niedziela, 5 maja 2013

[26.] Nazywam się Draco Malfoy.



„Jest w nim zło.
Cholernie dużo zła.
Ale też tak wiele ciepła i czułości,
które stara się ukryć przed całym światem.”



A
ura jesieni na dobre dała o sobie znać, przystrajając teren Hogwartu w piękne, czerwone, żółte i pomarańczowe barwy. Z bujnie ubarwionych drzew i krzewów, z wolna i co jakiś czas, spadały kolorowe liście, zwiastując nadchodzącą zimę. W kalendarzu zagościł miesiąc listopad. Dni zrobiły się krótsze, ciemniejsze oraz chłodniejsze.
Pogoda żartowała sobie z ludzi, przynosząc raz słońce raz deszcz. Uczniowie zrezygnowali z cienkich ubrań na rzecz cieplejszych. W modzie królowały luźne sweterki i płaszcze przeciwdeszczowe.
Mimo piękna jakie przynosiła za sobą zmiana ubarwienia roślin, jesień nie należała do lubianych pór roku. Wręcz przeciwnie. Zbyt często przynosiła ze sobą melancholie, utratę radości życia i stany depresyjne.
Do osób podatnych na zjawisko jesiennej depresji, bez wątpienia należała Ginny Weasley. Jej ciągłe fale smutku, płaczu i niezadowolenia z życia, miało niekorzystny wpływ na jej relacje z Harrym. Ów chłopak znalazł pocieszenie w ramionach niejakiej Sue z domu Ravenclawe. Ze swoich rozterek miłosnych na bieżąco zwierzał się swojemu najlepszemu przyjacielowi Ronowi, który z kolei przeżywał nieszczęśliwą i niespełnioną miłość, jaką obdarzył ciemnowłosą Emmę z Hufflepuff. Ona z kolei, była w fazie zauroczenia Blaise’m, co z resztą on sam, chętnie wykorzystywał. Hermiona zaś ze stoickim spokojem i cierpliwością pocieszała na zmianę trójkę swoich przyjaciół, w czasie gdy sama przeżywała swoje osobiste dramaty i problemy. Związane one były z nasileniem się kłótni i dręczeń ze strony Dracona. Blondyn zaś, odczuł niepokojący wzrost w nękaniu go, przez swoją zdecydowanie zbyt nadgorliwą fankę Pansy Parkinson, którą z kolei nikt się nie interesował.
Oczywiście, do tak poplątanych relacji, dochodziły jeszcze inne zmartwienia uczniów, związane z najróżniejszymi rzeczami i sytuacjami. Jak choćby, niepokoje Hermiony związane z zatrważającą ilością materiałów do nauki i chęcią perfekcyjnego zaliczenia wszystkich egzaminów. Niespełnienia miłosne Ginny. Obawa Rona i Harrego o zbliżający się wielkimi krokami turniej quidditcha. Załamanie się Blaise’a kończącym się zapasem alkoholu w barku, aż w końcu na Draconie i jego problemach egzystencjalnych i wątkiem walki dobra ze złem kończąc. Tak więc toczyły się perypetie uczniów Hogwartu i ich zawiłe rozdroża, a jesień zagościła w Hogwarcie wraz z hasłami „miłość, edukacja i ratowanie świata”.


                                                                      ***



Nastał nowy poranek, wypełniony dużą dawką sprawdzianów, zajęć, wykładów, sprzeczek pomiędzy Gryfonami i Ślizgonami, które ubarwiały mniejsze i większe kłótnie Dracona i Hermiony. Pod tą kwestią nic nie uległo zmianie.
Mimo wszystko, dzień szybko dobiegł końca, przynosząc za sobą wieczorny odpoczynek i relaks. No przynajmniej dla większości uczniów.
Młody arystokrata siedział jak zaczarowany na sofie przed kominkiem, w ręku obracając różdżkę i w skupieniu myśląc nad swoim obecnym życiem. Do wykonania zadania, przydzielonego przez Voldemorta, zostało mu kilka godzin. Nie mógł spędzić tego czasu inaczej, jak tylko myśląc nad tym, czy to co robi, jest słuszne. W końcu, praktycznie od zawsze był Śmierciożercą. Wprawdzie znamiona nie otrzymał, przekonując samego lorda Voldemorta, że w Hogwarcie zbyt dużo niechcianych osób mogłoby zobaczyć ten znak, co z kolei bardzo mocno mogłoby pokrzyżować mniejsze i większe, mroczne plany. Owszem, był to dobry argument, jednak wtedy, gdy zdecydował się zrezygnować z charakterystycznego tatuażu Śmierciożerców, kierowało nim coś zupełnie innego. Nie chciał zostać przypieczętowany jako jeden z wielu pionków Voldemorta. Miał większe ambicje na przyszłość, niż zostawanie jednym z wielu kolejnych sług. Sam nie wiedział czego oczekiwał, ale na pewno nie zamierzał przez całe życie być tylko jednym z wielu. Wręcz przeciwnie, to on chciał być tym, który w przyszłości tymi pionkami będzie poruszał. Brak charakterystycznego i rozpoznawalnego znaku Śmierciożerców zdecydowanie mu odpowiadał. Jednak mimo wszystko, pełnowartościowym członkiem złej strony był i nie zamierzał z tego rezygnować.
I właśnie w tej chwili, pierwszy raz w swoim życiu, uświadomił sobie, że tak do końca nie wie, po czyjej tak właściwie jest stronie. Zły był zawsze i nie zamierzał się zmieniać. Jednak fakt, że nie chciał zabić rodziców Granger i zgodził się na układ z Dumbledore’m, musiał o czymś świadczyć.
- Szlag by to.
Mruknął pod nosem, tym samym podsumowując swoje przemyślenia. Zrezygnowany oparł głowę o zagłówek sofy i położył nogi na stoliku Jego spokojne chwile zadumy i refleksji przerwał odgłos kroków. Nie musiał się odwracać żeby wiedzieć kto przyszedł. Przecież tylko on i Hermiona mieli prawo wstępu do tego dormitorium. Nie mógł zapanować nad grymasem zażenowanie i głośnym prychnięciem kpiny. O ironio. Czy to przypadkiem nie jej rodziców zabije za 2 godziny? Uśmiechnął się ironicznie pod nosem i kilka razy puknął różdżką w czoło.
Co w niego wstąpiło w chwili, w której stwierdził, że nie zabije Jamesa i Rose Granger? Co więcej! Co przez niego przemawiało w momencie, w którym zgodził się na współpracę z Dumbledore’m i dobrą stroną?
Odpowiedzi na te pytania nie znał i chyba nawet nie chciał ich znać. Na pewno był trzeźwy, więc na alkohol zrzucić tego nie mógł. Najzwyczajniej w świecie mu odbiło.
Jego tok myślenia i zadumę nad objawami domniemanej choroby umysłowej, przerwał odgłos kichnięcia. Chcąc nie chcąc, leniwie spojrzał na dziewczyną, z której wydobył się ów dźwięk. Kasztanowłosa nie była w najlepszym stanie. Ba! Tragicznym. Choć to również było łagodne określenie jej obecnego wyglądu. Najwyraźniej ulewa, która przed chwilą miała swoje apogeum, dopadła jego współlokatorkę.
Jej ubrania były całe przemoczone, a w miejscu w którym stała, już zrobiła się całkiem spora kałuża, powstała ze ściekającej wody z jej mokrych, wyprostowanych włosów i ubrań. Makijaż spływał jej po twarzy, a czarny tusz z rzęs był wszędzie, tylko nie na oczach. Nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu. I pewnie jego śmiech wypełnił by cały Hogwart i jego okolice, gdyby nie jeden, a właściwie, aż trzy szczegóły, które błyskawicznie przykuły jego uwagę. Automatycznie zmarszczył brwi i uważniej spojrzał na to co dziewczyna trzymała w rękach. W ogóle mu się to nie spodobało i nie zamierzał tego ukrywać.
-
Co to jest Granger?!
- Kotki. Prawda, że śliczne?
Przemoczona do ostatniej nitki, systematycznie podciągająca nosem, kasztanowłosa Gryfonka, trzymała w rękach równie przemoczone, przemarznięte, trzęsące się jak owsiki, miniaturowe włochate kulki. Jedną jasnorudą, drugą biało rudą, a trzecią beżową.
- No i co ty zamierzasz z tym czymś zrobić?
- Przygarnąć je.
- Słucham?!
Dracona jednak wyraźnie ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała. Wręcz przeciwnie. Oburzony zerwał się z kanapy i podszedł do dziewczyny z niezbyt przyjaźnie nastawioną postawą i mimiką.
- Zapomnij, że to coś tu zostanie.
Mówiąc to, lodowate spojrzenie z dziewczyny spuścił na obiekt, a właściwie obiekty zwiastujące ich kolejną kłótnię. Dla podkreślenia swojej przemowy wymownie wskazał palcem na owe zwierzęta. Następnie spojrzał na dziewczynę, z zamiarem zabicia jej wzrokiem. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej niż z oddali. Właściwie ona i zwierzaki wyglądali niemal identycznie. Przemoczeni, przemarznięci, ona z mokrymi, wyprostowanym przez ulewę włosami, koty z kolei, wyglądały po kontakcie z deszczem, jakby wcale tego futra nie miały.
- Wyglądacie żałośnie.
Burknął dosadnie, z wielkim grymasem obrzydzenia na twarzy. Komentując w ten sposób wygląd całej czwórki i ich słodkie oczka jakie do niego w owej chwili robili. Mruknął jeszcze coś pod nosem o „zapchlonych stworzeniach” i „cholernej Granger” po czym usiadł z powrotem na swoje miejsce czując, że wszystkie siły życiowe jakie w sobie miał, opuściły go wraz z przybyciem dziewczyny.
- Widzicie, mówiłam, że się zgodzi.
Szepnęła do kotów, z szerokim uśmiechem na ustach i nim blondyn zdążył zaprzeczyć by cokolwiek takiego powiedział, ona wraz z nowymi pupilkami, zamknęła się w łazience.
Nim zdążył uspokoić swoje roztrzęsione przez dziewczynę nerwy, ta znowu pojawiła się obok niego. Ubrała na siebie szare, przylegające dresy i zwykły biały topik na cienkich ramiączkach, narzucając na to, niezdarnie zawiązany wełniany szlafrok. Na stopach miała wielgachne, włochate kapcie w kształcie głów tygrysów, a na czubku głowy, wielki kok w kształcie bombki. I mimo, że bardzo się starał, to aż nie mógł przestać przyglądać się zmarnowanej przez życie dziewczynie, która nieporadnie poruszała się po całym dormitorium, kichając systematycznie co minute. Po chwili, jej zmysł organizacji pomógł jej w ogólnym rozgardiaszu i nim zdążył się zorientować skąd kasztanowłosa to wszystko wytrzasnęła, trzy już suche koty, spały w dużym, wiklinowym koszu, wyłożonym różowym kocykiem. Po chwili, dziewczyna przeniosła „pakunek” niedaleko kominka, by było zwierzętom cieplej. Równie błyskawicznie zorganizowała miskę z wodą i pudło wyłożone gazetami, które najpewniej miało spełniać rolę prowizorycznej kuwety.
Po chwili, zmęczona dziewczyna opadła na fotel, znajdujący się niedaleko niego. Nic nie mogło opisać jej błysku w oku i gigantycznego uśmiechu, którym obdarzyła śpiące w koszu maluchy. Jej chwilę błogiego stanu, przerwała seria kichnięć. Przeklęła pod nosem i sięgnęła po paczkę chusteczek leżącą na stoliku.
Draco podszedł do choroby dziewczyny bez większego żalu. Był zbyt zbulwersowany nowymi współlokatorami, których nie wiadomo skąd wytrzasnęła. Zresztą nawet gdyby nie był zły to i tak by nie było mu jej żal.
- Ojej, biedactwo się przeziębiło.
Skomentował równie uprzejmym co sztucznym tonem, podnosząc wzrok z gazety, którą udawał, że czytał, na kasztanowłosą. Co prawda zamierzał się do niej nie odzywać, jednak była to taka dobra okazja, żeby się z nią trochę podroczyć, że aż nie mógł jej nie wykorzystać.
- Spadaj.
Warknęła w odpowiedzi zachrypniętym głosem, na co chłopak mimochodem się uśmiechnął, jednak już nic nie odpowiedział. Zresztą mimo, że droczenie się z Hermioną należało do jednych z jego ulubionych zajęć, zaraz obok libacji alkoholowych z Blaise’m, gry w quidditcha i torturowania innych, to uświadomił sobie, że teraz miał znacznie ważniejsze rzeczy na głowie, niż myślenie nad ciętymi ripostami, którymi mógłby odpowiedzieć i zgasić dziewczynę. Bądź co bądź, czekała go walka ze złem, ratowanie świata, obrona niewinnych i takie tam podobne, bohaterskie czynności. Kasztanowłosa jednak jakby przejęła się tym co zrobiła i nie zwracając uwagi na to, że chłopak jej nie słucha, z zapałem tłumaczyła mu, gdzie i w jakich okolicznościach znalazła te biedne stworzenia oraz, że ich matka leżała obok nich martwa, więc musiała je wziąć, bo by zdechły z głodu i zimna, gdyż są za młode by same o siebie zadbać. (...)
Draco słuchaj jej wywodów jednym uchem, a drugim wypuszczał to co usłyszał. Myślami już dawno był w gabinecie profesora Dumbledore’a. W końcu, coraz to większymi krokami, zbliżał się czas wykonania jego zadania. Rano między zajęciami już odwiedził dyrektora Hogwartu, który dokładnie przedstawił mu cały plan i wszystko wytłumaczył, jednak przed wyruszeniem do rodziców Hermiony, musiał się do niego udać jeszcze raz.
Kątem oka spojrzał na poniekąd obiekt swoich myśli. Z zamyśleniem przyglądał się dmuchającej w chusteczkę, siedzącej z podkurczonymi, pod samą brodę, nogami dziewczynie, w dodatku szczelnie owiniętej włochatym, białym szlafrokiem. Patrząc na jej roztargnione zachowanie, zaczął zastanawiał się co by zrobiła, gdyby się dowiedziała, że sam Voldemort wydał rozkaz zabicia jej rodziców i to zadanie powierzył właśnie jemu…
Westchnął pod nosem i oparł głowę o zagłówek sofy, spoglądając na biały sufit. Jego życie ostatnimi czasy zrobiło się kategorycznie zbyt trudne i dziwne. Westchnął jeszcze raz, tym razem głośniej i ciężej, doszukując się na białym suficie jakiś plam, które oderwałyby go od zbędnych myśli. Zdecydowanie zbyt ciężko było mu opuścić to dormitorium, tym bardziej, że zrozumiał, że jeśli coś pójdzie nie tak, to już nigdy więcej tu nie wróci.
Czas jednak nie był jego sprzymierzeńcem, a nieskazitelna cisza, która zapanowała w salonie, zaczęła przytłaczać go jeszcze bardziej.
Wolno podniósł się z sofy, spoglądając na skuloną kasztanowłosą, która zasypiała wtulona w róg fotela. Pokiwał głową na znak czegoś w rodzaju roztargnienia i uśmiechnął się po nosem. Nie robiąc większego szumu, cicho podniósł ze stolika swoją różdżkę. Na chwilę wszedł do swojej sypialni, z której równie szybko wyszedł, narzucając na siebie płaszcz i chowając różdżkę do kieszeni. Poruszanie się po dormitorium, tak by nie zbudzić dziewczyny i o ironio śpiących w koszu kotów, nie sprawiło mu żadnych problemów. Nim wyszedł z mieszkania, przejechał wzrokiem po całym dormitorium, zatrzymując stalowe spojrzenie na śpiącej Gryfonce. Jego na co dzień zimne spojrzenie jakby złagodniało. Oparł się o pobliską ścianę i westchną cicho pod nosem, czując, że ciężar owej chwili i nadchodzącego zadania zaczyna go przytłaczać. W tym właśnie momencie zrozumiał, że jeśli dzisiejszego wieczora coś pójdzie nie tak, widzi ją po raz ostatni. Przygaszonym wzrokiem obserwował śpiącą Hermione, czując, że niewidzialny kamień ciążący mu na sercu, robi się coraz cięższy. Jeśli dzisiaj zginie, będzie to po części jej wina, choć Hermiona nawet nie była niczego świadoma i w ostateczności nigdy by się o tym nie dowiedziała.
Raptownie oderwał plecy od zimnej ściany i narzucił na głowę duży kaptur od ciemnozielonego, niemal czarnego, materiałowego płaszcza.
Wziął się w garść. Wyszedł.
Dumbledore i rodzice dziewczyny nie będą wiecznie na niego czekać.

                                                                     *


Musiał przyznać, że teleportacja była niezastąpionym środkiem transportu. W jednej, krótkiej chwili znalazł się w posiadłości państwa Granger. Tak jak powiedział mu Dumbledore, w domu nie było nikogo. Zgodnie z dalszymi informacjami rodzice Hermiony mieli pojawić się w domu po 21. Mimochodem spojrzał na zegarek, miał jeszcze co najmniej 15 minut. Czas ten chętnie wykorzystał na zaspokojenie swojej niewielkiej ciekawości i co za tym idzie, rozejrzenie się po posiadłości rodzinnej Granger. Dom nie był duży. Ba! Nawet mały. No przynajmniej w porównaniu z licznymi i potężnymi willami jego rodziny.
Była to średniej wielkości, dwupiętrowa budowla o jasno żółtej elewacji, otoczona całkiem sporym bogatym w kwiaty i rośliny ogródkiem. Do domu prowadziło kilka stopni z drewnianą werandą. Po przekroczeniu drzwi frontowych stało się w niewielkim beżowym korytarzu z dużym lustrem, szafką na buty i wieszakiem na kurtki. Z niego wchodziło się do centrum domu – salonu. Było to dość spore pomieszczenie o brązowo beżowych barwach. Z kominkiem, małą komódką, sofą, dwoma fotelami, stoliczkiem i telewizorem. Drzwi po prawej stronie prowadziły do kuchni, z kolei po lewej do pomieszczenie gospodarczego, obok którego z kolei ciągnęły się schody na piętro. Znajdowała się na nim sypialnia państwa Granger, Hermiony i duża łazienka. Wszystko gustownie wyposażone i udekorowane. Cały dom utrzymany był w porządku i urządzony z gustem. To samo tyczyło się dodatków. Wszelkiego rodzaju świeczniki, świeczki, zdjęcia, kwiaty, obrazy, wszystko ozdabiało dom, a nie, jak to często bywa, go zapychało. Wszystko trzymało się całości, na ścianach dominowały ciepłe odcienie. Całokształt prezentował się miło dla oka i ciepło dla ducha. Młody Ślizgon uśmiechnął się pod nosem. Ten budynek za nic nie przypominał jego posiadłości. Pod żadnym względem.
Po ogólnym rozejrzeniu się po domostwie i osobistej ocenie, postanowił odwiedzić pokój swojej współlokatorki. Było to niewielkie, kwadratowe pomieszczenie, o ścianach w kolorze jaśniutkiego wrzosu. Na wprost wejścia widniało okno, a zamiast parapetu wysoka i duża leżanka z masą poduszek i narzuconą białą narzutą. W rogu stało biurko i zasunięte krzesło. Jedną boczną ścianę zajmowała reszta mebli– komoda i oszklona szafa z książkami. Drugą zaś sofa. Wszystkie meble były białe. W kącie, przy meblach, siedział wielki biały miś z wrzosową kokardką. Był to prezent od Harrego i Rona, który dostała na ostatnie urodziny. Pokój przyozdabiały świeczki, półka z kolekcją gipsowych aniołków, ramki ze zdjęciami oraz suszone róże w wazonie. Chwilę przyglądał się postacią na nieruchomych zdjęciach, zawieszonych na jednej ze ścian. Fotografii było naprawdę wiele, a wśród nich dominowały zdjęcia z Harrym i Ronem, w następnej kolejności były obrazy z Ginny oraz z rodzicami. Na ścianie znalazło się również miejsca, na fotografie przedstawiającą dziewczynę i czule obejmującego ją, Wiktora Kruma, którzy wyjątkowo radośni i uśmiechnięci pozowali do wspólnego zdjęcia. Na tym obrazku zakończył oglądanie fotografii. Nim opuścił te cztery ściany, jeszcze raz omiótł pomieszczenie wzrokiem. Pokój prezentował się niczym oaza spokoju i na pierwszy rzut oka w ogóle nie przypominał pomieszczenia, które mogłoby należeć do tej Hermiony jaką znał.
Na dworze, jak przystało już na te porę roku oraz godzinę, zrobiło się ciemno i zimno. Leniwie i spokojnie zszedł na dół i cierpliwie czekał, pozostając niemal w bezruchu, dopóki gospodarze nie weszli do swojej posiadłości. Po chwili, niczego niespodziewający się rodzice Hermiony, wrócili do domu. Ich żartobliwe rozmowy i śmiechy ustały gdy przekraczając próg salonu ujrzeli postać stojącą przy kominku. Draco nie zwrócił na nich większej uwagi. Nawet nie drgnął, uważnie obserwując drewno leżące w kominku, czekające aż ktoś je podpali. Automatycznie pani Granger zdenerwowana podeszła bliżej męża, ten z kolei objął ją ramieniem i bardziej okrył ją swoim ciałem. W tym samym czasie Malfoy pstryknął palcami i wszystkie zamki w drzwiach zostały zamknięte na klucz. Ogień złowrogo buchnął w kominku. Zaczęło się. Podjął decyzję. Już nie było odwrotu.

                                                                                  *

- Malfoy?
Dźwignęła się na rękach, budząc z niespokojnego snu. Odruchowo spojrzała na sofę, na której nim zasnęła, siedział chłopaka. Teraz jednak miejsce to było pusto. Rozbieganym wzrokiem rozejrzała się po szarym salonie, w którym jedynym źródłem światła, był wygasający ogień w kominku. Przywódcy Slytherinu jednak nigdzie nie było. Westchnęła cicho pod nosem, pocierając zmęczoną twarz dłońmi. Nie miała pojęcia o czym śniła, ale była pewna, że w śnie tym pojawił się Draco Malfoy i wtedy również się obudziła.
Mimochodem spojrzała na swój lewy nadgarstek i założony na nim zegarek. Była 21.20.

                                                                     *

Ojciec Hermiony nie należał do cierpliwych osób. Cisza , która zapanowała w salonie nie podobała mu się jeszcze bardziej, niż fakt, że w ich domu pojawił się ktoś obcy.
- Kim jesteś?
Spytał spokojnie choć poważnie, starając się przy tym, ukryć w głosie zdenerwowanie. Minęła chwila, może dwie. Draco w ciągu dalszym stał niewzruszony, najwyraźniej nie zamierzając się odwracać w ich stronę, a już na pewno odpowiadać na to pytanie. James i Rose Granger niepewnie spojrzeli po sobie.
-Czarodziejem tak?
Salon ponownie wypełnił głos 40 letniego mężczyzny, który bezskutecznie próbował dowiedzieć się czegokolwiek o postaci stojącej przed nimi. Zupełnie nie wiedział z kim ma do czynienia i na co, w obecnej chwili, może sobie pozwolić
- Jestem śmierciożercą.
Naturalnie zimny i obojętny ton Ślizgona, przerwał gęstą ciszę, panującą od dłuższego czasu w pomieszczeniu. Odruchowo pani Rose mocniej wtuliła się w męża, on z kolei spojrzał na nią zupełnie jakby analizował sytuacje w jakiej się znaleźli i próbował w tej krótkiej chwili znaleźć sposób by ocalić miłość swojego życia. Nie znalazł jednak żadnego. Uniósł pewny wzrok na chłopaka, odruchowo mocniej obejmując żonę.
- Przyszedłeś tu nas zabić, prawda?
- Tak.
Odparł krótko i zwięźle, tak jak to miał w zwyczaju. Zresztą nie wiedział sensu, by bardziej rozbudowywać tę wypowiedź.
- Na co więc czekasz?
Głos pana Jamesa zabrzmiał wyjątkowo bojowo, wręcz jakby oskarżał blondyna o nieprofesjonalne podejście i marnowanie ich czasu. Gwałtownie machnął przy tym ręką, zupełnie jakby na podkreślenie swoich niecierpliwych słów. Słysząc to blondyn uśmiechnął się pod nosem, jednocześnie odwracając się w stronę swoich rozmówców i ścigając kaptur z głowy. Nie mógł zapanować nad ironicznym uśmiechem, którym na co dzień obdarzał ich córkę. Tym razem był on jednak skierowany do jej rodziców, a zwłaszcza ojca.
- Już wiem po kim wasza córka jest taka bojowa.
- Miona…
Szepnęła zrozpaczona kobieta i momentalnie zakryła sobie usta dłonią. Próbując przy tym powstrzymać nagłą fale paniki i niedowierzania. Ojciec dziewczyny gwałtownie zacisnął pięści i zmarszczył brwi, stawiając jeden krok w stronę młodego czarodzieja.
- Jeśli jej coś zrobiłeś to…
Blondyn jednak spojrzał na niego zimno i zatrzymał go ruchem ręki, tym samym przerywając jego wypowiedź.
-Nie jesteś w stanie mi nic zrobić.
Uciął krótko i poważnie. Gdyby głos mógł zabijać, to pan James straciłby życie właśnie w tym momencie. Mimo swojej naturalnie złowrogiej postawy, Ślizgon jakby odpuścił i odezwał się ponownie, choć już łagodniej.
- Możecie być spokojni, w przeciwieństwie do was, waszej córce nic nie grozi.
Sam nie wiedział po co ich o tym informuje. Chyba po prostu odczuł potrzebę, by choć w jakimś stopniu, uspokoić tych zwykłych, przeciętnych ludzi.
- Skąd ją znasz? Dlaczego mamy ci wierzyć?!
Blondyn puścił pytanie mężczyzny mimo uszu. Często to robił, gdy padało niewygodne pytanie lub gdy po prostu nie chciało mu się odpowiadać.
- Przejdźmy do konkretów. Może usiądziecie? Nie wypada żebyście stali w progu, w końcu to wasz dom.
Mówiąc to, usiadł na fotelu, a ręką wskazał na sofę obok. Z braku lepszych opcji, rodzice Hermiony posłusznie zajęli wskazane miejsca.
- A więc wiecie sporo o świecie czarodziei…
Ojciec Gryfonki pokiwał potwierdzająco głową, choć zdawał sobie sprawę, że nie było to nic innego jak myśl blondyna, która niechcący ujrzała światło dzienne. Tym bardziej, że blondyn wypowiedział ją szeptem.
-Wystarczająco byśmy wiedzieli kim jest śmierciożerca. Dlaczego jeszcze nas nie zabiłeś?
Blondyn podniósł spojrzenie na ojca Hermiony i obdarzył go dużym ironicznym uśmiechem.
- Aż tak ci się śpieszy na tamtą stronę? Twojej żonie raczej nie.
Mówią to zerknął na panią Rose, która mimo, że bardzo się starała, nie potrafiła ukryć ogólnego przerażenia.
Rozbawiło go to i w jakimś stopniu nawet mu zaimponowało. Wyszedł z założenia, że pan James musiał być albo bardzo odważny albo bardzo głupi. Choć biorąc pod uwagę fakt, że jest to ojciec Hermiony Granger, stwierdził, że była to bardziej oznaka głupoty. Co jednak nie zmieniało faktu, że zaskoczyli go swoim podejściem. Spodziewał się płaczu, krzyków, lamentów i błagań o litość. Tymczasem uzyskał coś zupełnie innego. Kobieta wyglądała na zlęknioną, jednak w żaden sposób nie uciszała wybuchów swojego gwałtownego męża. Bez wątpienia Hermiona była ich biologiczną córką. Mimo wszystko nie powie jej tego odkrycia i swoich przemyśleń, gdy wróci do ich dormitorium. O ile wróci.
- Nie zabije was.
Odparł krótko i niespodziewanie. Pani Granger mocniej ścisnęła dłoń swojego męża, ten spojrzał na niego zaskoczony.
- Dlaczego? Kim tak właściwie jesteś ? Czego od nas chcesz?
- Nazywam się Draco Malfoy.
Nie zdążył ugryźć się w język. Zanim tu przyszedł chciał być taki jak zawsze, obojętny, zimny i małomówny. Tymczasem, nie wszystko mu wychodziło. Nagle stał się za bardzo rozmowny i nie potrafił złapać dystansu i nad tym wszystkim zapanować. Nawet otwarcie i wprost powiedział im kim jest. To był błąd, choć zrozumiał to dopiero po fakcie.
Zapadła chwila ciszy, w trakcie której Pani Rose zaczęła się bacznie przyglądać, swojemu niedoszłemu mordercy i nawet jakby się uśmiechnęła.
- A więc to ty jesteś tym chłopcem, którego nasza córka nie darzy zbyt dużą sympatią.
Malfoy nie mógł powstrzymać uśmiechu , który nieproszony lgnął mu na usta. Pan James, najpierw zdziwiony spojrzał na swoją małżonkę, później na chłopaka. Najwyraźniej obiecał sobie, że jeśli spotka tego, przez którego jego córka niejednokrotnie była smuta, to co najmniej połamie mu parę kości, teraz jednak, mając owego sprawce przed sobą, tylko zwiesił głowę, patrząc smutnymi oczami na drewnianą podłogę salonu.
Ani mamie, ani tacie Hermiony nie uszedł fakt, że chłopak, który przyszedł ich zabić jest mniej więcej w wieku ich córki. Teraz okazało się, że jest jej rówieśnikiem, z przeciwnego domu, z którym Hermiona miała i będzie miała bardzo często kontakt. Choć o fakcie, że owa dwójka ze sobą mieszka, nie wiedzieli. Ich córka nie zawsze przyznawała się do wszystkiego, a ten fakt wolała zdecydowanie pominąć.
Mimo wszystko, Hermiona opowiadała im o Voldemorcie, Śmierciożercach oraz wszystkich najmroczniejszy rzeczach, jakie wiązały się ze światem magii. Robiła to, jakby chciała i miała ich w jakimś stopniu przygotować na najgorsze. Jednak ani pani Rose ani jej mąż, nie spodziewali się, że nawet tak młode osoby, mogą być związane z tym dużym złem. Nie mogli tego zrozumieć.
- Skoro nie chcesz nas zabić, to dlaczego tu jesteś?
Ojciec Hermiony zadał to pytanie niemal szeptem, podnosząc wolno smutny wzrok ze swoich stóp na chłopaka.
- Zabiorę was w bezpieczne miejsce.
Rodzice dziewczyny momentalnie spojrzeli po sobie, a ich postawy jakby się wyprostowały. Nie dał im jednak szansy zadać dodatkowych pytań, sam kontynuując swoją wypowiedź.
- Jeśli któryś ze Śmierciożerców, bądź ich szpiegów dowie się, że żyjecie, znajdą was i zabiją. Jestem tu by upozorować waszą śmierć i zabrać was stąd. Dyrektor Hogwartu wie o wszystkim.
Zapanowała chwila cieszy, w trakcie której blondyn uważnie obserwował reakcję rodziców dziewczyny. Pan James mocniej objął swoją żoną i ujął jej dłoń w swoją. Chwilę na siebie patrzeli, jednak nic nie mówili. Po chwili mama Hermiony spojrzała na arystokratę i pokiwała głową na znak zgody, w tym momencie jednak już nie próbowała powstrzymywać swoich łez. Jej mąż patrzył na nią smutno i tym samym spojrzeniem potraktował po chwili Ślizgona.
- Co mamy zrobić?
- Spakujcie się. Weźcie najpotrzebniejsze rzeczy. Nikogo nie informujcie. Nikogo nie ostrzegajcie. Porzucacie pracę, rodzinę, znajomych. Przestajecie istnieć. Od teraz posługujecie się tylko danymi jakie dostaniecie w nowych dowodach.
Mówiąc to przesunął po stole niewielką paczuszkę z nowymi tożsamościami i dokumentami. Ojciec Hermiony podniósł zawiniątko drążącą ręką.
- Nie mamy dużo czasu. Pośpieszcie się.
Minęło kilka minut i rodzice Hermiony ponownie zjawili się przed nim, tym razem z dwiema walizkami wypełnionymi bagażem najpotrzebniejszych rzeczy. Pani Rose w rękach trzymała wielkiego misia, którego wcześniej widział w pokoju dziewczyny oraz album ze zdjęciami rodzinnymi. Były to zbyt sentymentalne rzeczy, by mogła je zostawić.
Nie musieli nic mówić. W ich oczach było widać przerażenie i niedowierzanie. Ich poukładane i wręcz idealne życie, w przeciągu kilku chwil, rozleciało się niczym domek z kart. Żadne słowa nie mogły oddać tego co czuli. Draco patrząc na nich miał wrażenie, że ich smutek udziela się również jemu. I mimo, że teoretycznie ich ratował, czuł, że nigdy mu nie wybaczą tego, że pojawił się w ten listopadowy wieczór w ich domu.
Zdziwił się gdy oni sami przerwali ciszę, podając mu adres do jakiego chcieliby się udać. Nie lubił zadawać pytań i nie był tak dociekliwy jak jego współlokatorka, jednak w tym przypadku musiał zrobić wyjątek i upewnić się co to za miejsce. Dumbledore przygotował im pewne i bezpieczne zakwaterowanie, które na nich czekało. Mimo to, wbrew niebezpieczeństwu i możliwym konsekwencją, zgodził się zabrać rodziców dziewczyny we wskazane przez nich miejsce.
Jak się okazało, nie mogło być lepsze. Państwo Granger jakiś czas temu, ulokowali oszczędności rodzinne, kupując niewielki domek wypoczynkowy w zachodniej Szkocji. Miał być to prezent dla ich córki na zakończenie Hogwartu, więc oprócz nich, nikt jeszcze o tym nie wiedział. Było to piękne i ustronne miejsce, otoczone pasmami gór i morzem. Mała przytulna, wioska z małymi domkami, kilkoma gospodarstwami i niewielkim rynkiem. Do najbliższego miasta dzieliło ich wiele kilometrów drogi, która zresztą była bardzo rzadko uczęszczana. Było to dobre miejsce na kryjówkę. Co więcej, było to dobre miejsce na rozpoczęcie nowego życia. Choć w tej chwili ani rodzice Hermiony ani Draco, nie zdawali sobie z tego sprawy. Dom był mniejszy od tego, w którym wcześniej mieszkali. Cały drewniany, również z werandą, na której stała już drewniana ławka i huśtawka. Były to jednak jedne z niewielu przedmiotów, które na chwilę obecną należały do tej posiadłości. W środku dom nie był skończony, jedyne co w nim było to prowizoryczna kuchnia i jedna sofa stojąca w pustym salonie. Rodzicom Hermiony wcześniej nie śpieszyło się by go skończyć i nie sądzili, że będzie im kiedykolwiek potrzebny. W końcu miał należeć do ich córki, nie do nich.
- Tu moje zadanie się kończy.
Odparł twardo spoglądając na rodziców Hermiony, gdy znaleźli się wewnątrz domu. Nim jednak zdążył z powrotem teleportować się pod ich poprzednią posesje, powstrzymała go pani Rose. Bez słowa podeszła do niego i mocno objęła go ramionami. Stał na baczność, z szerzej otwartymi źrenicami. Był za bardzo zaskoczony by wykonać jakikolwiek ruch. Nie pamiętał, by kiedykolwiek zaznał tak czułego gestu ze strony własnej matki, a tym czasem obdarzyła go nim matka Hermiony Granger
- Dziękujemy.
Szepnęła cicho, po czym odsunęła się od chłopaka, wycierając przy okazji łzę, która nieproszenie spłynęła jej po policzku. Ojciec Hermiony uśmiechnął się do niego lekko, wyciągając w jego stronę dłoń. Chwila minęła nim ten, z wahaniem, podał mu swoją.
- Mamy u ciebie dług.
Draco spojrzał na niego z lekkim, ironicznym uśmiechem.
- Nigdy nie będziecie w stanie go spłacić.
Nie mógł powstrzymać się przed tym komentarzem, choć jego ton zabrzmiał poważniej niż zamierzał.
- Nie ważne czy czarodziej czy zwykły człowiek. Nikt nie rodzi się złym.
Zaskoczony spojrzał na panią Rose. Nie spodziewał się takich słów, zresztą były one co najmniej nieoczekiwane. Teraz już wiedział po kim Hermiona odziedziczyła prawienie mądrości życiowych, jednak tym razem, nie powiedział swojego odkrycia na głos.
- Wiem co stara mi się pani powiedzieć, ale jedno zlitowanie się nad ofiarami nie czyni ze mnie dobrego człowieka. Mam wiele na sumieniu i jeszcze więcej będę miał.
- Dlaczego nas uratowałeś? Bo gdzieś pod tą skorupą, którą się otaczasz i murem, który budujesz naokoło siebie, jest jeszcze jakaś dobra iskra. Nie masz całego serca z kamienia, w twoich żyłach nie płynie lód, tak jak ci się zdaje.
Draco burknął pod nosem nie kryjąc zdenerwowania, rozjuszenia i zirytowania. Wiedział o co chodziło rodzicom Hermiony i wcale mu się to nie podobało.. Tym bardziej, że ten monolog zdecydowanie za bardzo przypominał mu o jego współlokatorce i jej podobnych psychologicznych wypowiedziach.
- Nie róbcie mi tu żadnej terapii. Nie musicie, teraz w ramach wdzięczności robić za mojego psychologa. Jak będę chciał się komuś pozwierzać to sobie porozmawiam z ognistą.
Warknął cynicznie, na co ojciec Hermiony zaśmiał się krótko, choć szczerze.
- Ach ten młodzieńczy bunt.
Skomentował ożywiony klepiąc chłopaka po ramieniu, a w tym samym czasie pani Rose stwierdziła, że pójdzie zaparzyć kawy.
Od początku misji, ba, nawet całego dnia, starał się zachowywać normalnie, spokojnie i poważnie. Nie okazując żadnych uczuć i myśli, ale w chwili obecnej po prostu nie był już w stanie zapanować nad bez emocjonalną postawą. W tym momencie nie miał wątpliwości, że tak zwane zbijanie z tropu Hermiona odziedziczyła po obojgu. Przecież jest Śmierciożercą, czarodziejem walczącym po stronie zła, od lat znęcającym się nad ich córką, który pół godziny temu wywrócił ich świat do góry nogami, a oni najzwyczajniej w świecie zaczęli z nim gawędzić i żartować, w dodatku zapraszając na kawę i ciastka, najpewniej z zamiarem wyciągnięcia albumu rodzinnego i wtajemniczeniem go w ich życie rodzinne.
- Mógłbyś być dobry, gdybyś tylko chciał.
Nie mógł i nie chciał słuchać tego dłużej. Nic nie odpowiedział, nawet nie wiedział jakby miał to wszystko skomentować. Jedynym istotnym rozwiązaniem wydawało mu się zakończenie tej rozmowy i znajomości.
- Powodzenia na nowej drodze życia.
Odparł twardo, po czym zniknął.

                                                                     *

Stał nieruchomo, obserwując jak cały dobytek państwa Granger powoli staje w płomieniach. Beznamiętnie obserwował coraz to większe płomienie, wydobywające się z wnętrza domu, przedostające się przez okna i drzwi. Ogień zajął i trawił już całą posesję. Konstrukcja zaczynała się uginać, by wkrótce ustąpić niszczącej sile żywiołu. Cała budowla powoli zaczynała się zapadać, by wkrótce zrównać się z powierzchnią ziemi.
Nie był w stanie opisać uczuć, które towarzyszyły mu w tej chwili. Praktycznie i na dobrą sprawę, niczego już nie czuł. W tej właśnie chwili, wszystko nagle stało się bez znaczenia. Nawet już przestał się martwić tym co będzie, jeśli plan profesora Dumbledore’a ze spreparowaniem zwłok rodziców Granger się nie uda. Było mu to już obojętne. W jednej chwili nieopisana pustka i smutek wdarł się w jego serce, o którego istnieniu nawet nie wiedział. Przygaszonym, stalowym wzrokiem obserwował dwa zwęglone już ciała, które teoretycznie były rodzicami jego współlokatorki. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że dzisiejszego wieczoru zniszczył coś więcej niż tylko budynek.
Niewzruszony stał przed zgliszczami tego co zostało z utopii rodziny Hermiony i ich samych. Ciche trzaskanie dogasających płomieni przerwał świst wiatru. Już nie był sam. Tuż obok niego zjawiło się dwóch innych Śmierciożerców, razem z jego ojcem oraz Voldemortem, na czele.
- Panie…
Młody dziedzic fortuny Malfoy’ów schylił się nisko, na znak szacunku, którym chcąc nie chcąc obdarzył Pana Zła, po czym lekko skinął głową w stronę swojego ojca. Chwilę ciszy wypełnił przerażający śmiech Voldemorta.
- Cudownie…wspaniale… tak okrutnie…
Syczał pod nosem, obserwując dwa zwęglone ciała leżące wśród zgliszczy budynku. Podejrzewał, że chłopak jedynie zabije ich tradycyjnym czarem, jednak najwidoczniej jego podopieczny czuł potrzebę mocniejszych wrażeń i postarał się bardziej ubarwić sobie to zadanie i jego wykonanie. Wspaniale. Bardzo mu się to spodobało.
- Nie zawiodłeś mnie Draconie. Służ mi lojalnie, a hojnie cię wynagrodzę.
Wysyczał jednocześnie podchodząc do młodego Śmierciożercy i lekko unosząc rękę w tylko sobie znanym geście. Blondyn w odpowiedzi ukłonił się nisko. Gdy się wyprostował Voldemorta i jego sług już nie było. Na pobojowisku została tylko dwójka Malfoy’ów, różniąca się od siebie wiekiem. Zapanowała grobowa cisza. Nigdy nie potrafili ze sobą rozmawiać, nie ważne w jakich momentach i okolicznościach. Draco lekko skinął głową w dół.
- Ojcze…
Ten jednak powstrzymał go ruchem ręki, by już nic więcej nie mówił.
- Spisałeś się.
Odparł twardo, bez najmniejszego entuzjazmu w głosie, po czym zniknął. To było oczywiste, że jego ojciec nie będzie wylewny, chociaż i tak usłyszenie od niego takich słów, było wyjątkową rzadkością i graniczyło niema z cudem. Draco lekko uchylił wargi, wypuszczając bezgłośnie zbędne powietrze, jednocześnie uniósł głowę w stronę nieba, pozwalając aby blask księżyca odbił się w jego stalowych źrenicach.
- Taa..
Szepnął niemal niedosłyszalnie, po czym uśmiechnął się ironicznie, tak jak to zresztą miał w zwyczaju. W jego oczach pojawił się charakterystyczny błysk, oznajmiający nagłe ożywienie i zadowolenie życiowe. Był z siebie dumny. Wykiwał nie tylko innych Śmierciożerców ale też własnego ojca i Voldemorta. Jego ego podskoczyło o kolejną kreskę. To wydarzenie zaliczył do swojego największego, a zarazem najcichszego osiągnięcia życiowego. Choć wiedział, że zarówno on jak i rodzice dziewczyny, ponieśli dużą cenę by tego dokonać
Jego chwila triumfu, trwałą jednak tylko chwile. Spoważniał i wbrew pozorom, zamiast wrócić do Hogwartu, z wolna i ostrożnie zaczął chodzić naokoło wypalonych już zgliszczy. W całej tej pożodze dostrzegł dziwny błysk. Zaciekawiony podszedł w jego kierunku i kucnął w miejscu, w którym jeszcze niedawno stała komoda. Powoli wziął do ręki błyszczący i nagrzany przedmiot, który okazał się ramką ze zdjęciem. Zdziwił się gdy odkrył, że zdjęcie praktycznie było w stanie nienaruszonym nie licząc lekkiego zadymienia, podobnie jak ramka, która była tylko przydymiona. Przejechał dłonią po owym przedmiocie, pozbywając się z niego okopconej warstwy. Ukazało mu się zdjęcie Hermiony, wraz z rodzicami, na tle żółtego domu, z którego w chwili obecnej zostało już naprawdę niewiele. Cała trójka była wesoła i uśmiechnięta, tuląca się do siebie nawzajem. Bez wątpienia zdjęcie było robione w to lato. Hermiona miała na sobie krótką i zwiewną białą sukienkę i już nie była taką samą dziewczynką, jak w chwili gdy po raz pierwszy się poznali. Była już młodą, piękną kobietą. Nawet przez zdjęcie widział ten charakterystyczny błysk, niemal jak ogniki, tańczący w jej ciepłych, miodowych oczach.
Pod zdjęciem,w srebrnej ramce był wygrawerowany napis „dom jest tam, gdzie Twoje serce”. Niespodziewanie kąciki jego ust uniosły się ku górze i mimo szczerych chęci nie potrafił sprawić by uśmiech ten stał się ironiczny.
Z oddali dobiegły go odgłosy nadjeżdżającej straży pożarnej i policji. Na oszklone zdjęcie spadła kolejna kropla słabego deszczu, który już jakiś czas temu zaczął padać. Bez zbędnego pośpiechu wyprostował się narzucając na głowę wielki kaptur, od materiałowego płaszcza, takiego samego jak ma każdy inny śmierciożerca. Popatrzył jeszcze chwilę na przedmiot, o który rozbijały się krople coraz to mocniej padającego deszczu, po czym schował go do głębokiej kieszeni płaszcza. Wiedział, że nie powinien i nie może odwiedzać rodziców Hermiony, byłoby to za duże ryzyko, jednak postanowił sobie, że jeśli kiedykolwiek będzie miał taką możliwość, odda im to zdjęcie. Coś zrozumiał i czegoś się w tym całym trudnym dniu nauczył. Wsadził ręce do kieszeni i powoli oddalił się od ruin. Z przeciwnej strony ulicy obserwując jak woda obmywa zgliszcza i gasi resztki tlących się płomieni. Płynna ciecz obmywała elementy konstrukcji i niedopalone przedmioty, które niegdyś wchodziły w skład posiadłości państwa Granger. Przymknął oczy unosząc głowę w stronę nieba, pozwalając by i jego obmył deszcz, ze zbędnych uczuć i myśli.
Jednak dzisiaj zrozumiał, że dom to nie tylko miejsce, w którym się mieszka, a głównie ludzie z którymi w nim żyjesz. I to czy dom jest przytulny czy odpychający nie zależy od koloru elewacji, bogatych mebli i drogich dodatków ale od serca, jakie wkłada się między te kilka ścian.
Sygnały wozów były coraz bliżej. Uśmiechnął się pod nosem. Wóz strażacki i policja pojawili się zza zakrętu. Blondyna jednak już nigdzie nie było.

                                                                       *

Czterdziestoletni mężczyzna, z kubkiem gorącej herbaty, podszedł do swojej żony, która obejmując się ramionami, stała obok okna i spoglądała na przepięknie rozgwieżdżone, wyraziste niebo. Odstawił parującą szklankę na parapet i położył obie dłonie na ramionach kobiety, która była jedyną i największą miłością jego życia. Pani Rose oparła się o plecy swojego męża i jedną dłoń położyła na jego, drugą zaś obejmowała się w okolicach brzucha.
- Będzie dobrze.
Odparł zatroskany, czubek brody zatapiając w jasnobrązowych włosach kobiety.
- Wiem.
Szepnęła ledwo dosłyszalnie, mocniej zaciskając swoją dłoń na jego nadgarstku.
- To dobry chłopak.
Dodała nieoczekiwanie, powoli odsuwając się od męża i odwracając w jego stronę.
- Nie da skrzywdzić Hermiony. Bo skoro uratował nas, ją też uratuje…Prawda?
Z zaszklonych, brązowych oczu pani Rose zaczęły z wolna spływać łzy. Kilka sekund później już nic nie było w stanie zatrzymać tego morza łez, wylewających się z jej dużych oczu. Pan James jednak nic nie odpowiedział. Mocno objął swoją żonę, pozwalając by wszystkie słone krople wsiąkały w jego kratową koszule. On sam był bliski płaczu, choć wiedział, że zwłaszcza teraz, powinien być wsparciem dla swojej żony. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Nie tu i nie w tym momencie. Tulił w ramionach drobną kobietę, pierwszy raz w życiu zastanawiając się czy zgoda na wysłanie ich córki do szkoły magii, nie była najgorszą decyzją w ich życiu.

                                                                            *


Pierwsze co zrobił, gdy wrócił do dormitorium, to wydobycie z siebie głośnego westchnięcia wypełnionego nieopisaną ulgą. Uśmiechnął się pod nosem, na widok bordowych oraz szarych ścian, które od jakiegoś czasu tworzyły jego mieszkanie i musiał przyznać, że czuł się z tym faktem całkiem dobrze.
A jednak, udało się. Przeżył.
Rozmasował sobie kark i mruknął coś pod nosem o tym, że jest wykończony. Nie wiedział, która była godzina i jakoś specjalnie nie zależało mu na tym by to sprawdzić. Było jednak już wystarczająco późno by Hermiona, swoje prowizoryczne posłanie jakim był fotel, zmieniła na łóżko i zamknęła się w swojej sypialni. Za oknem panował mrok, podobnie jak w całym dormitorium. Prowizorycznym źródłem światła był wygasający ogień w kominku.
Na czuja porwał z barku butelkę ognistej i nie ściągając z siebie wierzchniego ubrania, bez zbędnego pośpiechu, zamknął się w łazience. Po kilku minutach leżał już prawie cały zanurzony w gorącej wodzie. Głowę opierał o kant wanny, pozwalając ręką swobodnie zwisać za ścianek. W jednej dłoni trzymał otwartą butelkę ognistej, w drugiej papierosa. Był to najlepszy i najbardziej dostępny sposób na odreagowanie dzisiejszego dnia i pozbycie się zbędnych myśli oraz emocji,. Choć monolog mamy Hermiony ciągle krzątał mu się gdzieś w głowie. „Mógłbyś być dobry, gdybyś tylko chciał.”
- Chrzanienie.
Mruknął na podsumowanie, po czym upił spory łyk bursztynowego płynu, by w kolejnej sekundzie boleśnie zaciągnąć się trującym, tytoniowym dymem.
Nie zamierzał stawać się dobry, czy też zmieniać swojego nastawienia do ludzi i życia. Nie chciał poprawiać swojego charakteru, zostając wzorem cnót i dobra, nastawionym przyjaźnie do wszystkich. To nie było w jego stylu i wiedział, że nigdy nie będzie. Tak przynajmniej mu się wydawało.
Po godzinie wyszedł z wanny, zakładając na siebie szare, dresowe spodnie. Na boso wszedł do swojej sypialni i stając tuż przed łóżkiem, uśmiechnął się szeroko na jego widok. Po sekundzie tak jak stał, tak padł na posłanie, idealnie trafiając twarzą w sam środek poduszki. Głośno westchnął, co zresztą zostało stłumione przez wypchany materiał i nawet nie przykrywając się kołdrą i nie zmieniając pozycji, udał się na zasłużony odpoczynek. Zamknął oczy i już czuł, że znalazł się w ramionach morfeusza, gdy niezidentyfikowane ciche piski, wypełniły całe dormitorium. Skrzywił się znacznie i nakrył drugą poduszką mrucząc coś pod nosem. Dźwięki jednak zaczęły się nasilać i doszło do nich skomlenie, pukanie i drapanie w drzwi od sypialni. Zdezorientowany, rozchylił powieki, nie mogąc pojąć co się tak właściwie dzieje. Leniwie zwlókł się z wygodnego posłania i rozsunął drzwi, przy okazji rozświetlając pomieszczenie. Zamiótł salon spojrzeniem i nim się zorientował, jeden z nowych pupilków Hermiony siedział mu na stopie, drugi sikał do jego adidasów, a trzeci siedział na dywanie i miauczał żałośnie. Prawa brew chłopaka momentalnie powędrowała do góry, a po chwili na jego czole pojawiła się charakterystyczna żyłka, zwiastująca dosyć mocne zdenerwowanie i zirytowanie.
- GRANGER!!
Jego ryk wypełnił całe dormitorium, czwarte piętro, Hogwart i Zakazany Las. Właścicielka nazwiska jak oparzona zerwała się z łóżka i przybiegła do salonu, zupełnie zdezorientowana co się tak właściwie dzieje i czemu Draco tak nieludzko wydziera się o 3 w nocy i w dodatku ją woła. Zdezorientowana do granic możliwości stanęła na środku salonu, z niezrozumieniem przyglądając się wkurzonemu Ślizgonowi. Szybko zauważyła powód jego zdenerwowania i pognała w tamtą stronę. Wyciągając rudego kota z drogiego, jednak obsikanego adidasa Malfoy’a, nie mogła powstrzymać ataku śmiechu, tym bardziej, że drugi kot siedzący na stopie arystokraty, już zdążył zasnąć.
W tym momencie Draco wyszedł z siebie i stanął obok. Był tak wkurwiony, że aż bał się samego siebie. Z kolei Hermiona najzwyczajniej w świecie miała ten fakt w głębokim poważaniu, śmiejąc się długo i szczerze. Co zresztą skończyło się chrypą, kaszlem i serią kichnięć. Jej śmiech ubarwiał, w ciągu dalszym skomlący, trzeci kot.
- No nie złość się tak, polubiły cie.
Zaakcentowała to tak przyjaźnie, że ironia była ledwo wyczuwalna. Uśmiechnęła się szeroko do blondyna, a widząc jego wyraz twarzy i spojrzenie „spod łba” prędko podeszła do niego, ściągając mu ze stopy drugiego futrzaka. Trzymała na rękach dwie włochate, wiercące się kulki, a trzecia w ciągu dalszym siedziała i miauczała na podłodze. Stała tuż naprzeciw blondyna , jednak była zbyt roześmiana i rozbawiona tą sytuacją, by to jej przeszkadzało. Blondyn z kolei ,był zbyt zdenerwowany by zareagować na ten fakt. Patrzył na nią z chęcią mordu w oczach, która powiększała się wprost proporcjonalnie do uśmiechu kasztanowłosej. Gdyby nie fakt, że miał najszczerszą ochotę udusić ją własną poduszką, to by więcej uwagi poświęcił na przyglądaniu się rozebranej kasztanowłosej, która stała przed nim w bluzce ze zdecydowanie zbyt dużym dekoltem, a w dodatku z lekko prześwitującego materiału, odsłaniającego dwa, nie najmniejsze atuty dziewczyny. Ona sama była tak zaskoczona i zdezorientowana krzykiem współmieszkańca, że nie zdążyła i nawet nie pomyślała o tym, by coś na siebie narzucić. Chwila cichej walki na spojrzenia, została niespodziewanie i brutalnie przerwana.
- Zamknij mordę pchlarzu!
Krzyknął tak gwałtownie i dobitnie, odwracając się i spoglądając na stworzenie siedzące na dywanie, że aż Hermiona podskoczyła, a razem z nią trójka nowych domowników. Po chwili całe dormitorium wypełniło rozpaczliwe miauczenie już całej trójki.
- Widzisz. Tylko pogorszyłeś sprawę.
Mruknęła do niego, nieukrywająca żalu i rozgoryczenia. Poprawiła sobie dwa kociaki, tak że teraz przyciskała je do piersi, przytrzymując jedną rękę, a drugą je głaszcząc. Przez chwilę blondyn stwierdził, że te koty mają zbyt dobrze, jednak szybko porzucił ten tok myślenia.
- One są jak dzieci. Potrzebują towarzystwa i ciepła.
Draco spojrzał na nią jak na idiotkę, a jego prawa brew znacząco powędrowała do góry. Nie zdążył jednak spytać czy jest normalna.
- Weź tego trzeciego.
Odparła mechanicznie tak jakby nie przejmując się tym, że jej rozmówcą jest nie kto inny jak Malfoy, zresztą bardzo wkurzony Malfoy. Na podsumowanie swoich słów wskazała głowa na dywan. Nawet nie spojrzała na chłopaka, za bardzo zajęta,obserwacją stworzeń znajdujących się na jej rękach.
-CO??!!!
Gwałtownie machnął przy tym rękami i już miał wygarnąć dziewczynie, że jak chce się bawić w schronisko i przytułek dla zwierząt to ma go w to nie mieszać, nim jednak wydobył z siebie bulwers, który gotował się w nim od 10 minut, kasztanowłosa na nowo przemówiła.
- Malfoy, no nie bądź taki. Ja już mam zajęte ręce. Jak go nie weźmiesz to się nie uspokoi i będzie tak miauczał cała noc.
Dziewczyna ze smutnymi oczami spojrzała na chłopaka, a jej ton w głosie, a przynajmniej na samym początku brzmiał tak jakby również miała się rozpłakać.
- Pierdole, ja pierdole, kurwa, co to ma być…co ja może za ich matkę mam robić..kurwa, ja pierdole, szlag by to..(…)
Malfoy szczerze oburzony cała tą sytuacją jaka go spotkała, na przemian darł się na Hermione, przeklinał, gadał do siebie i wyrywał sobie włosy z głowy. Wściekłość wręcz go roznosiła. Był zirytowany, wkurwiony, zmęczony i psychicznie wykończony, a Gryfonka, której nota bene z własnej i nieprzymuszonej woli, kilka godzin temu, uratował rodziców, jeszcze kazała mu niańczyć jakiegoś pchlarza. Szału można było dostać i Draco był na wyjątkowo dobrej ku temu drodze. Jednak wbrew wszystkiemu co wyrzucał z siebie, podszedł do siedzącego na dywanie kota i nieprzerwanie wydobywając z siebie najdłuższy monolog swojego życia, ubarwiony różnego rodzaju epitetami, przekleństwami i bulwersami, złapał nieporadnie włochatą kulkę za grzbiet, by w następnej sekundzie wziąć ją na ręce. Tu jednak zamilkł i zamarł, zdając sobie sprawę, że nie bardzo wie co dalej ma robić. Hermiona w tym czasie usiadła na sofie, kładąc sobie na kolanach pozostałe rodzeństwo. Okryła swoje plecy kocem leżącym obok i delikatnie głaskała maluchy szepcząc przy tym czułe słówka. Co jakiś czas, jej cichy ton, był przerwany przez serie kichnięć i ataków kaszlu. Malfoy patrzył raz na nią, raz na to co trzymał w rękach, z wyrazami ogólnego niezadowolenia życiowego. Przeklinając pod nosem, w duchu zastanawiał się czy to coś. co wierciło mu się w rękach, można spuścić w muszli klozetowej. Nim jednak to sprawdził, usiadł na fotelu, wyciągając nogi za obręcz i opierając głowę o jego róg. Wyprostował ręce, podnosząc kota w górę i przyglądając mu się uważnie. Był jasno rudy, gdzieniegdzie w jego bujnym futrze, można było dostrzec cieniutki białe prążki, oprócz tego miał biały brzuszek. Małe cudo. Oczywiście Draco nie specjalnie się nim zachwycał, wręcz przeciwnie.
- Lepiej się młody zamknij, bo twoje życie leży w moich rękach.
Hermiona kątem oka spojrzała na Ślizgona, który w chili obecnej wyglądał jeszcze poważniej niż zwykle i jeszcze poważniej mówił. Uśmiechnęła się pod nosem i pokiwała głową na znak roztargnienia. Kot coś tam pisnął i wisząc w powietrzu bacznie obserwował blondyna, łapą próbując walnąć go w twarz. Po chwili Malfoy opuścił ręce i położył sobie kota na brzuchu. Ten chwile się powiercił, jednak po minucie zwinął się w kulkę na torsie blondyna i zasnął, przytrzymywany przez jego dłonie. I mimo, że arystokrata bardzo tego nie chciał, długo się przed tym bronił i uparcie temu zaprzeczał, to owa dwójka przypadła sobie do gustu. Kasztanowłosa przyglądała mu się uważnie z błąkającym się na jej twarzy uśmiechem. Widok przystojnego i półnagiego blondyna, trzymającego małego, słodkiego kotka zasypiającego na jego umięśnionym, nienagannie cudownym ciele, był jednym z najpiękniejszych i najsłodszych widoków jakie w swoim całym życiu widziała. Życie byłoby jeszcze piękniejsze gdyby to nie był Malfoy. Po chwili spojrzenia Hermiony i Dracona się spotkały. Gryfonka niewinnie uśmiechnęła się do chłopaka, nieświadoma tego, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce zawstydzenia i zakłopotania. Ten jednak albo ich nie dostrzegł, albo je zignorował. W odpowiedzi jedynie fuknął coś pod nosem, przewrócił teatralnie oczami i spojrzał na biały sufit, jakby błagał los o więcej cierpliwości i sił.
Teraz już nie miał wątpliwości.
Odbiło mu.
 A tą dobę, śmiało mógł zaliczyć do najdziwniejszego dnia, swojego życia.


19 komentarzy:

  1. oh!!
    jakie to słodkie!!
    a rozdziały - nienagannie cudowne!!

    OdpowiedzUsuń
  2. haha XD z tym klozetem bylo dobre ;3 Sie wkorzyl chlopak ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie :))- Meg <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeny, to jest świetne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Draco i kociak <3 Mraau <3 Dwie najsłodsze rzeczy jakie są możliwe!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wcale bym się nie obraziła jakby zamienili twój blog na film.A tą scenę z kotkiem,który śpi na Draco to ,chyba bym oglądała cały czas.No bo przecież: Draco(Tom Felton)+kociaki=<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG <3 Jezus jaka urocza końcówka *__*
    Cudowne opowiadanie :3

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamiótł salon spojrzeniem i nim się zorientował, jeden z nowych pupilków Hermiony siedział mu na stopie, drugi sikał do jego adidasów, a trzeci siedział na dywanie i miauczał żałośnie. Prawa brew chłopaka momentalnie powędrowała do góry, a po chwili na jego czole pojawiła się charakterystyczna żyłka, zwiastująca dosyć mocne zdenerwowanie i zirytowanie.
    - GRANGER!!
    HAHAHAHAHHAHAHAHAHAH XDDDDDDDD O KURWA XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD HAHAHAHHA ALE DOJEBAŁAŚ LASKA , JAPIERDOLE , DOBRE TO XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  9. Fragment z malfoyem i kotkiem najlepszy

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytam od dwóch dni, rozdział oczywiście dobry i poziom faktycznie, jak sama pisałaś rośnie. Szkoda, że nie masz bety - wiem, że masz problemy z językiem i choć w zasadzie nie rzucają się one, aż tak wybitnie w oczy, to jednak beta by trochę to wszystko ugładziła. :)

    Jedyne co mi zgrzyta w rozdziale to fakt, że Grangerowie mogli zabrać rzeczy osobiste - według mnie to bardzo ryzykowne posunięcie, bo łatwo będzie można odkryć kim faktycznie są skoro będą mieli np. zdjęcie z Hermioną.

    OdpowiedzUsuń
  11. "Załamanie się Blaise’a kończącym się zapasem alkoholu w barku..." biedny Zabini :D Akcja z kotami zdecydowanie najlepsza :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwi mnie to, że na domek rodziców Hermiony nie jest rzucone zaklęcie Fideliusa ani inne ochronne zaklęcia... Teraz i tak każdy może szybko ich znaleźć :/ ~Pola

      Usuń
  12. O kurwa, jaki zajebisty rozdział :D

    Pierdole, ja pierdole, kurwa, co to ma być…co ja może za ich matkę mam robić..kurwa, ja pierdole, szlag by to..(…) To było najlepsze XDDDD Boże, ale się uśmiałam :'D

    ~Umierająca ze śmiechu Suzanne Malfoy XD

    OdpowiedzUsuń
  13. Hej.
    Komentuję bloga dopiero pod tym rozdziałem, choć przeczytałam i te poprzednie. Ciężko znaleźć bloga o tej tematyce, który byłby na jakimś poziomie, bo nie jest to ambitna proza. Wiadomo, że niestety aby wykreować ten cały związek, trzeba pozbawić bohaterów ich podstawowych cech, przez co Twoi (jak i każdego innego w blogach o Dramione) Hermiona ani Draco nie będą nawet podobni do charakterów z serii Rowling.. Trzeba jednak wybaczyć te nagięcia, bo bez nich nigdy nie doszło by do sytuacji, jakich pragną czytelnicy bloga (i o które tak wrzeszczą niedojrzałe smarkule komentujące pod rozdziałami o Krumie). Skupiając się na treści i przymykając oko na to co pisałam wcześniej; blog jest niezły. Całkiem wciągający, akcja rozkręca się powoli, co jest zdecydowanym plusem w takich romansidłach. Niestety jednak treść jest bardzo przewidywalna, a Hermiona zbyt nastawiona na imponowanie Draconowi. Oczywistym było, że weźmie udział w zawodach Quidditcha, że Draco jej pomoże, że dziewczyna nie dość, że wygra, to jeszcze w gladiatorskim stylu, a również to, że GENIALNIE podsunie mu pomysł na udoskonalenie strategii. Genialna, przewidywalna Hermiona... Bardzo nienaturalne. Drugą największą wadą bloga jest, kolokwialnie pisząc, przynudzanie. Piszesz te same zdania, w kółko i w kółko. "Nie chciał zostać przypieczętowany jako jeden z wielu pionków Voldemorta. Miał większe ambicje na przyszłość, niż zostawanie jednym z wielu kolejnych sług. Sam nie wiedział czego oczekiwał, ale na pewno nie zamierzał przez całe życie być tylko jednym z wielu." TAK, ZROZUMIELIŚMY. Zawrzyj to w jednym zdaniu. I w dodatku to powtórzenie "wielu, wielu, wielu". Twoje opisy, które wydawały się z początku atutem, stały się najnudniejszą częścią rozdziałów. Błędów ortograficznych nie będę się czepiać, bo każdy ma prawo do pomyłek, lecz ten najbardziej rażący to odmiana czasownika w liczbie mnogiej. Zamiast na przykład "kilku próbom", piszesz "kilku próbą". Wielokrotnie się to powtarza. Poza tym jest w porządku. Moja wypowiedź nie miała Cię zniechęcić. Mimo wszystko blog czyta się przyjemnie, a pisanie go na pewno rozwija wyobraźnie. Powodzenia i pozdrowienia dla wszystkich fanów Pottera.
    Kaja W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaja, zgadzam się. Tylko, że PRÓBA nie jest czasownikiem, a rzeczownikiem (bezokolicznik to próbować, a czasownik- ja próbuję, ty próbujesz...). Źle odmienia rzeczownik w liczbie mnogiej przez przypadki.

      Usuń
  14. Draco <3 cuudo ❤
    Weeeeny :-)
    Tośka

    OdpowiedzUsuń
  15. Hmmm trochę nie rozumiem. Chyba zgubiłaś się z czasem. Z tego co pamiętam od początku roku do śmierci Kruma minęło kilka tygodni, potem miesiąc depresji Hermiony, kilka tygodni przerwy w wydarzeniach, następne 2 tygodnie zakładu co daje razem około 3 miesięcy, jeśli nie więcej. Tymczasem z twojej historii wynika, że minął jedynie miesiąc, co jest zupełnie nie zgodne z treścią bloga, nie uważasz? :)

    OdpowiedzUsuń
  16. No i proszę Draco właśnie poznał swoich przyszłych teściów ;))

    OdpowiedzUsuń