niedziela, 5 maja 2013

[27.] On, Ona i Kociaki.



„Powiedziałeś, że nie wierzysz w uczucia.
Później zawiązałeś mi szalik...
żebym się nie przeziębiła…”





Zmarszczył brwi i machinalnie poruszał nosem na lewo i prawo, z chwilą gdy poczuł, że coś go niemiłosiernie łaskocze i co więcej, to coś, jakby dosłownie narusza jego przestrzeń życiową, zabierając sporą część powietrza, zarezerwowaną tylko i wyłącznie dla niego. Leniwie otworzył powieki i całkiem szybko tego pożałował. Nigdy nie miał problemów z poczuciem własnej wartości i ogólną samooceną. Zawsze lubił być tym kim był i większych ani mniejszych wad u siebie nie dostrzegał. W chwili obecnej tym bardziej cieszył się, że z natury jest człowiekiem raczej spokojnym i opanowanym. W przeciwnym wypadku, zapewne w owym momencie, spadł by ze swojego niewygodnego zresztą posłania, w ramach reakcji na nieoczekiwany widok jaki zastał go po otworzeniu oczu. Kilka razy zamrugał powiekami, analizując obecną i nad wyraz dziwną sytuację. Krajobraz malujący się przed nim do normalnych i codziennych nie należał, toteż widok jakieś włochatej, rudej kuli, siedzącej na jego klatce piersiowej, w dodatku trzymającej dwie łapki na jego policzku i liżącej go po twarzy, przy okazji próbująca ugryźć go w nos, jak najbardziej uzasadniał jego obecne zdziwienie. Machinalnie złapał kociaka za grzbiet i ściągnął go sobie z twarzy, zsuwając na brzuchu. Prawie na wpół śpiący, z wolna, podniósł głowę i bacznie rozejrzał się po pomieszczeniu w jakim się znajdował. Kojarzenie faktów szło mu z wyjątkowo dużym oporem i sporo czasu minęło nim uświadomił sobie, że jest w swoim dormitorium na czwartym piętrze. Kolejną nowością był dla niego fakt, że leży na fotelu w salonie, w dodatku przykryty kocem. To jednak był w stanie uzasadnić sobie tym, że po prostu nie doszedł do swojej sypialni i wyczerpany zasnął w pierwszym lepszym możliwym miejscu, a kocem, w dodatku różowym, najpewniej w niewyjaśnionym akcie dobroci serca, przykryła go jego ukochana współlokatorka. Ale mimo najszczerszych chęci i starań za cholerę nie potrafił zrozumieć, skąd tak właściwie wytrzasnął to co trzymał w rękach i dlaczego jeszcze dwa, niemal identyczne stworzenia, niezdarnie i z dużym trudem zwiedzają, wolnym truchtem salon. JEGO salon i terytorium! Zdezorientowany usiadł na fotelu, ściągając z siebie koc i kładąc kota na podłodze. Pochylił się do przodu, ręce opierając o nogi, a głowę niemal bezwładnie pochylając w dół, przy okazji obserwując swoje stopy, w okół których kręcił się osobnik, którego przed chwilą ściągnął sobie z twarzy. Zmarszczył brwi i przejechał sobie otwartą dłonią po twarzy, przy okazji zaczesując blond włosy do tyłu i rozmasowując sobie kark, z cichym jednak ciężkim westchnięciem. Przez chwilę myślał, że jeszcze śpi, potem to wszystko tłumaczył sobie tym, że najpewniej przesadził z ognistą, później doszedł do wniosku, że jest na jakiś silnych środkach psychotropowych i w efekcie ubocznym ma halucynacje. Dopiero po 5 minutach przypomniał sobie wczorajszy wieczór, a wraz z nim mokrą Hermione, włochate koty i obsikanego adidasa.
Po chwili, dźwięk budzika wypełnił całe dormitorium, dając znać i przypominając o śniadaniu i o dniu wypełnionym zajęciami. Nie pytając chłopaka o zdanie, życie na nowo nabrało barw i rozpędu. Postanowił nie przejmować się tym wszystkim w chwili obecnej i na spokojnie opracować plan pozbycia się nowych lokatorów, w czasie jakiegoś nudnego wykładu, których zresztą nie brakowało, przynajmniej według jego osobistej oceny. Przeciągnął się porządnie z ledwo widocznym grymasem bólu. Mimo wszystko fotel nie należał do wygodnych miejsc na sen, co niestety boleśnie odczuły wszystkie jego kości i mięśnie. Zresztą 3 godziny snu, po tak ciężkim oraz wyczerpującym zarówno psychicznie jak i fizycznie dniu, wieczorze i nocy, również nie dały mu szans na zregenerowanie się w wystarczającym stopniu. Leniwie pomaszerował do łazienki chcąc wziąć orzeźwiający prysznic, a przy okazji zająć ją przed Granger. Wyjątkowo nie miał ochoty na kłótnie o pierwszeństwo w skorzystaniu z łazienki i przeprowadzeniu porannej toalety. Po 15 minutach niczym młody bóg, wyszedł czysty, pachnący, elegancki, gotowy łamać kobiece serca. Co prawda zbytnio ochoty ani siły na nowe podboje miłosne nie miał, a jedyne co w obecnym czasie było go w stanie zadowolić i o czym skrycie marzył, było jego własne, wyjątkowo wygodne łóżko. Niestety dzień się dopiero zaczynał i był wypełniony masą wykładów, zajęć i długim treningiem. W końcu za 5 dni miał się odbyć mecz quidditcha, który i tak został przełożony, dzięki jego uporczywym staraniom i kontaktom. Poprawiając sobie rękawy od swojej ulubionej czarnej koszuli, w duchu zastanawiał się czemu Granger jeszcze nie pojawiła się przed jego pięknymi, stalowymi oczami. Czas mijał coraz szybciej i nieuchronnie zbliżała się godzina wyjścia na śniadanie i pierwszych zajęć. Z pokoju kasztanowłosej dziewczyny, co jakiś czas, dobiegały dźwięki kichania i ciężkiego kaszlu. Po chwili główna zainteresowana pojawiła się w drzwiach. Malfoy spojrzał na nią uważnie i właściwie szybko tego pożałował. Widok był wręcz odstraszający i arystokrata był pewny, że jeszcze bardziej zniszczy mu to dzień, który i bez tego, zapowiadał się wyjątkowo nieciekawie. Hermiona wyglądała jak siedem nieszczęść. Usilnie próbowała doczłapać się do łazienki i przygotować na zajęcia, jednak nie była w stanie pokonać tego morderczego i wyjątkowo odległego dystansu. W połowie drogi opadła na fotel, łapiąc się za głowę. Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła przed siebie, zupełnie nieświadoma co się z nią i w okół niej dzieje. Draco stał nieopodal niej, szukając na przepełnionym stoliku, podręcznika do obrony przed czarną magią, a przy okazji kątem oka spoglądając na „zdezelowaną” dziewczynę. Najwidoczniej ulewa, która dopadła ją wczorajszego wieczora, przyniosła ze sobą konsekwencje w postaci silnej grypy. Hermiona kichała i kaszlała na przemian, próbowała coś powiedzieć, jednak gardło również odmówiło jej posłuszeństwa, wydobywając z siebie jedynie dudnienie, chrypę i w efekcie końcowym, prawie całkowitą utratę głosu. Dziewczyna była cała rozpalona, a duże rumieńce na twarzy świadczyły o wysokiej gorączce. Drżącą ręką trzymała się za głowę, co najpewniej oznaczało, że dziewczyna cierpi jeszcze na silną migrenę. Widok nie tylko odstraszający ale również przerażający. Draco, szepnął coś pod nosem, o tym, że „dobrze jej tak i niech sobie umiera” po czym śmiało, niemal dziarsko, ruszył w stronę wyjścia. Mimo wszystko jego słowa nie miały poparcia w czynach. Tuż przed opuszczeniem dormitorium zatrzymał się zaciskając mocno pięści i przeklinając pod nosem. Dwie sekundy później odwrócił się na pięcie i zły na samego siebie, z powrotem podszedł do umierającej dziewczyny. Chwilę w skupieniu na nią popatrzał, sam nie wierząc w to, co właśnie zamierzał zrobić. Jeszcze raz przeklną, zawahał się, po czym wbrew wszystkim swoim słowom i myślą nachylił się nad nią i najdelikatniej jak potrafił, wziął ją na ręce. Kasztanowłosa bardziej przypominała warzywo, w dodatku widniejące, niż tą pełną energii i optymizmu dziewczynę, którą na co dzień była. Bezwładnie leżała w jego ramionach, w ogóle nie reagując na to, że znalazła się w jego objęciach. Powoli szedł z nią w stronę jej sypialni, mimochodem przypominając sobie, że całkiem niedawno też to robił, choć sytuacja była zupełnie inna.
- Źle mi…
Tylko tyle zdołał usłyszeć z cichego i zachrypniętego głosu kasztanowłosej, która sprawiała wrażenie, jakby już w ogóle nie była świadoma tego, co się z nią i w okół dzieje. Zdawało mu się, że zaraz w najlepszym wypadku po prostu zemdleje. Jednak bez słowa komentarza zaniósł ją z powrotem do sypialni, ostrożnie kładąc do łóżka. Spojrzał na nią zimno i z poważnym wyrazem twarzy wyszedł z pomieszczenia. Po chwili wrócił, ze szklanką wody i kilkoma tabletkami, które wyciągnął z ich podręcznej apteczki, którą Gryfonka jakiś czas temu umieściła obok barku, tak na wszelki wypadek.
- Masz.
Jego ton był tak poważny i zimny, że aż Hermionie zachciało się płakać i ledwo się powstrzymywała żeby tego nie zrobić, tym bardziej, że jej oczy szkliły się już od jakiegoś czasu. Wiedziała, że tak bardzo rozbiło ją nagłe pogorszenie stanu zdrowia i choroba, która dosłownie ją wykańczała, a nie wredny ton Ślizgona, do którego była przecież przyzwyczajona. Zresztą już dawno obiecała sobie, że nie ważne jak bardzo ją zrani, już nigdy nie zobaczy jej łez. Teraz również.
Arystokrata mimo swojej ogólnej złowrogiej postawy, pomógł jej jeszcze usiąść i zażyć lekarstwa, nawet przytrzymując szklankę z wodą, gdy z niemałym wysiłkiem próbowała popić to wszystko co jej podał. Jeszcze nigdy nie był taki czuły i ostry zarazem, ale uświadomiła to sobie dopiero dwa dni później, gdy już poczuła się lepiej.
Mimo całokształtu młodego dziedzica fortuny Malfoy’ów i jego ciężkiego charakteru, zachowywał się zupełnie jak nie on. Co innego myślał, co innego mówił, a jeszcze zupełnie co innego robił. W połowie dnia, podczas dłuższej przerwy między zajęciami z numerologi, a obroną przed czarną magią, wrócił do dormitorium, nie tylko po to by zobaczyć czy Hermiona jeszcze żyje, ale czy wraz z nią trójka pozostałych, choć gorąco wierzył w to, że tymczasowych, współlokatorów. I nawet zdobył się na uśmiech, co prawda ironiczny, ale zawsze uśmiech, którym obdarzył trójkę włochatych osobników, z chwilą gdy pojawił się w salonie, a one bawiły się jakimiś starymi pergaminami i misiem, którego jeszcze wczoraj w nocy, z dna swojej szafy, wyciągnęła kasztanowłosa. Trochę bił się sam ze sobą jednak w ostateczności, wszedł do pokoju dziewczyny i szybko przekonał się że żyje i śpi. Zresztą to drugie aż tak bardzo go nie dziwiło, tym bardziej, że tabletki, które jej podał miały działania usypiające i nawet kilkugodzinne, wyjątkowo upierdliwe, miauczenie nie byłoby w stanie jej obudzić. Co jak co, ale doskonale wiedział, że sen jest dobry na wszystko. Szczególnie na kaca, więc wywnioskował, że na chorobę tym bardziej.
Po obiedzie na chwilę wrócił do dormitorium, choć jedynie po to by złapać oddech i przygotować się na trening. Nie posiedział długo, świadom tego, że reszta Ślizgonów już czeka na niego na błoniach. Był przed nimi jeden z ostatnich, jednak wyjątkowo ciężkich i wykańczających treningów, przygotowujących do wygrania turnieju, a przynajmniej taką mieli nadzieję. Nim wyszedł z dormitorium, zrobił jeszcze ogólne rozpoznanie sytuacji.
Tym razem spała już cała czwórka.

                                                                 ***

Od czasu, w którym zachorowała kasztanowłosa Gryfonka, minęły cztery dni.
Młody Malfoy leżał na sofie i relaksował się po kolejnym ciężkim dniu i równie wykańczającym, choć już ostatnim treningu quidditcha, przed długo wyczekiwanym turniejem. Jego życie było ostatnimi czasy ciężkie i wyjątkowo męczące, zarówno psychicznie jak i fizycznie. W końcu miał okazję złapać oddech i trochę odsapnąć. Już nic nie mogło mu w tym przeszkodzić, taką przynajmniej miał nadzieję. Jutro miał się odbyć wyczekiwany przez wszystkich turniej quidditcha, a jemu, na chwilę obecną, było już wszystko jedno, kto wygra i kto jak zagra. Nawet przestał się przejmować tym jak bardzo ucierpi jego duma i szacunek, którym cieszył się wśród innych uczniów, z chwilą gdy jego drużyna przegra zawody po raz kolejny. Szybko porzucił jednak wszelkiego rodzaju myśli, pozwalając by niczym niezmącona pustka, pojawiła się w jego głowie. W jednej dłoni trzymał szklankę wypełnioną bursztynowy płynem, druga zaś bezwładnie zwisała z sofy, a wokół niej, kręciły się dwie włochate kulki, ruda i białoruda. Były już z nimi kilka dni i w jakimś stopniu zdążył się przyzwyczaić do ich obecności. Tym bardziej, że to jemu przypadł zaszczyt niańczenia trójki nowych lokatorów, w czasie nieoczekiwanej choroby Hermiony, którą zresztą również w jakimś stopniu się zajmował, chociażby faszerując ją lekami. Nawet na chwilę obecną zdobył się by na czuja pogłaskać dwa koty, które w ramach zabawy rzucały mu się na dłoń i co jakiś czas lekko gryzły w palce. Trzeci z kolei, beżowa kotka, wdrapała się na sofę i położył obok chłopaka, wtulając się w jego bok. Na podsumowanie swojej obecnej sytuacji tylko westchnął ciężko, głośno i żałośnie, nie spuszczając wzroku z białego sufitu. Nawet nie ruszyło go lekkie skrzypnięcie podłogi, dobiegające z sypialni kasztanowłosej współlokatorki. Po chwili w progu drzwi stanęła owa dziewczyna. Wyglądała już dużo lepiej niż cztery dni temu.
- Cześć.
Szepnęła niepewnie, spoglądając na blondyna i lekko opierając się o futrynę drzwi. Nie miała z nim kontaktu od kiedy ostatni raz pomógł jej i przyniósł zapas tabletek. Choć i wtedy zdawało się jej, że widzi go jakby przez mgłę. Właściwie to był pierwszy raz od kiedy wyszła z łóżka, nie licząc wyjść do łazienki. Czuła się już dużo lepiej. Jeszcze tylko kichała i podciągała nosem, sporadycznie zakaszlała co jakiś czas.
-Cześć.
Odparł jak z automatu, nie zastanawiając się nawet czy ma ochotę i czy tak właściwie powinien jej odpowiadać. Cały czas niemal jak zahipnotyzowany patrzył na biały sufit, zupełnie tak jakby była to najciekawsza rzecz jaką do tej pory, w całym swoim 18 letnim życiu widział. Hermiona uśmiechnęła się lekko, na widok obładowanego kotami blondyna. Cieszyła się, że cała czwórka do siebie przywykła. Kucnęła niedaleko i chwilę poczekała, aż dwa kociaki dały spokój Ślizgonowi i podreptały do niej, cicho i zabawnie przy tym miaucząc.
- Cześć maluchy.
Szepnęła miło, głaskając je równocześnie, z szerokim uśmiechem na twarzy. Draco spojrzał na nią leniwie, jakby od niechcenia. Miała na sobie żółte dresowe spodnie i zdecydowanie zbyt dużą jak na nią, brązową bluzę z wielkim kapturem, włosy spięła w prowizorycznego i chaotycznego koka. I mimo, że wyglądała dużo lepiej, to jednak widać było, że choroba dała jej w mocno popalić. Była blada jak ściana, sprawiała wrażenie jakby schudła pięć kilko, a spore worki i sińce pod oczami dodawały jej kilku lat.
Po chwili wyprostowała się i leniwie przeciągnęła, rozprostowując zastygłe kości i nieużywane przez kilka dni mięśnie. Usiadła na fotelu i podkurczając nogi pod samą brodę opatuliła się ramionami, zupełnie tak jakby było jej zimno, choć w pomieszczeniu dominowała przyjemna, ciepła temperatura.
-Malfoy…
Zaczeła cicho, spoglądając zmieszana na leżącego obok chłopaka. Długo zbierała się na tę rozmowę i mimo, że już wcześniej zaplanowała, iż jej monolog będzie krótki, zwięzły i na temat, to teraz, wprowadzenie tego planu w życie szło jej z dużym trudem.
- Hmm..?
Mruknął pytająco zasłaniając sobie oczy przedramieniem. Sam nie wiedział czy zaciekawiło go to co może powiedzieć kasztanowłosa, czy po prostu z przyzwyczajenia udał, że go to choć trochę interesuje. Nim wydobyła z siebie to co chciała, kichnęła dwa razy i wytarła nos w jedną z chusteczek, z których zapasem nie rozstawała się od kilku dni.
- Ja …yh…no…
Szeptała zmieszana, wzrok spuszczając na włochaty dywan i nerwowo skubiąc przy tym paznokieć. Blondyn jednak nie reagował na jej nieudane próby wysłowienia się i cierpliwie czekał na jakieś konkretne i poprawnie zbudowane zdanie.
- Dz..dziękuje.
Odparła w końcu, choć Draco musiał się bardzo natrudzić by usłyszeć i zrozumieć to, co mu właśnie wyszeptała. Odruchowo zabrał rękę z czoła i odwrócił głowę w jej stronę. Mimo, że jego postawa nie zmieniła się bardzo, to jednak jego twarz zdradzała zdziwienie. Przez chwilę zwątpił za co tak właściwie mu dziękuje i już był bliski myśli, że kasztanowłosa zna prawdę dotyczącą tego co miało miejsce kilka dni temu, a o czym teoretycznie wiedział tylko on, Dumbledore i jej rodzice. Hermiona jednak zarumieniła się znacznie, sama nie wiedziała czy ze wstydu, czy raczej z czegoś w rodzaju zażenowania. Nie bardzo potrafiła się pogodzić z myślą, że blondyn tak jej pomógł w chorobie i nawet się nią w jakimś stopniu zaopiekował. Jeszcze bardziej nie potrafiła zaakceptować faktu, że musi mu za to podziękować. Co prawda, mogła żyć tak jakby to wydarzenie nigdy nie miało miejsca, ale to nie było w jej stylu i przez rodziców została inaczej wychowana. Wypadało podziękować. Choć szło jej to z wyjątkowo dużym trudem.
- No wiesz…. że mi pomogłeś… jak byłam chora…
Wybełkotała w końcu, robiąc długie przerwy, na zebranie i ułożenie chaotycznych myśli. Była zmieszana i zarumieniona jeszcze bardziej niż wcześniej. Bo przecież nie dość, że musiała mu podziękować to jeszcze musiała przyznać się do tego, że blondyn jej pomógł i co więcej, że gdyby nie on, byłoby z nią źle i to bardzo. Doceniała ten szlachetny gest ze strony swojego współlokatora, jednak tym samym nie postawił jej w komfortowej sytuacji. Blondyna jednak wyjątkowo zaskoczyło to niespodziewane wyznanie. Do tego stopnia, że zmienił pozycję na siedzącą, upijając przy tym ostatni choć spory łyk, procentowego napoju. Skrzywił się lekko pod wpływem dużej dawki procentów i wierzchem dłoni, w której trzymał pustą już szklankę wytarł sobie wargi, na których zostało kilka kropel bursztynowego płynu, które niemiłosiernie zaczęły piec go w usta. Za nic w świecie nie spodziewał się takiego wyznania z ust kasztanowłosej, więc był całkiem mocno zaskoczony, tym bardziej, że jak na wrogów, takie wypowiedzi były nie do pomyślenia i przyjęcia.
- Nie wiem o czym mówisz.
Odparł po chwili poważnie, spuszczając wzrok na podłogę i wstając z sofy. Nogi poniosły go w stronę barku i ponownie napełnił szklankę swoim ulubionym płynem procentowym, jakim była ognista whisky. Hermiona uśmiechnęła się lekko do jego pleców i odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że Ślizgon nie drąży tego tematu i wymazał go z pamięci. Teraz ona również nie będzie miała skrupułów by to zrobić.
Westchnęła pod nosem, spuszczając wzrok na podłogę i lekko uśmiechając się do siebie. Po chwili wstała i bez słowa zamknęła się w łazience, z zamiarem wzięcia gorącej kąpieli. Musiała zmyć z siebie to zmęczenie i resztki choroby, a gorąca kąpiel w leczniczej soli, którą kiedyś dostała od swojej babci, wydawała się bardzo dobrym rozwiązaniem. Przy okazji chciała sobie wszystko poukładać w głowie, zrelaksować się i nabrać sił przed kolejnymi dniami. Uśmiechnęła się szeroko wyciągając z półki duży słój, z białymi kryształkami. Babcia Lily mimo, że była zwykłym mugolem, tak jak cała jej rodzina, to jednak uwielbiała „siedzieć” w różnego rodzaju roślinach, ziołach i minerałach wierząc w ich cudowną wręcz magiczną siłę. Równie mocno ufała wróżbą, które sama często robiła. A potrafiła wróżyć ze wszystkiego, jednak najczęściej czytała z kart, fusów i dłoni. Co jakiś czas miewała różnego rodzaju przeczucia, wizję i interpretowała sny. Wierzyła w to tak bardzo, że nawet założyła mały sklepik z wyrabianymi przez nią „magicznymi” preparatami oraz przeprowadzała sesję uzdrawiania, wróżenia i udzielała indywidualnych porad. Często przychodzili do niej samotni i zagubieni ludzie, bo jak nikt inny, potrafiła wysłuchać drugiego człowieka, udzielając mu bezinteresownych rad i wskazówek. Matka Pani Rose, choć była już w podeszłym wieku, promieniowała tak wielkim ciepłem, optymizmem, energią i miłością, że Hermiona nie potrafiła się nie uśmiechać na samo wspomnienie swojej ukochanej babki. ”Magiczny Świat” bo taka była nazwa jej sklepiku, cieszył się całkiem dużym zainteresowaniem osób głęboko wierzących, tak jak Lily, w cudowną siłę zamkniętą w podobnych słoikach, buteleczkach, woreczkach, korzeniach, liściach, kamieniach i tym podobnych obiektach. Hermiona jako, że była o ironio, prawdziwą czarownicą wiedziała, że faktycznie istnieją takie rzeczy, jednak równie dobrze wiedziała, że zwykli mugole nie mają do nich dostępu, więc do samego tematu sklepiku, wróżb, wizji i preparatów swojej babki, podchodziła z dużą rezerwą. Nie zmieniało to jednak faktu, że jej środki do kąpieli naprawdę potrafiły zdziałać cuda, co zresztą zamierzała w chwili obecnej wykorzystać.
Blondyn słysząc trzask zamykanych drzwi łazienkowych westchnął cicho i wolną ręką zaczesując włosy do tyłu. Po chwili przy jego nodze pojawił się jasnorudy kot. Krzątał mu się w koło nogi tak długo, że Ślizgon w końcu się przełamał i odstawiając drinka na blat barku, kucnął i wziął malucha na ręce.
- Ale adidasa ci nie wybaczę.
Odparł poważnie, drapiąc rudą kulkę za uchem. Salon wypełnił cichy pomruk zadowolenia. Arystokrata uśmiechnął się pod nosem i trzymając kota na rękach, oparł się o blat barku. Spoglądając na tańczące płomienie w kominku, zatracił się we własnych myślach.
- Jak je nazwiemy?
Zaskoczył go jej głos, tak samo jak pojawienie się jej w drzwiach od łazienki. Na włosach miała związany biały ręcznik w kształcie turbanu, a na ciele swój ulubiony, włochaty, biały szlafrok. Szybko wywnioskował, że raczej nic innego, no może poza dolną częścią bielizny, się pod nim nie znajduje. Wyglądała już dużo lepiej i był pełen podziwu i zdziwienia, jak zwykła kąpiel postawiła ją na nogi. W chwili obecnej niemal promieniował chęcią i siłą życiową. Ona sama faktycznie czuła się świetnie i odnotowała nagły wzrost energii i dobrego humoru. Spojrzała na Dracona uśmiechając się ni to zadziornie ni ironicznie, ręce opierając na biodrach. Oczywiście Ślizgon nie dał po sobie poznać tego, że się zmieszał. Zamyślił się do tego stopnia, że nie zauważył jak czas szybko mu zleciał, tym bardziej nie odczuł, że kota w ciągu dalszym trzymał na rękach, a ten już od dłuższego czasu, najzwyczajniej w świecie spał. Ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę, to przyłapanie go przez Hermione, na jego chwili „czułości”, wobec jej pupilków.
- Obsikaniec.
Burknął oschle, spoglądając na owego zwierzaka, którego trzymał na rękach, po czym podszedł do sofy i położył go obok siostry. Hermiona w tym czasie wzięła białorudego kociaka na ręce, który jak dotąd nieporadnie krzątał się po salonie. Niezniechęcona jego surowym wyglądem i tonem, stanęła obok niego, zrównując się z nim ramionami.
- Mógłbyś się bardziej postarać.
Dodała rozbawiona, komentując wymyślone przez blondyna imię, choć i tak była w szoku, że zgłosił swoją propozycję.
- Ok. Ten będzie Killer, ta Pusia, a ten Beksa. Pasuje?
Odparł poważnie, palcem wskazując na poszczególne koty. Zatrzymał się na kulce, którą dziewczyna trzymała na rękach.
Hermiona zaśmiała się szczerze, kładąc kota obok pozostałego rodzeństwa. Spojrzała na Dracona kiwając głową na znak protestu i zabawnie marszcząc przy tym nos. Ten również się do niej uśmiechnął choć wcale tego nie planował i nie chciał.
- Lepszych nie wymyślisz.
Dodał nieoczekiwanie, niemal zadziornie, w dodatku patrząc na nią wyzywająco. Hermiona ponownie zmarszczyła nos i uśmiechnęła się cwaniacko. Przyjmując jego wyzwanie.
- Grand, Derm i Mala.
Odparła po chwili, subtelnym głosem jednocześnie hipnotyzując Ślizgona swoim błyszczącym, miodowym spojrzeniem, sprawiając, że blondyn na kilka sekund zapomniał jak się nazywa. Gdy to pojął, prędko oderwał swoje spojrzenie od oczu dziewczyny, przerzucając je na leżące kociaki, jednocześnie próbując przypomnieć sobie swoje dane personalne. Po chwili jego prawa brew powędrowała do góry, sekundę później zaśmiał się szczerze.
- Cwane.
Przyznał rozbawiony, szybko orientując się, że owe imiona nie są niczym innym, jak zlepkiem ich imion i nazwisk.
- Ale tego „granda” proponuje zmienić. Za bardzo będzie mi się z tobą mylił.
Hermiona zaśmiała się sztucznie po czym zamroziła Ślizgona spojrzeniem. Ten jednak przyjął obroną postawę i machnął ręką zupełnie jakby odganiał natrętnego owada.
- Ok. ok. Niech tak zostanie…
Nastała chwila ciszy, w czasie której oboje patrzyli na nowych domowników i wszystko wskazywało na to, że zostaną z nimi na stałe. No, a przynajmniej do czasu ukończenia przez nich Hogwartu, potem będą kombinować co dalej.
- Grand, Derm i Mala….Uroczo.
Powtórzył ironicznie, przyglądając się śpiącej już trójce, która po części zajęła jego miejsce na sofie.
Jak postanowili tak zrobili. Kociaki szybko przyzwyczaiły się do swoich imion i z mniejszym lub większym zaangażowaniem swoich nowych właścicieli uczyły się nie drapać najróżniejszych rzeczy, a szczególnie sofy i ubrań, załatwiać do kuwety, a nie adidasów Malfoy’a, co im się zresztą co jakiś czas jeszcze zdarzało oraz nie atakować Ślizgona, a szczególnie wtedy gdy ma zły humor. I złożyło się tak, że Mala była ulubienicą Hermiony, Grand Dracona, a Derm obojga. I od tego czasu wszyscy pogodzili się z myślą, że przyjdzie im mieszkać w piątkę. I szło im to naprawdę dobrze.

                                                                   ***


Młody dziedzic, niezliczonej fortuny rodzinny Malfoy’ów, leniwie spacerował po zielonoszarych Hogwarckich błoniach, korzystając z ładniejszej i bezdeszczowej pogody. Towarzyszył mu w tej wędrówce jego jedyny choć prawdziwy i nad wyraz oddany ciemnoskóry przyjaciel oraz grupka Ślizgonów wlekąca się bez większego powodu, jednak tradycyjnie i od lat, za nim.
Obecna aura działała na blondyna wyjątkowo uspokajająco i rozluźniająco. Świerze, rześkie powietrze, które z każdym oddechem wypełniało jego płuca, zdawało się dodawać mu energii i czegoś na wzór chęci do życia. Pojęcie depresji nie było mu znane, a tym bardziej tej jesiennej. Jedynym mankamentem, a właściwie mankamentami jego po południowego, rozluźniającego spaceru był Blaise idący z nim ramię w ramię, który wręcz nie mógł zapanować nad potokiem słów jaki się z niego wydobywał oraz grupka Ślizgonów idąca za nim i zaburzająca oraz naruszająca jego przestrzeń życiową. Toteż o chwili intymności i spokoju mógł jedynie pomarzyć, tym bardziej, że w dormitorium przebywała Hermiona i trójka dodatkowych lokatorów, a z nimi relaks i spokój tym bardziej był niemożliwy. Nie pozostało mu nic innego jak tęsknota za chwilą prywatności i wsłuchiwanie się w monolog Blaise’a oraz tolerowanie obecności grupki Ślizgonów, podążających za nim, na czele z upierdliwą Pansy Parkinson.
Westchnął ciężko, komentując tym samym swój obecny los. Co prawda jego życie nie było już aż takie ciężkie. Ponad tydzień temu odbył się historyczny turniej quidditcha, w trackie którego nie tylko Ślizgoni wygrali, ale wręcz dosłownie zmiażdżyli przeciwników, a najbardziej, ku swojej wielkiej radości, znienawidzonych Gryfonów. Draco, po tym wszystkim, został wyróżniony i otrzymał indywidualny puchar dla najlepszego zawodnika, a jego drużyna zgodnie stwierdziła, że puchar drużynowy również powędruje na półkę do dormitorium chłopaka, całkowicie świadomi tego, że bez blondyna by nie odnieśli żadnego sukcesu. Tak więc Draco, wrócił na czwarte piętro z dwoma gigantycznymi, pięknymi, złotymi pucharami. Jego ego i grono nowych fanek powiększyło się do tego stopnia, że Hermiona ani z jednym, ani z drugim, wytrzymać nie mogła i ciężko jej było jasno określić co jest gorsze. Oczywiście faktem jest, że podpowiedź Hermiony co do zmiany składu okazała się kluczowa i gdyby nie to, na pewno by nie wygrali. Jednak przywódca Slytherinu oczywiście nie zamierzał się do tego nikomu przyznawać, a już na pewno dziękować za to Hermionie. I gdy tylko pojawił się w dormitorium z pucharami i na samym progu zobaczył stojącą, ze skrzyżowanymi rękami na piersiach dziewczynę i usłyszał od niej słowa „a nie mówiłam” błyskawicznie zawrócił, wyszedł i wrócił nad ranem, w stanie mocno nietrzeźwym. Zresztą sam nie wiedział jak udało mu się wrócić. Na pewno był to jeden z większych wyczynów i sukcesów w jego życiu. Nawet bardziej widowiskowych niż zdobycie tych dwóch nagród i wyróżnień. Tym razem, gdy obudził się skacowany w salonie, Hermiona nie była taka miła jak kiedyś i nie pomogła mu w walce z kacem i żadne butelki z wodą w jego stronę nie leciały. Wręcz przeciwnie. Dziewczyna nawet zaczarowała wszystkie krany w łazience, by choćby najmniejsza kropelka zbawczego płynu z nich nie wyleciała. To były zbyt duże tortury by Draco mógł pozostać na nie obojętnym, więc po kilku wymianach słownych, rzuceniu w siebie kilkoma książkami i wazonami, pokłócili się i godzić nie zamierzali.
- A więc co powiesz przyjacielu na małą imprezkę?
Z zamyśleń, które zakończyły się na przypomnieniu chwili jak to Hermiona rzuciła w niego wazonem i jednocześnie rozwiązał jej się szlafrok, który miała na sobie, (tylko), wyrwał go ożywiony głos ciemnoskórego towarzysza. Blondyn spojrzał na kumpla, sam nie widząc czy ma mu dziękować za przerwanie tych wspomnień, czy wręcz przeciwnie. W oczach Blaise’a pojawił się charakterystyczny błysk i mimo wszystko Draco nie mógł pozostać na to obojętnym. Uśmiechnął się ironicznie.
- Masz na myśli libację alkoholową?
- Wchodzisz?
Zapadła chwila ciszy w trakcie, której blondyn wyglądał na naprawdę zamyślonego, po chwili klepnął kumpla po ramieniu i uśmiechnął się cwaniacko.
- Nie potrafię tobie odmówić.
Ciemnowłosy uśmiechnął się szczerze na te słowa. Zdecydowanie był bardziej wylewny niż jego jasnoskóry towarzysz i nie miał zbyt dużo problemów z okazywaniem emocji.
- Podobno w domu Ravenclaw zamierzają zrobić jakąś większą imprezę. Wbijemy się?
- Czemu nie…. właściwie mam tam do załatwienia jedną sprawę.
Odparł z dziwnym uśmiechem, na co Blaise tylko szczerze się zaśmiał. Starsi uczniowie Hogwartu wiedzieli, że dyrektor wraz z kilkoma profesorami wybierają się wieczorem na jakieś ważne spotkanie i do rana nie będzie ich na trenie Hogwartu, a fakt ten ostatnie roczniki planowały mocno wykorzystać, organizując i umawiając się na mniejsze i większe imprezy w poszczególnych domach i dormitoriach. Ślizgoni tym bardziej nie byli by sobą, gdyby nie skorzystali z tak dobrej okazji na zabawę, niekoniecznie tą kulturalną. Niespodziewanie, miłą pogawędka miedzy dwójką przyjaciół, przerwał jeden z pierwszorocznych Ślizgonów. Drobny 11 latek nie sprawiał jednak wrażenia jakby był przerażony dużo większymi i starszymi osobnikami, tak jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy Draco z obstawą przechodził przez szkolny korytarz.
- Profesor Dumbledore cię wzywa.
Odparł pewnie patrząc na blondyna. Blaise miał ogromną ochotę przywołania młodego Ślizgona do porządku i przypomnienia mu kto tu rządzi oraz uświadomić o zasadach dobrego wychowania mówiących o tym, że trzeba okazywać starszym szacunek. Nim jednak cokolwiek zrobił powstrzymał go Draco ruchem ręki. Najwyraźniej blondyn nie miał ochoty na edukowanie młodych uczniów lub po prostu postanowił odłożyć to na inny czas.
Jedenastolatek wskazał ruchem ręki gdzie oczekuje go profesor i odszedł. Blondyn w odpowiedzi kiwnął głową i bez słowa ruszył we skazane miejsce, automatycznie wkładając ręce do kieszeni spodni. Na odchodne usłyszał jeszcze krzyk Blaise’a.
- O 20 u mnie!
Arystokrata w odpowiedzi uniósł prawą rękę, co najpewniej miała oznaczać jako „dobra”.


                                                                         *


Profesor Dumbledore siedział na jednej z nowych ławek, które niedawno kazał zamontować na błoniach, uzasadniając to tym, że z wiekiem zmienia mu się gust i poprzednie przestały mu się podobać. Uważnie spoglądał w niebo i obserwował ruch chmur, próbując odgadnąć co przyniesie przyszłość, czy słońce czy może jednak deszcz. Nieboskłon wyglądał jednak na wyjątkowo niezdecydowanego.
- Wzywałeś mnie, profesorze?
Tuż obok niego pojawił się młody Malfoy, z tradycyjnie nienaganną postawą i powagą wymalowaną na każdym centymetrze jego ciała, jedynie jego głos był łagodniejszy niż zwykle, choć on sam tego nie planował. Nawet nie wiedział czemu, ale zaczynał lubić tego staruszka. Dyrektor szkoły miał w sobie coś co sprawiało, że przebywanie w jego otoczeniu już nie zdawało się być blondynowi, takie męczące jak dawniej, nawet mimo tego, że za każdym razem spotkania z nim, przynosiły niespodziewanie zmiany w jego życiu.
- Witaj chłopcze.
Odparł ciepło, odruchowo odwracając się w jego stronę. Blondyn w odpowiedzi kiwnął tylko głową.
- Chciałem z tobą porozmawiać przed moim wyjazdem.
Dodał po chwili, dźwigając się za obręcz ławki i wstając z drewnianego, jednak solidnego siedziska. Bez dalszego słowa komentarza zaczął powoli iść przed siebie. Chcąc nie chcąc Draco posłusznie ruszył za nim, po chwili wyrównując z nim kroku i towarzysząc mu w tym popołudniowym spacerze. Nie miał pojęcia po co profesor go ponownie wezwał, choć zdawał sobie sprawę, że to również może być spotkanie, które bardzo wpłynie i odmieni jego życie. W sumie, za każdym razem gdy był u dyrektora, tak właśnie się to kończyło.
- Doszły do mnie słuchy, że niejacy państwo Mills zamieszkują małą wioskę i pomagają tamtejszym ludziom jako lekarze.
Draco uśmiechnął się mimowolnie na wzmiankę o rodzicach Hermiony. Minęły dwa tygodnie od kiedy ich drogi się przecięły, a ich zdjęcie zakopał na dnie swojej szafy. Jak dotąd nie miał żadnych informacji o ich nowym życiu. Aczkolwiek on nadal żył, co oznaczało, że jego wielka tajemnica nie wyszła na światło dzienne i nie przedostała się do szpiegów Voldemorta oraz jego samego. Mimo wszystko nie skomentował w żaden sposób tej informacji. To nie było w jego stylu.
- Jestem ci wdzięczny za twoje poświęcenie. Myślałem o tym jak cie za to wynagrodzić…
Nim jednak dyrektor Hogwartu dokończył swoją myśl przerwał mu blondyn, a jego ton był tak poważny, że aż strach było mu się przeciwstawić.
- Zrobiłem to, bo chciałem. Nie chce żadnych nagród. Cokolwiek dla mnie masz profesorze, niezależny mi.
Staruszek uśmiechnął się szczerze na te co najmniej niespodziewane słowa. Kątem oka spojrzał na poważną postawę Ślizgona. Nie było wątpliwość, że ów młody czarodziej przechodził poważna przemianę, której nawet sam nie do końca był świadomy. Po chwili niespodziewanie Albus Dumbledore zaśmiał się głośno i szczerze.
- No to pomieszkasz sobie jeszcze z Hermioną.
Odparł wyjątkowo rozbawiony, po czym klepnął Ślizgona w plecy w przyjacielskim geście, dając jasno do zrozumienia, przekładając na język młodzieżowy, że „się sfrajerzył”, po czym ruszył dalej, dziarsko gwiżdżąc od nosem. Draco stanął w miejscu jak wryty. Nie ma na świecie słów, które opisały by jego wyraz twarzy, z chwilą gdy zrozumiał, że jego wynagrodzeniem miała być przeprowadzka od kasztanowłosej Gryfonki.
- Rozmyśliłem się. Chętnie przyjmę upominek.
Odparł pośpiesznie, machając przy tym rękami w rozpaczliwym geście. Profesor tylko ponownie się zaśmiał, przystając i odwracając się w stronę zrozpaczonego Śmierciożercy. Po chwili machnął ręką tak jakby odganiał muchę.
- Żartowałem przecież z tą nagrodą.
Dodał rozbawiony i wznowił powolny spacer po błoniach, Draco po chwili go dogonił.
- Wzywałeś mnie tylko po to, żeby sobie ze mnie pożartować, profesorze?
Burknął niezadowolony, kątem oka spoglądając na uradowanego staruszka. Niespodziewanie wyraz twarzy starszego mężczyzny zmienił się na poważny, blondyn zmarszczył brwi i ironiczny uśmiech zszedł z jego ust.
- W Hogwarcie jest wiele zdolnych uczniów…
Zaczął nagle profesor, zupełnie zmieniając tok rozmowy, jednocześnie zerkając na Ślizgona.
- … jednak twój rocznik jest wyjątkowy. Sam Harry swoją przeszłością oczywiście bardzo was wyróżnia. Jednak jego przypadek jest zupełnie odmienny… Posiadam wielu zdolnych uczniów, jednym z takich przykładów jest dobrze znana ci panienka Granger. Jej inteligencja i zdolności są godne podziwu i nie jeden czystokrwisty czarodziej może jej tego pozazdrościć. Zdolnych uczniów jest wielu, ale jedną z osób, w których pokładam największe nadzieje co do telnetu, jesteś Ty.
Tu profesor na chwilę urwał swój monolog, spoglądając znacznie na Ślizgona. Ten z kolei uważnie słuchał jego przemowy, jednak ostatnie stwierdzenie zrobiło na nim dość sporę wrażenie, do tego stopnia, że zdziwiony przystanął na chwile, spoglądając na prosfora badawczo. Ten również się zatrzymał. Po chwili młody arystokrata zaśmiał się krótko i uśmiechnął cynicznie.
- Czyżby fakt, że cała moja rodzina od pokoleń związana jest z twoim przeciwnikiem, czyni mnie takim wyjątkowym, profesorze?
Właściciel szkoły magii puścił pytanie i ton blondyna mimo uszu.
- Drzemie w tobie potężna moc i talent. Potencjał, którego nawet nie jesteś świadomy…
Malfoy jakby się zdenerwował, wyjątkowo zimnym wzrokiem, obserwując swojego rozmówce.
- Nie za bardzo rozumiem pański tok myślenia.
Odparł chłodno, a gdy nie uzyskał słów wyjaśnień od razu, znów zaczął iść przed siebie.
- Chce wydobyć z ciebie te moc.
Młody Malfoy stanął jak wryty, kompletnie zaskoczony wyznaniem starszego mężczyzny. Odwrócił się w jego stronę pewny, że ten za chwilę znowu powie, że to żart. Niestety starszy mężczyzna miał nad wyraz poważną minę, nawet jego na co dzień przyjazne spojrzenie, teraz było wręcz ostre i przekuwało go na wylot. Powietrze zdało się być cięższe i już tak nie orzeźwiać blondyna jak jeszcze niedawno. Zapanowała między nimi cisza, której długo żaden nie odważył się przerwać. Dyrektor cierpliwie czekał na ruch Ślizgona. Ten jednak był wyjątkowo rozkojarzony, by jakikolwiek wykonać.
- Nie rozumiem profesorze… nie przeszedłem na waszą stronę.
- Wiem.
Odparł poważnie, kiwając przy okazji głową. Zdezorientowało to chłopaka jeszcze bardziej.
- Przecież mogę wykorzystać tę moc przeciwko tobie i twoim zwolennikom. Nie przeraża cię to? Nie boisz się?
Dyrektor uśmiechnął się minimalnie, choć powaga w jego głosie i wyrazie twarzy, była odczuwalna aż nadto.
- Wierzę, że wykorzystasz ją w słusznej sprawie.
Znów zapanowała między nimi cisza. Draco zacisnął pięści i zmarszczył brwi, zupełnie jakby chciał tak powstrzymać nadmiar zbędnych uczuć i myśli. Ów człowiek, ostatnimi czasy, nie stawiał go w komfortowych sytuacjach. Ledwo pozbierał się po jednym szoku, jakim było przystąpienie na układ z nim i uratowanie rodziców Hermiony, a tu nagle kolejny szok i znowu jego życie miało się wywrócić do góry nogami. Nie był pewny czy to było to czego chciał.
- Dużo ryzykujesz profesorze….
Jego ton był niczym szept, choć nie było w nim ani krzty łagodności. Brzmiał wyjątkowo poważnie i chłodno. Słowa blondyna nie były niczym innym jak ostrzeżeniem oraz cichą aluzją by staruszek zrezygnował z tego pomysłu, póki jeszcze może. To by było bezpieczniejsze, zarówno dla profesora, szkoły, świata jak i samego Ślizgona. Dyrektor szkoły jednak był nieugięty.
- Dam ci czas, żebyś się zastanowił.
Blondyn westchnął głośno i ciężko.
- Nie trzeba. Zauważyłem, że takie decyzję najlepiej podejmuje się spontanicznie.
Odparł niemal gorzko, machający przy okazji ręką i uśmiechając się ironicznie. Po chwili spoważniał. Jego głos był dobitny, on sam jednak jakby posmutniał, choć z całych sił próbował nie dać tego po sobie poznać.
- Nie mogę ci obiecać, że nie użyje jej przeciwko tobie profesorze….
- Wiem.
- I proponujesz mi kolejny układ, mimo to?
- Tak.
- Mam wrażenie, że obaj będziemy tego żałować...
Profesor uśmiechnął się szczerze, w ramach komentarza na stwierdzenie i zrezygnowane westchnięcie blondyna, który mówiąc to masował się po karku, jakby już odczuwał na swoich barkach ciężar tego, kolejnego już zresztą, układu. Po chwili wydobył z siebie krótkie jednak wymowne „zgadzam się”. Dyrektor uśmiechnął się lekko, lecz ciepło, niemal tak jakby chciał dodać jemu i sobie otuchy.
- Mów mi mistrzu.
Dodał po chwili, a widząc zniesmaczoną i przerażoną minę Dracona, zaśmiał się głośno.
- No żartowałem przecież.
Blondynowi jednak nie udzielało się poczucie humoru staruszka. Przynajmniej nie na tyle by śmiać się razem z nim.
- Coś się ostatnio profesorowi żart wyostrzył.
Mruknął z ironicznym uśmiechem na ustach.
- Mój drogi, na starość ludzie robią się zrzędliwi, uparci i marudni. Powinieneś się cieszyć, że mnie to nie spotkało.
Draco skrzyżował ręce na torsie i pokiwał głową w geście załamania.
- Jestem przeszczęśliwy.
Odparł sarkastycznie, uśmiechając się ironicznie, dla większego zobrazowania swojej udawanej radości. Mężczyzna w odpowiedzi zaśmiał się szczerze. Po chwili z uśmiechem na ustach założył kapelusz, który wcześniej trzymał w dłoniach.
- Czas na mnie. Porozmawiamy jak wrócę.
Chłopak szczerze się zdziwił wyjątkowo „luzacką” postawą profesora i faktem, że ni z tego ni owego, nagle oznajmił mu, że po prostu sobie idzie. Nie tego się spodziewał. W końcu idą na kolejny układ. Był pewny, że straszy mężczyzna poświęci mu więcej czasu i słów.
- To wszystko? Nie zrobi mi profesor jakiegoś wykładu? O dobrych i złych czarodziejach? O sumieniu? O życiu? O czymkolwiek?
Dumbledore pokiwał przecząco głową. Ślizgon opuścił ręce w geście załamania. Nie miał już sił na tego człowieka.
- To może chociaż o pogodzie?
Staruszek uśmiechnął się ciepło.
- Słowa to nie wszystko.
Odparł zagadkowo z ukrytym znaczeniem, choć blondyn nie miał ani ochoty, ani sił, rozpatrywać w tym zdaniu większego sensu. Nim Ślizgon cokolwiek zdążył skomentować, staruszek ruszył w przeciwnym kierunku i skierował swoje kroki w stronę głównego wejścia do Hogwartu. Gdy oddalił się znacznie odwrócił się jeszcze w stronę chłopaka.
- Draco…
Właściciel imienia, automatycznie spojrzał w jego stronę i obdarzył go pytającym spojrzeniem.
- Tylko bądźcie grzeczni i nie szalejcie za bardzo na tych imprezach.
Odparł serdecznie, uśmiechając się do rozmówcy. Po czym odwrócił się i poszedł dalej. Malfoy zaśmiał się pod nosem, kiwając jednocześnie głową na znak roztargnienia.
Naprawdę zaczynał lubić tego staruszka.


                                                                        *

- Jesteś pewny profesorze, że wiesz co robisz?
Poważny ton dorosłego mężczyzny, wypełnił gabinet dyrektora Hogwartu. Właściciel pomieszczenia stał koło okna, przyglądając się uczniom spacerującym po błoniach. Szczególną uwagę poświęcił na przypatrywaniu się jasnowłosemu Ślizgonowi. Ten z kolei chwilę spoglądał w tylko sobie znane miejsce, po czym najzwyczajniej w świecie postanowił wrócić do Hogwartu. Staruszek, odprowadził chłopka wzrokiem, do głównego wejścia, po czym odwrócił się w stronę rozmówcy, podchodząc do mahoniowego biurka i siadając na swoim fotelu.
-Tak.
Odparł w końcu, łokcie opierając o blat i złączając ze sobą dłonie, na których oparł brodę.
- Nie mogę ci zagwarantować, że przejdzie na naszą stronę.
- Wiem. To trudne dziecko. Uparte i tajemnicze, ale jest w nim coś co sprawia, że nie mogę go przekreślić.
Dodał cicho, komentując swoje decyzję i plany co do owego chłopaka. Ciemnowłosy mężczyzna westchnął ciężko. Dyrektor Hogwartu postawił przed sobą naprawdę trudne zadanie.
- Mam go obserwować?
Spytał w końcu młodszy mężczyzna, jednocześnie wstając z zajmowanego dotąd fotela.
- Nie. Pozostawiam to losowi.
- Z całym szacunkiem, ale popełniasz błąd.
- Możliwe….
Przyznał szczerze, zamyślony wzrok utkwiwszy w jednym z pergaminów. Po chwili kontynuował swoją myśl.
- Wiesz mój drogi przyjacielu… Wydaje mi się, że jego życie zmienia się i to wcale nie przeze mnie.
Wysoki mężczyzna spojrzał bacznie na dyrektora, nie za bardzo rozumiejąc o co mu tak właściwie w tym wyznaniu chodzi. Staruszek oderwał brodę od rąk i uśmiechnął się sympatycznie, wstając z fotela.
- No cóż, czas na nas. Mam nadzieję, że uczniowie nie zdemolują szkoły jak nas nie będzie.
Dodał rozbawiony, zakładając na siebie płaszcz i duży, wyjściowy kapelusz.
- Chodźmy już. Minister Magii nie lubi spóźnialskich.
Ciemnowłosy mężczyzna pokiwał potwierdzająco głową i wyszedł wraz z profesorem z gabinetu. Nastały niepewne i trudne czasy. Obaj panowie to wiedzieli, czuli i psychicznie już dawno się na nie przygotowywali. Nie mieli tylko pojęcia jak bardzo będą one ciężkie.





14 komentarzy:

  1. Nic tylko dać się pochlastać, żeby mieszkać z Draco i 3 kotami ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się <3 mieszkać z Draco i trzema kotkami <3<3<3 ale ja chce żeby cos sie zaczęło dziać z Draco i Mioną :P ♥
      Życzę duużo weny :*
      Malfoyowa ♥

      Usuń
  2. W pełni zgadzam się z Expecto :D Też tak chce :-D Genialneee :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak. Panie mają rację. Szczęście level over 9000 ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam sięz wami.Ale by fajnie było.Rozdział świetny.

    OdpowiedzUsuń
  5. To może chociaż o pogodzie XD jebłam

    OdpowiedzUsuń
  6. Za każdym razem kiedy wyobrażam sobie Draco z trzema Kotami to chce mi się śmiać.
    Świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  7. Piszesz wspaniale! Nigdy nie czytałam lepszego opowiadania! I ten widok Dracona z kotkami - bezcenne <33

    OdpowiedzUsuń
  8. Ahahahahaha Dumbeldore rządzi! :'D
    Nikt nie przedstawia go tak wspaniale jak ty. Naprawdę genialna postać, zdanie "Mów mi mistrzu" totalnie mnie rozwaliły ;) pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam i czytam i czytam..Ale kurde jachce miedzy Mioną a Draco..czegos 'mocniejszego'! Nie mg dlizej czekac!

    - Victoria Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sobie przeczytaj te 30-40 rozdziałowe Dramione, w którym już w 5 rozdziale się kochają.

      Usuń
  10. Niech na imprezie się upiją czy coś, a potem wylądują w łóżku :3 ;'D

    ~MrsMalfoy

    OdpowiedzUsuń
  11. O Boziu Draco i kociaki! <3 Jestem wielką kociarą więc czytając ten rozdział miałam taki wyszczerz, że hej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń