloscnietypowa.blogspot.com/ Nominowałam do Libster Award

    OdpowiedzUsuń
  68. Skupiasz wokół siebie fanów z taką łatwością, że nawet się nie dziwę, bo Twoje opowiadania są pisane chwytliwym, dobrze czytającym się tekstem. Podziwiam. Mam nadzieję, że w wolnej chwili zajrzysz na moj dopiero co założony, kształtujący się blog Dramione i udzielisz może kilka cennych wskazówek? :) Z góry dziękuję i serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  69. http://uczuciaprzelanenapapier-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  70. Jezu, uwielbiam Twojego bloga! Czytam go już ładnych pare miesięcy...wg mnie jest w gronie lepszych Dramione jakiekolwiek czytałam a czytam je od ładnych paru lat ;) wszystko jest idealne od bohaterów, ciekawą fabułe i bohaterów poprzez genialne dialogi ;d masz ogromny talent dziewczyno ! Czekam na dalsze losy Malfoya i Granger. Pozdrawiam Kasia :D

    OdpowiedzUsuń
  71. Piękne :*
    Zapraszam :) Opowiadanie o Draco i Pansy :D

    http://dracoipansy.blogspot.com/2015/06/co-wy-na-to.html

    OdpowiedzUsuń
  72. Skąd bierzesz cytaty?
    Blog rewelacyjny!
    Czekam na rozdział 48 :)

    OdpowiedzUsuń
  73. Cześć! Przyszedł czas na mój komentarz, tyle że nie będzie on pozytywny. Niestety, dlatego mam nadzieję, że nie boisz się krytyki.
    Bloga znalazłam przypadkowo, gdy szukałam jakiegoś ciekawego Dramione i postanowiłam sprawdzić, czy mnie zainteresuje. Dotrwałam aż do rozdziału 15, nie chcąc się od razu zniechęcać (o co sama prosiłaś w "Rozdziałach"), ale, niestety, kompletnie mnie nie przekonałaś. I już mówię dlaczego, bo nie lubię zostawiać takich oświadczeń bez żadnego komentarza.
    Zacznę od tego, że cieszę się, że pracujesz nas sobą pod względem tych wszystkich dysfunkcji, bo to jest najważniejsze, gdy ma się tego typu problemy. (I dlatego, że dużo osób używa tego jako tarczy przed krytyką, bo są zbyt leniwi, by nad sobą pracować). Jednocześnie uważam, że wyszłoby ci na dobre, gdybyś znalazła sobie jakąś betę, która zwracałaby uwagę na błędy i pomagała Ci w ich poprawie. To wyszłoby tekstowi na dobre, bo nadmierna ilość przecinków zaburza płynność czytania (a warto wspomnieć, że styl masz naprawdę dobry). Jednak byłabym gotowa przymknąć oko na błędy, gdyby przyciągnęła mnie treść, ale... No właśnie, ale mnie nie przyciągnęła.
    Bloga założyłaś dawno temu (za co również Cię podziwiam, bo rzadko spotyka się taką wytrwałość w pisaniu blogów), co nie zmienia faktu, że jest on takim typowym, powtarzalnym Dramione, w którym mamy Dracona-przystojniaka-który-może-mieć-każdą i Hermionę-jedyną-na-którą-nie-działa-urok-Dracona-i-która-jest-piękna. Już w pierwszym rozdziale staje się kolejna, nieco absurdalna rzecz: Hermiona nie może skupić się na czytaniu, bo myśli o Draco. Hermiona. Nie może. Się skupić. Na czytaniu. Hermiona. I to z powodu Dracona. Nie, nie i jeszcze raz nie! To się nie trzyma kupy! Hermiona, owszem, mogłaby prychnąć na jego widok, skomentować w myślach jego obecność, ale nigdy nie miałaby problemów z powrotem do lektury. Ta dziewczyna żyje książkami, jedynie w kryzysowych sytuacjach nie potrafiła się skupić. Ale idźmy dalej, bo tamta sytuacja nie była aż tak straszna i niewybaczalna, i taką niekonsekwencję w prowadzeniu postaci jeszcze bym zniosła.
    Spóźnienia Hermiony na zajęcia nie będę dłużej komentować, bo każdemu może się zdarzyć. Za to skomentuję wydarzenia z zajęć. I zachowanie Pansy. Czemu na każdym blogu Dramione (i wszystkich innych ff potterowskich też) robi się z niej bezmózgą istotę, która poza Draconem świata nie widzi? Wiem, że zawsze starała mu się przypodobać, ale posiadała swój rozum (chociażby doskonale wiedziała, co powiedzieć w rozmowach z Ritą Skeeter, by pogrążyć swoich wrogów). I, niespodzianka!, Draco schlebiało jej zainteresowanie, bo, kolejna niespodzianka!, był przeciętnej budowy i urody chłopakiem ze znanym nazwiskiem i pokaźną fortuną, i gdyby nie to nazwisko, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. I mam jeszcze pytanie: z czego Snape odjął punkty Gryfonom? Skoro to były pierwsze zajęcia w roku, domy nie miały jeszcze żadnych punktów, a — jak wiemy z książek — nie można było być na minusie.
    No i na koniec mamy przewidywalne zderzenie Draco z Hermioną. Czy oni nie mogą się zetknąć w jakiś bardziej oryginalnych okolicznościach?
    Czas na rozdział drugi i kontynuację sceny ze zderzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hermiona już kiedyś uderzyła Dracona (na trzecim roku w obecności Hagrida, który był NAUCZYCIELEM), więc wyrządziłaś tej postaci krzywdę, usuwając ten epizod z jej życia, no ale trudno, nie będę wrzeszczeć ze wściekłości. Zamiast tego weźmy pod lupę Malfoya. Nie wiem, czy specjalnie zrobiłaś z niego osobę z poważnymi zaburzeniami osobowości (stawiałabym na osobowość chwiejną emocjonalnie typu impulsywnego), czy chciałaś tylko podkreślić jego głupotę, niemniej jednak scena na korytarzu była absurdalna. Mamy tutaj do czynienia z mężczyzną (bo w końcu Malfoy był już wtedy pełnoletni), który pod wpływem emocji zaczyna DUSIĆ uczennicę. Zawsze wierzyłam, że Draco był inteligentny, ale żaden inteligentny człowiek nie zrobiłby czegoś tak głupiego w szkole, na środku korytarza, gdzie każdy mógł go zobaczyć. Za takie zachowanie nie tylko wyrzuciliby go ze szkoły i złamali różdżkę, ale mieliby pełne prawo zamknąć go w Azkabanie pod zarzutem próby morderstwa na niewinnej uczennicy (której "brudna krew" działałaby jedynie na niekorzyść Malfoya znanego ze swoich uprzedzeń do mugolaków. Jednym słowem, mógł być posądzony o prześladowanie na tle rasowym). I naprawdę sądzisz, że wszyscy Ślizgoni jak jeden mąż opuściliby lochy, bo jakiś chłystek (tak, będę się trzymała opisu Rowling) miał zły humor? Z jakiej racji? Bo nie chcieli, by na nich nakrzyczał? Bo ich też by udusił? Troszkę przesadziłaś. Bardzo troszkę.
      W kolejnych dwóch rozdziałach za to obraziłaś inteligencję Hermiony i Dumbledore'a. Tak, obraziłaś, bo nie ma co owijać w bawełnę i używać pięknych słówek.
      Co robi Hermiona po napaści Dracona? Ukrywa przed światem, że w ogóle miała ona miejsce. Przepraszam bardzo, ale jaki jest sens nazywania Hermioną postaci, która w ogóle nie zachowuje się jak książkowa panna Granger? Hermiona była jedną z najbardziej inteligentnych dziewcząt w Hogwarcie i na pewno nie miałaby oporów przed zgłoszeniem jakiemuś nauczycielowi bądź samemu dyrektorowi, co zaszło na korytarzu. Mówimy o Hermionie, która błagała Harry'ego, by powiedział Dumbledore'owi, co robiła Umbridge na szlabanach i która zawsze nalegała, by zgłaszali się do nauczycieli, gdy działo się coś dziwnego i niebezpiecznego. Tu nie chodzi o dumę: tu chodzi o jej życie. Malfoy ją zaatakował i zaczął dusić, cholera, mógł ją nawet zabić! Czy inteligentna i odważna dziewczyna starałaby się o tym zapomnieć? Nie. Oczywiście, że nie. Ze względu na własne bezpieczeństwo szybko poinformowałaby jakiegoś nauczyciela i oczekiwała, że Draco poniesie za takie zachowanie konsekwencje.
      Potem mamy lekcję eliksirów i równie absurdalną walkę między uczniami. Czy naprawdę uważasz, że osoby w wieku lat siedemnastu zaczęłyby się bić (jak dzieci w przedszkolu, warto dodać, bo nagle wszyscy zapomnieli, że posiadali coś takiego, jak różdżki) przy nauczycielu z tak durnego powodu, jak wylanie odrobiny eliksiru? I zaprzestaliby walki z tak błahego powodu, jakim było wezwanie do gabinetu dyrektora dwójki uczniów? Czy Hermiona i Draco byli jakimiś sławami, że wszyscy tak bardzo interesowali się ich życiem i zamierali za każdym razem, gdy coś się działo między tą dwójką? I naprawdę uważasz, że Snape w ogóle nie zareagowałby, gdyby któryś uczniowie zmienili się ropuchy? Bo pierwszoroczniak coś mówił? Przecież to się kompletnie gryzie z jego postawą! Przypomnij sobie scenę z drugiej części, w której Hermiona wkradła się do gabinetu Snape’a podczas lekcji; tam Snape od razu zareagował, gdy uczniom napuchły różne części ciała.

      Usuń
    2. Przejdźmy do rozmowy z dyrektorem. Oczywiście pojawia się motyw wspólnego dormitorium, bez którego żadne Dramione w tych czasach nie ma prawa bytu. Ale... ale Dumbledore wpatrujący się w uczniów z głupkowatym wyrazem twarzy? Dumbledore. Z głupkowatym wyrazem twarzy. No, trzymajcie mnie, bo wyjdę z siebie i stanę obok! Dumbledore był najmądrzejszym czarodziejem zaraz po Merlinie, więc nawet jakby był niesamowicie zaskoczony, nigdy nie przyglądałby się komuś z głupkowatym wyrazem twarzy. Mógłby pokazać swoje zaskoczenie, ale jednocześnie analizowałby sytuację. Poza tym, droga autorko, Dumbledore nie miał żadnego powodu, by być zaskoczonym reakcją Draco i Hermiony na jego rewelacje. Naprawdę. Dlatego nie rozumiem, po co robisz z niego idiotę do kwadratu. Co najgorsze, jeszcze go dodatkowo pogrążasz podczas dalszej części rozdziału (Dracona też pogrążasz, swoją drogą). Malfoy najpierw wyzywa Hermionę od szlam, a dyrektor nie reaguje (halo, mówimy tu o Dumbledorze, zaciekłym obrońcy praw mugolaków!), a potem grozi, że ją zabije, a reakcji wciąż brak. Każdy NORMALNY człowiek dociekałby, co się stało, słysząc, jak na taką groźbę Hermiona się pyta, czy zostanie zabita "tak jak ostatnio?". Wiem, że gdyby Dumbledore dowiedział się, co zaszło na korytarzu, opowiadanie nie miałoby sensu, bo Draco wyleciałby ze szkoły, ale mogłabyś chociaż poudawać, że się tym zainteresował. No i oczywiście, Dumbledore na pewno byłby na tyle głupi, by podsuwać pod nos alkohol (który był, jest i będzie substancją ZAKAZANĄ w każdej szkole) dwójce osób, które i bez niego były gotowe się pozabijać. Czy naprawdę uważasz, że Albus aż tak bardzo nienawidził tej dwójki, że po cichu liczył, że się upiją i pozabijają w pojedynku? Bo ludzie pod wpływem alkoholu nie zawsze są łagodni jak baranki.
      No i po raz kolejny pojawia się Pansy-idiotka, Draco rzuca szklanymi przedmiotami w swojego "przyjaciela" (i Zabini naprawdę zadaje się z takim człowiekiem? Na jego miejscu znalazłabym sobie lepszych znajomych), a ja coraz bardziej żałuję, że pokładałam wielkie nadzieje w to opowiadanie.
      Czy wszyscy Gryfoni podsłuchiwali rozmowę Hermiony z przyjaciółmi i darzyli ją bezkresną miłością, że zamilkli, gdy oznajmiła, że będzie mieszkać z Malfoyem? Tak bardzo bali się o jej życie, że nawet nie odważyli się głośniej oddychać, by nie zakłócać wszechobecnej ciszy? Popadasz w przesadę i to razi. Na tego typu błędy nie da się po prostu przymknąć oczu, one wręcz krzyczą, by zwrócić na nie uwagę. No i w Hogwarcie zwracano się do uczennic "panno" nie "panienko", ale to już taki drobny szczegół.
      Nie wiem, czemu Dumbledore bawi się w swatkę i organizuje przyjęcie, ale Dramione bez balu również nie byłoby Dramione. Mogę jedynie załamać się, widząc, że nawet na szkolnych przyjęciu obecny był alkohol. A nauczyciele to co, ślepi? Niemniej jestem mile zaskoczona, że Kruma przedstawiłaś w pozytywnym świetle i za to masz plusa. Nie lubię, jak się robi z niego i z Rona wrednych i wybuchowych do przesady ludzi. Ale idźmy dalej.
      Uch, czy żeby wyglądać seksownie naprawdę trzeba ubierać się jak dziwka? Przepraszam za słownictwo, ale gdy po raz kolejny widzę takie wzmianki, to szlag mnie trafia. No i Hermiona nie zauważyła, zanim włożyła podarowane przez Ginny ubrania, że ledwo zakryją jej intymne miejsca? Ja na jej miejscu w życiu bym czegoś takiego na siebie nie włożyła, a warto wspomnieć, że jakoś nigdy nie należałam do wstydliwych osób, bo lata paradowania w — często prześwitujących — strojach kąpielowych (trenowałam pływanie synchroniczne) mnie tego wyzbyły. No i Draco, który aż wypuścił szklankę z rąk, gdy zobaczył Hermionę (a myślałam, że takie chwyty to tylko w komediach się pojawiają) również mnie załamał. Rozumiem, że faceci głównie zwracają uwagę na wygląd, ale nie sądzę, by piękna sukienka i długie nogi tak pomieszały Malfoyowi w głowie, by całkowicie zapomniał, że Hermiona była czarownicą brudnej krwi.

      Usuń
    3. Trochę mnie zdziwiło, że Hermiona tak bez oporów uprawiała seks z Wiktorem, bo to również nieco się gryzie z jej charakterem (taka porządna panna, która panikowała na samą myśl o spóźnieniu na lekcje czy złamaniu regulaminu bez oporów oddaje się cielesnym przyjemnościom? Ciekawe), ale trudno, lepiej z Krumem niż z Malfoyem. Plus za to, że podczas balu Draco nie pocałował Hermiony oczarowany jej pięknym wyglądem, a Hermiona nie oddała tego z pasją, bo wtedy naprawdę bym wyszła z siebie.
      Wraz z wyjazdem Kruma całą miłą atmosferę i moją powoli powracającą nadzieję na przyjemne opowiadanie szlag trafił. Scena z Hermioną i nieprzytomnym Draconem jedynie uwypukliła niekanoniczność zachowania tej pierwszej; chodzi mi o to, CO gadała do siebie (chociaż sam motyw gadania do siebie i cichych głosików w głowie zawsze był nieco idiotyczny, bo czy w realnym życiu ludzie prowadzą takie monologi?). Odzywki typu: Zaszczycam cię swoim głosem, nigdy nie wydostałyby się z ust Hermiony, nawet jeśli w grę wchodziła rozmowa z Malfoyem. Dlaczego? Bo Hermiona nie była zakochaną w sobie panną, więc nie miała powodów mówić, że kogoś zaszczyca swoją obecnością. No i była na takie odzywki zdecydowanie zbyt skromna.
      A pani Pomfrey w ogóle się nie zaniepokoiła tym, że któraś z uczennic prosi o test ciążowy? Chodzi o to, że posłała Hermionie charakterystyczny uśmiech i co? Nie przejęła się, że w Hogwarcie, tuż pod nosem nauczycieli, uczniowie uprawiają seks i bardzo możliwe, że jedna z uczennic zaszła w ciążę? Przecież gdyby to wyszło poza mury szkoły, Ministerstwo Magii miałoby pełne prawo zainterweniować i po raz kolejny wtrącić się w sprawy Hogwartu. To się nie trzyma kupy. W ogóle.
      Poza tym, po co Hermiona rozbierała się cała, skoro przy teście ciążowym wystarczy nasikać na płytkę, bądź zanurzyć ją w moczu? Gdzie tu logika?
      I skoro Draco tak bardzo chciał wiedzieć, czy Hermiona jest w ciąży, czemu jej o to nie zapytał? Przez sześć lat nigdy nie miał problemu z bezpośredniością w rozmowach z nią, a tu nagle stwierdził, że będzie dyskretny? Po co? Cała ta akcja z podsłuchiwaniem rozmów Ginny i Hermiony była nieco naciągana, zwłaszcza te kaptury (właścicielowi baru nie wydawało się to podejrzane? Nie chciał sprawdzić, kto się pod nimi ukrywa?).
      To, że Hermiona zemdleje w ramiona Draco, było do przewidzenia i naprawdę wyszłoby ciekawiej, gdyby faktycznie przypadkiem na niego upadła. No i miałoby więcej sensu, zważając na zachowanie Draco.
      Ale idźmy do sceny, która przelała czarę goryczy i sprawiła, że raz na zawsze porzuciłam czytanie tego opowiadania. I nawet nie jest tu mowa o prośbie Dumbledore'a skierowanej do Malfoya. (Czemu? Czemu Dumbledore poprosił Draco, by ten pilnował Hermiony? Dlaczego nie poprosił Harry'ego albo Rona? Czy naprawdę aż tak w nich nie wierzył, że był pewny, że nie będą potrafili przywołać przyjaciółki do porządku i dać jej przysłowiowego "kopa w dupę"? Co się stało z jego wielkim umysłem? Halo, czy jest na sali lekarz?)
      Czy Hermiona naprawdę podziękowała Draconowi tuż po tym, jak Malfoy nazwał ją szlamą? Czy ona do reszty zgłupiała? Mam krótkie pytanie: czy ty, autorko, uśmiechnęłabyś się do kogoś, kto w najcięższym momencie twojego życia nazwał cię dziwką/suką/kurwą/wstaw inny, równie piękny rzeczownik? Bo właśnie to oznaczało słowo "szlama". Nie sądzę, by żadna, szanujące siebie kobieta tak zareagowała na słowa Draco. Nie ważne, jak bardzo by im pomógł chwilę wcześniej.

      Usuń
    4. Poza tym, zdecydowanie nadużywasz sformułowań typu "kasztanowłosa", "zielonooki", które są najzwyczajniej w świecie niepoprawne i, na dodatek, jeśli się ich używa, należałoby je zestawić z takim rzeczownikami jak: kobieta, dziewczyna, chłopak, uczeń itp. Osoba może być ciemnowłosa, ciemnooka, jasnowłosa, jasnooka, ale na pewno nie "zielonooka" czy "blondwłosa" (to ostatnie kompletnie traci sens, bo samo słowo blond wskazuje, że mamy do czynienia z kolorem włosów — czyli użycie pleonazmu). I zwroty „ciemnowłosa dziewczyna” używa się, gdy mowa w tekście o postaciach nieznanych bohaterom.
      Do tego niepoprawnie odmieniasz nazwiska Malfoy i Weasley: apostrof jest niepotrzebny. Poczytaj sobie artykuły na temat odmiany anglojęzycznych imion i nazwisk, to na pewno Ci pomoże, bo imię Harry'ego też źle odmieniasz.
      To by było na tyle. Żałuję, że to opowiadanie wygląda tak a nie inaczej, bo spodobał mi się twój styl. Niestety, samym stylem nie uratujesz treści. W "Rozdziałach" napisałaś, że będziesz poprawiać początkowe rozdział, dlatego mam do Ciebie prośbę: przemyśl jeszcze raz wszystkie sytuacje i zastanów się, czy mogłyby się one wydarzyć w rzeczywistości. Dzięki temu na pewno pozbędziesz się większości błędów logicznych, których trochę znalazłam w tych pierwszych piętnastu rozdziałach. Zastanów się również nad skorzystaniem z pomocy dobrej i sprawdzonej bety: na pewno nie zaszkodzi. Mam również nadzieję, że cały komentarz nie brzmi zbyt agresywnie, bo nie chciałam Cię atakować, a jedynie zwrócić uwagę (niekoniecznie w miły i łagodny sposób) na błędy najbardziej rzucające się w oczy. Mogę jedynie życzyć Ci powodzenia w dalszym prowadzeniu bloga i się pożegnać. Może jeszcze kiedyś powrócę do tej historii i się odezwę, ale najwidoczniej to nie jest jeszcze ten czas.
      Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
    5. Autorka pisała na samym początku ze nie czytała HP więc po co wyskakujesz z niekanonicznością opowiadania? Napisałaś coś swojego " wartego uwagi" ? To dawaj :)

      Usuń
    6. Aż przeczytałam wszystkie zakładki jeszcze raz, bo przez chwilę myślałam, że pominęłam tę wzmiankę, ale nigdzie nie było napisane, że autorka HP nie czytała. Było za to, cytuję: Dużo rzeczy nie zgadza się ani z książką ani z filmem. Właściwie jedynie ogólny zarys historii jest taki jak pierwowzór - akcja dzieje się w świecie czarodziei i występując Ci sami bohaterowie. Reszta wymyślona, zmodyfikowana, zmieniona, zapomniana, pominięta, dodana itd. Rozumiem, że można zmieniać niektóre rzeczy, bo sama czasem zmieniam niektóre, ale jako czytelnik mam pełne prawo do wypowiedzenia się na ten temat. I mnie, jako czytelnika, niektóre rzeczy raziły i to nie tylko przez to, że były niekanoniczne, ale przez to, że przedstawiane wydarzenia nie miały prawa bytu w świecie rzeczywistym i, zaznaczam, nie były związane z magią. Dlaczego wyskakuję z komentarzem? Bo chciałam się wypowiedzieć, skoro część opowiadania przeczytałam. Dlatego. Poza tym, nie muszę dobrze pisać, żeby krytykować jakąś książkę i opowiadanie, tak samo jak nie muszę być dobrą aktorką, żeby krytykować czyjąś grę aktorską. A jeśli chcesz poszukać moich blogów, to na profilu ci się wyświetli lista, zapraszam. I wcale nie twierdzę, że piszę rzeczy godne uwagi, bo myślę, że większość pisarzy blogów jest wobec siebie samokrytyczna. Do tego nie wiem, dlaczego wyskoczyłeś (przepraszam, jeśli pomyliłam płci, ale nie było żadnego podpisu) z tym podawaniem własnego bloga, skoro nigdzie nie napisałam, że piszę lepiej od Icamny.
      Dziękuję za uwagę. :)

      Usuń
    7. Droga C.D, wydaje mi się,że nie do końca zrozumiałaś o co chodzi w wielu fragmentach,które przytoczyłaś. Postać Dumbledore'a jest przedstawiona bardzo dobrze - właśnie wszystko,co robił było przemyślane, nie wiem, czy to ujmuje jego inteligencji.Wszystko w kolejnych rozdziałach się wyjaśnia. Nie bede tłumaczyła ci postepowania bohaterow, bo od tego nie jestem. Szkoda,ze nie zrozumialas, o co w tym opowiadaniu chodzi. I dodam jeszcze, że to najbardziej oryginalny blog, jaki czytałam. Nigdzie nie spotkałam się z czymś podobnym. Tyle śmiechu,łez...dziękuje ci za nie, Icammo. Bo do tanga (...), Kac Hogwart, Tajemnica (...) czy ostani rozdzial to mistrzostwo. Trzymam kciuki,żeby nigdy nie zazabrakło Ci weny i chęci, droga Karolino,do tego opowiadania. Jesteś wspaniała, pozdrawiam!

      Usuń
    8. Cairean, było napisane, że nie czytała. Było to w którejś odpowiedzi na pytanie czytelnika.

      Usuń
  74. Podziwiam dziewczynę wyżej za wytrwałość i że chciało jej się tak produkować.
    Nie podoba ci się fabuła,to w jaki sposób przestawione są postacie-nie czytaj,proste.
    Od siebie dodam,że ubóstwiam twoje opowiadanie,jedyne blogowe jakie czytam i nie mogę się doczekać następnego rozdziału,prawie codziennie nabijam ci wyświetlenia na blogu :)
    Mam nadzieję,że napiszesz wszystkie tomy jak zaplanowałaś,a kiedyś wydasz książkę,przysięgam,że będę jedną z pierwszy osób,które polecą do księgarni żeby ją kupić,nieważne czy napiszesz powieść czy książkę kucharską-i tak to kupię!
    Pozdrawiam
    M :)

    OdpowiedzUsuń
  75. Karolino (autorko tego bloga) jeśli już przeczytałaś co miała do napisania Caireann Devin to wiedz, że dla mnie ten blog jest najlepszym blogiem na świecie! I nie martw się bo bardzo wiele osób cie ubóstwia i kocha twojego bloga. Wiem, że każdy ma swoje zdanie, ale (teraz zwracam się do C. Devin) to co napisałaś nie było zbyt miłe. Każda blogerka pisze swoje dramione z takimi wątkami jakie chce. Po za tym przeczytałam dużo dramione i tylko w tym były ciekawie opisane superowe zdarzenia których nigdy nie zapomnę. W niektórych momentach na blogu wręcz tarzałam się ze śmiechu w jednych płakałam a w jeszcze innych wszystko na raz! XD Cieszę się, że trafiłam na ten blog. Jest idealny, cudowny, fantastyczny. Pomysły Karoliny są świetne i wystrzałowe, a nie nudne i pospolite. Nie mogę pojąć jak można krytykować tak perfekcyjnego bloga! W głowie mi się to nie mieści!

    OdpowiedzUsuń
  76. Icamma jest najlepsza z WSZYSTKICH! Nikt jej nie pobije!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  77. Nawet nie zaczęłam pisać tego komentarza a już mam wrażenie, że będzie koszmarny. No dobrze... Jak to się mówi?
    "Raz kozie śmierć".
    Hmm...
    Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że to nie historia J.K. Rowlig, tylko twoja. Ymm... Nie twierdzę iż jest zła i nie zamierzam równać ją z błotem. Po prostu... Prawda, są rzeczy, które kompletnie mi się nie podobają a raczej tylko jedna. W sumie... Nieprawdziwa, ale jednak, otóż... Chodzi o ten moment, w którym Draco miał sen, w którym usłyszał, że to on ma zabić Voldemorta. Od tego czasu przez całą moją przygodę, jak na to spojrzeć nadal trwającą, z twoją twórczością "ta rzecz" nie daje mi spokoju... A raczej do tej pory nie dawała. Z tym, że Malfoy jest dziedzicem Merlina się oswoiłam. Praktycznie już nie mam żadnych prentensji.
    Co do rozdziału?
    Muszę przyznać... Ciekawy, bardzo ciekawy.
    Hmm... Teraz przypuszczam, że zabrzmi to jak podlizywanie się, co nie jest ani w najmniejszym stopniu podobne do mojej reputacji, ale no cóż? Okłamywać Cię, nie zamierzam, a więc... Czytając niektóre fragmenty przemawiało przeze mnie wrażenie, że czytam książkę, cholernie dobrą książkę. Teraz się dopiero zacznie... Masz w sobie tą iskrę co J.K. Rowling pisząc serię o Harry'm Potterze. Prawda, nie tak widoczną, ale delikatną? Owszem.
    ~ICA~
    PS Podpiszę się, gdy nadarzy się na to okazja.

    OdpowiedzUsuń
  78. Mam do ciebie pytanko skąd czerpiesz te cudowne cytaty?
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  79. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    Wchodzę tu tak co kilka dni i dobrze wiem,że prawdopodobnie nic jeszcze nie dodałaś ,ale tkwi we mnie nutka nadziei,która karze mi regularnie zaglądać na twojego bloga.
    Jak w końcu wejdę i będzie nowy rozdział to umrę z radości i znowu cały dzień,jak nie kilka kolejnych dni będę chodzić z bananem na twarzy.
    Pozdrawiam i niech wena cię nigdy nie opuszcza. ;)
    -Wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  80. Kiedy kolejny rozdział,nie wytrzymam dłużej :C

    OdpowiedzUsuń
  81. Kilka dni temu właściwie odkryłam dopiero tego bloga i się w nim zupełnie zakochałam! Jeden z lepszych blogów o Dramione, jakie miałam okazję czytać. Dziękuję!
    Tak ogromnie cieszę się, że Blaise żyje, nie przeczę, popłakałam się w momencie, jak opisywałaś jego pogrzeb i uczucia Draco. Przecież nikt by się nie spodziewał, że to nie jest prawda, nie? Zapomniałam najwyraźniej, jaką świetną grą aktorską dysponuje Malfoy. Haha.
    Śmierć Azraela to kompletny wstrząs. Cholera, ponowie się rozpłakałam przy tym momencie. Twoje rozdziały mają w sobie o wiele za dużo emocji. Hańba Ci! :D
    Jesteś naprawdę utalentowaną osobą i życzę Ci jak najlepszych sukcesów związanych z literaturą i pisaniem – jak wydasz książkę to daj znać. ;)
    Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały. Oby wena jak najrzadziej Cię opuszczała! Powodzenia! :) x

    OdpowiedzUsuń
  82. Hej, masz na prawdę świetnego bloga! Zazdroszczę Ci talentu! Przy okazji chciałabym Cię zaprosić na mojego nowego bloga, również o tematyce Dramione. Jeżeli będziesz miała chwilkę, to proszę, oceń to co tam pisze. Będzie mi bardzo miło :) Pozdrawiam Cię.
    http://milosccierpliwajest-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  83. Czekam na kontynuację

    OdpowiedzUsuń
  84. Chciałam tylko powiedzieć że powinnas pisać książki bo twój talent jest cudowny wiem że pewnie nie przeczytasz tego komentarza ale chcę żebyś wiedziała że codziennie sprawdzam czy nowy rozdział się czasem nie pojawił przeczytałam wiele blogow i opowiadań ale to w twoim zakochalam:-) <3się na dobre nawet gdy go zakonczysz będę go czytała i znowu i odpoczatku będę się zakochiwala w tej historii mam nadzieję że twoja wena cię nie zawiedzie i będziesz z nami jeszcze długo że mimo obowiązków i codziennej rutyny i melancholii życia nigdy nie znudzi ci się wymyslanie opowiadań nawet tylko dla siebie i tylko w głowie bo wyobraźnię trzeba ćwiczyć w każdym wieku
    Pozdrawiam jedna z najwierniejszych fanek

    OdpowiedzUsuń
  85. swietny rozdzial :) w wolnej chwili zapraszam do mnie :) http://dramione-chance-de-noir.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  86. Super rozdział! Czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam.

    Zapraszam do mnie. Dopiero zaczynam :)
    http://hermiona-cedric.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  87. Marzę by mieć tę historię na swojej półce w postaci książki, jest genialna! Pozdrowienia dla autorki :) Z niecierpliwością czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  88. Kiedy rozdział, nie to że naciskam czy co, ale od marca czekamy a mówiłas ze zaczęłaś go pisać jeszcze przed 47.. Kocham to opowiadanie z całego mojego serduszka i to pytanie to tylko dlatego że rozdziału doczekać się nie mogę i przez ten cały czas jestem podekscytowana na niego! Kocham Wicia

    OdpowiedzUsuń
  89. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  90. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  91. Od około tygodnia czytam cały blog. Przez cały ten czas myślałam, że to jest ostatni rozdział tego opowiadania, bo na stronie głównej jest to właśnie ostatni wpis od miesięcy. Nie komentowałam innych rozdziałów. Sama piszę bloga i jestem załamana tym, że tak słabo go piszę, ponieważ właśnie ta historia pozwoliła mi to zobaczyć. Widać, że piszesz całym sercem i wkładasz w to wszystkie swoje umiejętności pisarskie i wenę. Powiem szczerze - czytając tego bloga płakałam ze smutnymi momentami, śmiałam się ze szczęśliwymi. Zaciekawił mnie do tego stopnia, że podobał mi się bardziej, szczerze mówiąc, od całej serii przygód Harry'ego Potter'a. Czytałam ostatnio 'Zmierzch' autorstwa Stephanie Meyer i ze szczęściem śmiem twierdzić, że stworzyłam lepsze opowiadanie w jednym blogu, niż ona w czterech książkach. Kiedy zobaczyłam w komentarzach jakiekolwiek złe zdanie na jego temat i hejty, miałam ochotę z całego serca ukatrupić ich autorów. Twój blog jest najlepszy, najciekawszy i najwspanialszy ze wszystkich i całkowicie się w nim zakochałam. Nie zdziwiłabym się, gdybyś kiedyś napisała książkę. Na pewno z chęcią bym ją przeczytała. Poleciłam Twój blog każdej osobie, którą spotkałam życiu, które nie miało sensu przed przeczytaniem tego bloga i całkowicie się w nim zatraceniu. Na pewno nadal będę go polecać. Zatraciłam się w nim do tego stopnia, że nie spałam nocami byle przeczytać koniec rozdziału, by następnego dnia na nowo zatracić się w kolejnym rozdziale. Prawdopodobnie nie przeczytasz tego komentarza, ale jak przeczytasz to pomyślisz, że za bardzo wzięłam to do siebie i za bardzo to przeżywam. Może i tak jest, ale tego nie żałuję. Dziękuję, za wszystko. W szczególności za to, że nadałaś mojemu życiu sens i będziesz dalej go nadawać publikując kolejne wpisy. Przepraszam za to, że nie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, ponieważ postanowiłam całe emocje zostawić tu i teraz w tym komentarzu.

    Pozdrawiam, życzę weny i zdania magisterki (chyba, że już zdałaś, ponieważ chyba późno piszę ten komentarz)

    P.S. Nie śmiem nawet podawać linku do mojego bloga, ponieważ zaszkodziło by to reputacji Twojego. Byłoby to w skutkach podobne do zniszczeniu sławy Dracon'a, jeszcze przed tym jak zatracił się w Hermionie, tak jak ja w tym blogu (o czym chyba już wspomniałam).

    O kurczę ... wyszło trochę zamieszane, ale przynajmniej szczerze :D Pozdrawiam po raz drugi :)

    OdpowiedzUsuń
  92. To jest po prostu cudowne ^^ popłakałam się ze trzy razy 😍 zakochałam się w tym Dramione ❤ kiedy napiszesz tom drugi ? :) mam nadzieje ze niedługo bo juz nie mogę sie doczekać co będzie dalej :3 powodzenia w pisaniu magisterki (o ile juz jej nie napisalas 😁 ) życzę ci dużo weny i żebyś napisala kolejny cudowny rozdział na ktorym znów sie popłaczę :*
    #Miona

    OdpowiedzUsuń
  93. Matko... To nie może być koniec! Nie taki!

    OdpowiedzUsuń