niedziela, 5 maja 2013

[23.] Śmierciożerca.



Droga może być długa albo krótka, kręta albo prosta,
ale każda droga dokądś nas prowadzi.
Tylko nie zawsze tam, gdzie chcemy dojść.”





Szybkim krokiem przemierzał ciemny i gęsty las. Jedynym źródłem światła, które rozjaśniało mu prowizoryczną ścieżkę był blask księżyca, który uparcie próbował przedrzeć się przez gęste konary drzew. Zerwał się silny wiatr. Niedbale poprawił kaptur, który osunął się pod wpływem chłodnego podmuchu. Ostre krzewy i gałęzie raniły jego odsłonięte dłonie. Nie zważał na to. Przyśpieszył. Musiał zdążyć.

                                                                 *

Stała przy oknie, mocniej opatulając się szlafrokiem. Skrzyżowała ręce na piersi uważnie wpatrując się w błonie. Był środek nocy, więc widoczność była naprawdę ograniczona. Wytężyła wzrok, ledwo, jednak dostrzegła postać, której wypatrywała. Zmarszczyła brwi i uważnie śledziła szary punkt, póki całkowicie nie znikł jej z oczu. Westchnęła, a jej twarz przybrała łagodniejszy i zmartwiony wyraz.
- Co ty kombinujesz?
Pytanie odbiło się od ścian w dormitorium. Odpowiedziała jej cisza. Jeszcze raz westchnęła.

                                                                    *

Zatrzymał się na niewielkiej polanie. Była pusta jednak szczególnie się tym nie przejął. Był pewien, że jest we właściwym miejscu i zdążył przed czasem. Złapał kilka głębokich wdechów. Po chwili unormował oddech. Wyprostował się dumnie. Czekał.

                                                               *

Gorączkowo krzątała się na środku ich pokoju wspólnego, co chwile jej miodowe oczy kierowały się w stronę wyjścia. Minęło 20 minut od kiedy arystokrata wymknął się z dormitorium oraz opuścił teren Hogwartu. Wiedziała, że kierował się w stronę Zakazanego Lasu. To było oczywiste, innej możliwości nie było. Tylko po co tam poszedł? To pytanie uderzało w nią niczym grom z jasnego nieba. Im bardziej próbowała o tym nie myśleć, tym bardziej nie dawało jej to spokoju. Wątpliwości, niejasności, tajemnice… to wszystko wracało do niej i uczepiało się niczym natrętna mucha. Co powinna robić? Biła się z własnymi myślami. Jedna część jej podświadomości podsuwała do głowy plan, by ukradkiem pożyczyła od Harrego pelerynę niewidkę i niezauważenie wymknąć się z Hogwartu, udając się w ślad za arystokratą. Druga cześć natomiast kategorycznie odradzała zmianę położenia. Potarła ramiona. Było jej zimno,jednak nie było to spowodowane tylko niską temperaturą w pomieszczeniu, ogarnął ją strach. Była pewna, że wymknięcie się blondyna nie wiąże się z czymś pozytywnym. Przegryzła dolną wargę, nerwowo patrząc w stronę wejścia. Nie wracał, a ona zaczynała się o niego bać. Bać się o największego wroga.  Ten Ślizgon był dla niej jedną, wielką zagadką. Nie znała, ani nie umiała odgadnąć jego uczuć, myśli, planów. Nie miała pojęcia kim naprawdę jest… chociaż, czy to nie było oczywiste? Był Śmierciożercą. Potrząsnęła mocno głową, jakby sama chciała zaprzeczyć własnym myślą. Nie miała wystarczających dowodów by wydawać ostateczny wyrok, kim jest jej współlokator.
- Cholera.
Jej zachrypnięty głos wypełnił pomieszczenie. Zrezygnowana zsunęła się na kolana, nie spuszczając oczu z drzwi. Natłok myśli zaczął się dawać we znaki, przynosząc ból głowy. Iść czy zostać? Zaryzykować czy czekać? Co ją czeka gdy pójdzie? Czy warto się narażać? Co zrobić? Jak postąpić?
Westchnęła cicho spuszczając wzrok. Była za słaba. Została.

                                                                         *

Mocny podmuch wiatru zerwał kaptur z jego głowy. Na naturalnie bladą twarz opadły blond włosy. Uśmiechnął się cynicznie spoglądając na księżyc. Jego ciche westchnięcie zostało zagłuszone przez kolejny podmuch wiatru. Ten był jednak inny. Silniejszy, groźniejszy, chłodniejszy. Wiedział co to oznacza. Sennie przymknął powieki by po chwili niechętnie otworzyć źrenicę, pozwalając księżycowi by odbiła się w nim stal jego tęczówek. Kilka metrów przed nim stała kilkuosobowa grupa Śmierciożerców, z Voldemortem na czele. Zapanowała cisza. Powietrze stawało się być coraz gęstsze, jednak on dalej stał niewzruszony, z pewnością wymalowaną na twarzy. Nie spuszczał wzroku z przybyłych. Dopiero gdy jego stalowe tęczówki napotkały oblicze Voldemorta zdecydował się przerwać ciszę. Ukłonił się lekko, tak jak go wyuczono.
- Witaj panie.
Odparł donośnie, starając się by w jego głosie nie dało się wyczuć choćby najmniejszego zawahania czy strachu. Udało mu się, jednak nie potrafił powstrzymać wewnętrznego niepokoju. Nigdy nie czół się pewnie w towarzystwie Śmierciożerców choć sam był jednym z nich. Zacisnął pięści, próbując powstrzymać nagły przypływ gniewu. Już od jakiegoś czasu uznanie przerodziło się w nienawiść do Śmierciożerców, Voldemorta i zadań, które otrzymywał. W jakim stopniu również do samego siebie, bo wiedział, że dąży drogą, której sam nie wybrał. Przeklął w myśli. Był za słaby by zmienić swój los. Stał się zwykłym sługusem, choć nigdy nie chciał nim być, nawet jeśli jego panem jest sam Voldemort – Najpotężniejszy i najgroźniejszy czarodziej, w historii magii. Jednak nazwisko zobowiązywało. Musiał dołączyć do grona zwolenników, ponieważ jego rodzina tak chciała. Już gdy był dzieckiem, jego ojciec wpajał mu zasady, których ma się trzymać. Wybrał jego los i zdecydował o jego życiu. A on się na to zgodził. Nie potrafił się sprzeciw. Był za słaby.
- Widać,że jesteś dziedzicem Malfoy'ów.
Przesączony jadem głos wypełnił polanę, odbijając się echem wśród gałęzi drzew.
Arystokrata skrzywił się na te słowa. Za pewne jeszcze kilka lat wcześniej byłby dumny z tego stwierdzenia, jednak nie teraz.
Szybko przybrał obojętny wyraz twarzy, chcąc zatuszować prawdziwe emocje jakie się w nim zrodziły. Lekko zacisnął palce na różdżce, którą trzymał w kieszeni od spodni. Chciał jak najszybciej skończyć to przedstawienie, jednak dalej musiał grać wiernego, oddanego sługę. Taką dostał rolę.
- Wzywałeś Panie. Co mogę dla ciebie zrobić?
Wiedział, że Voldemort ma dla niego zadanie. To było oczywiste. Ten szczur nie miał w zwyczaju zapraszać na spokojną rozmowę przy kawie i ciasteczkach. Zawsze wzywał do siebie gdy miał konkretne polecenie. Gdy Draco dostał wezwanie na spotkanie, wiedział, że chce by coś dla niego zrobił. Ale co?
Blask księżyca odbił się od krwistych źrenic. Zabłysły. Blondyn nieznacznie drgnął. Wiedział co to oznacza. Voldemort zawsze tak reagował na wzmiance o rozlewie krwi. Było to coś w rodzaju podniecania. Podniecenia wywoływanego przez ludzką śmierć i cierpienie. Momentalnie dopadł go ból głowy, zapoczątkowany ostrym kuciem w okolicy skroni. Poczuł jak ręce zaczynają mu się pocić. Maleńka kropla potu wolno spłynęła po jego skroni. Co prawda zawsze miał opinie twardziela. Pozostawał niewzruszony na cierpienia innych, sam się nawet do nich przyczyniał. Jednak przy Voldemorcie nikt nie czuł się pewnie, tym bardziej, że miał dziwne przeczucia co do celu tego zebrania.
-Widzę, że aż palisz się do roboty.
Pod wpływem tego głosu, poczuł ciarki na plecach.
- A więc dobrze, twoim zadaniem jest…zabicie…
Automatycznie przymknął powieki zaciskając pięści w kieszeniach szaty.
- Jamesa i Rose Granger.
Wyrok zapadł. Jego oczy gwałtownie się otworzyły, ukazując nienaturalnie wielkie źrenice. Przecież to rodzice… Granger. Tej Granger! Właśnie tej!
Coś zakuło go w okolicy klatki piersiowej. Milion myśli zaczęło kołatać się po głowie.
Nieprzytomnie spojrzał przed siebie. Ostatnim widokiem jaki zobaczył, był błysk czerwonych źrenic Voldemorta. Jakieś stworzenia wzbiły się do lotu, wiatr zawiał. Nikogo już nie było. Znów był sam, jednak tym razem była to najwspanialsza rzecz jaka mogła go spotkać.
- Masz tydzień.
Nie wiedział skąd dochodzi ten zachrypnięty, a jednak donośny i przerażający głos. Jego echo wypełniło cały las. Drgnął. Po chwili wszystko ustało.

                                                                 *

- Cholera…Cholera…Cholera…
Szeptała cicho, jednocześnie pukając głową w szybę.
- Nie wraca. Wyszedł godzinę temu. Jeszcze nie wrócił. Coś jest nie tak. Coś musiało się stać.
Krótkie urywki myśli wychodziły przez jej gardło, a ona nawet nie zdawała sobie sprawy,że znowu mówi do siebie. Zacisnęła mocniej pięści, próbując uspokoić drżenie rąk. Nie umiała się wyzbyć nieprzyjemnych myśli i obaw o arystokratę.
- Martwię się.
Szepnęła spoglądając na księżyc. Miała nadzieje, że ją usłyszy i wróci. Pojawi się w drzwiach z tym swoim typowym, ironicznym uśmiechem i odpowie jej coś chamskiego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Ani od razu, ani pięć minut później.
- Martwię się.
Powtórzyła jeszcze raz,jednak w ciągu dalszym był to tylko szept. Wyobraźnia podsuwała jej straszliwe myśli i wizję leżącego blond chłopaka skąpanego w kałuż krwi… Potrząsnęła głową chcąc pozbyć się tych obrazów z głowy. Wymazać je, całkowicie usunąć i zapomnieć, że kiedykolwiek jej bujna wyobraźnia podsunęła jej takie mroczne wizję. I właśnie w tym momencie uświadomiła sobie, że nie chce by Malfoyowi coś się stało. Nie chciała by tak zakończył swoje życie. Bała się. Bała się o swojego największego wroga. A może, już nim nie był? Może już dawno przestał nim być? Ale kiedy? Kiedy zniszczyli ten mur, który budowali między sobą tyle lat? Kiedy?
Spojrzała jeszcze raz na księżyc, zadając sobie w duchu pytanie czy potrafi go jeszcze tak bardzo nienawidzić, jak kiedyś.


                                                               *

Stał jeszcze dłuższą chwilę na polanie, tępo wpatrując się w blask księżyca. Była pełnia. Piękna a jednocześnie przerażająca.
- Dlaczego?
Cicha myśl wyrwała się z jego gardła nim zdołał ją zagłuszyć.
-Dlaczego oni?
Spytał ponownie, uparcie wpatrując się w niebo,jakby to właśnie stamtąd miała nadejść odpowiedź. Gwiazdy jednak milczały. Podmuch wiatru wprawił w ruch gęste konary drzew. Zaszumiały złowrogo.
Tydzień. Ma tydzień, na zabicie dwóch osób. Małżeństwa mugoli. Dwójki ludzi, mieszkających beztrosko na obrzeżach miasta. Kobietę i mężczyznę. Rodziców.
- Granger…
Nazwisko, które powtarza praktycznie kilkadziesiąt razy dziennie. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek przyjdzie mu je usłyszeć w takich okolicznościach i wypowiadane przez takiego człowieka, a praktycznie potwora.
Jakiś niewidzialny kamień zaczął ciążyć mu jakby w środku klatki piersiowej. W sercu, którego był przekonany, że nie ma. Praktycznie, czuł się tak jakby to właśnie on miał być ofiarą,a nie myśliwym. Nie mógł się wyzbądź obrazu swojej współlokatorki. Kilka wspomnień pojawiło mu się przed oczami. Gdy po raz pierwszy nazwał Hermione szlamą, później jedna z ich kłótni, następnie chwilę gdy siedziała obok niego i gadała trzy po trzy w chwili gdy on przeholował z alkoholem, chwilę gdy trenował ją na zawody quidditcha i je wygrała, widok Hermiony, gdy dowiedziała się o śmierci Kruma, miesiąc jej depresji, a następnie wizja przyszłości, w której to zabija jej rodziców. Stoi z wyciągniętą różdżką, nad dwoma martwymi ciałami po czym krótkie przejście na dziewczynę, w chwili, gdy dowieduje się o ich śmierci.
Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tego wszystkiego z głowy jak najszybciej. Zacisnął mocno pięści,uświadamiając że musi zabić jej rodziców, dostał takie polecenie. Wiedział, że nie ma odwrotu, nie może się sprzeciwić. Ale przecież gdyby ich zabił…
- Znienawidziłabyś mnie…
Szepnął w stronę księżyca, jakby to właśnie ona nim była. Po chwili zaśmiał się sam do siebie kiwając głową. Uśmiechnął się ironicznie zaczesując sobie grzywkę do tyłu.
– … Ty już mnie nienawidzisz.


                                                                           *

Akurat wychodziła z łazienki, gdy Draco, po dwóch godzinach nieobecności wszedł do dormitorium. Mimowolnie spotkali się mniej więcej na środku salonu. Spojrzała na niego zlęknionym wzrokiem automatycznie wypowiadając jego nazwisko.
- Malfoy?
Mała lampka mizerne oświetlała pomieszczenie, przytłumiając światło wydobywające się z żarówki. Mimo szarości panującej w pokoju, widziała zmieniony wygląd blondyna. Był zupełnie inny niż zawsze, nawet jego na co dzień nie wyrażająca emocji twarz zdawała się mieć wręcz wypisane targające nim uczucia. Spojrzał na nią spojrzeniem, którego nie potrafiła określić, a jego jasna cera zdawała się być jeszcze bledsza niż zazwyczaj.
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, nie sądził, że przyjdzie mu w takim momencie stanąć twarzą w twarz z Hermioną. Dłuższą chwile oboje spędzili nieruchomo, w milczeniu spoglądając na siebie, dopiero głos dziewczyny, która cicho i niepewnie wypowiedziała jego nazwisko w miarę go otrzeźwił. Najzwyczajniej w świecie przybrał na siebie maskę obojętności i minął dziewczynę bez słowa, zamykając się w swojej sypialni. Gdy już się w niej znalazł przeklną głośno i walną pięścią w ścianę. Nie chciał jej widzieć, nie miał ochoty na nią patrzeć, rozmawiać, kłócić się z nią ani słuchać jej głosu. Chciał żeby zniknęła, żeby nie było kogoś takiego jak Hermiona Granger. Tymczasem to właśnie ona stała przed chwilą przed nim, zauważając jego nieobecność. Wiedział, że dziewczyna nic nie zrobi z tą wiedzą, przecież mógł na przykład wracać od Blaise'a i byłoby to dosyć normalne i już nie raz miało to miejsce. Ale sam fakt, że musiał ją zobaczyć, właśnie ją i że ona musiała spojrzeć na niego, tymi swoimi miodowymi oczami, uświadamiając mu co właściwie musi zrobić, rozbił go jeszcze bardziej.

                                                                           *

Tej nocy nie zmrużył oka. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w białą powierzchnię sufitu, doszukują się w niej czegoś fascynującego, co pozwoliłoby mu zająć i ukoić, choć na chwile, myśli. Nie znalazł w niej jednak niczego. „Zabić” ,„musisz zabić…” urywki tamtej rozmowy nieustannie kołatały mu się w głowie, torturując i tak już poszarpane nerwy. Nieznacznie poruszył się dopiero, gdy światło w salonie zgasło. Zapanował kompletny mrok, ale taki stan zdawał się przytłaczać go jeszcze bardziej.
Kasztanowłosa dosyć długo stała na środku pokoju, czekając na jakiś zwrot akcji. Jakaś jej cząstka miała wciąż nadzieję, że blondyn wróci i wszystko jej wytłumaczy. Wiedziała jednak, że jest to co najmniej nierealne. Nie miała prawa wymagać od chłopaka takiej otwartości, tym bardziej, że w ciągu dalszym byli wrogami i teoretycznie nie powinno ją to w ogóle obchodzić. W końcu po ich ostatniej dwutygodniowej współpracy nie było już śladu, a wdawanie się w dialogi z arystokratą zdawały się nie przynieść nic prócz kolejnych kłótni. W końcu jednak zdała sobie sprawę, że czeka nadaremnie i tym samym robi z siebie idiotkę. Zgasiła światło w salonie i wróciła do swojej sypialni. Po dłuższej chwili zmęczenie ustąpiło miejsca ciekawości. Zasnęła, choć snem niespokojnym.
                                                       
                                                                             *

Rano, gdy przypadkowo wpadli na siebie w łazience, blondyn urządził jej wyjątkową kłótnie, a idealnym usprawiedliwieniem dla niego był fakt, że dziewczyna jest nieczystej krwi.
Hermiona miała najzwyczajniej w świecie pecha, chłopak musiał wyładować na czymś, bądź na kimś swoje emocje,padło na nią. Właściwie kłótnia ta mogła zostać zaliczona do najdłuższej w kwestii monologu blondyna, liczby użytych przez niego przekleństw i wyzwisk kierowanych pod adresem nieszczęsnej współlokatorki. Próbował uwolnić się od wszystkich emocji do tego stopnia, że nawet nie zauważył kiedy tor jego przekleństw padł na rodziców Granger. Przemowę skończył na zaakcentowaniu jakich to ma nic nie wartych, mugolskich rodziców. Zdziwił się, że kasztanowłosa w ciągu dalszym stała niewzruszona przed nim, zamiast rozpłakać się i wybiec z pokoju, ówcześnie próbując uderzyć go w twarz. Ta jednak opanowana stała przed nim, odważnie i wyzywająco patrząc mu w oczy, zacisnęła pieść.
- Ja przynajmniej mam rodziców.
Tą wypowiedzią istotnie go zgasiła, oczywiście miał nieodpartą ochotę krzyknięcia jej, że już niedługo ich straci ale w ostateczności ugryzł się w język, a Hermiona zdążyła już opuścić ich dormitorium. Tych kilka słów współlokatorki dosyć dosadnie przypomniało mu o faktycznym podejściu jego do rodziców i odwrotnie. Właściwie kasztanowłosa miała rację – on ich nie miał.
Gwałtownie zgarnął ręką wszystkie rzeczy znajdujące się na stole, obok którego stał, jednocześnie głośno przeklinając. Po chwili zaparł się rękami o stół i spuścił głowę.
- Cholera…
Szepnął do siebie, przejeżdżając sobie dłonią po twarzy.
Jaszcz nigdy jego psychika nie była w tak rozpaczliwym stanie.

                                                                *

Rozstrojony nastrój blondyna nie poprawił się wciągu dnia, nie zmienił się też dnia następnego. Na pierwszy rzut oka nie było widać, że blondyna dręczą koszmary, a jego siły życiowe nagle uleciały i przez najbliższy tydzień nie zamierzały powracać, jedynie Blaise zauważył niewielką zmianę w zachowaniu przyjaciela. Nie obyło się bez licznych prób wyciągnięcia z arystokraty przyczyn tej zmiany, jednak zawsze kończyły się one niepowodzeniem.
Kolejny dzień minął dosyć szybko. Rozleniwieni uczniowie spacerowali po błoniach, drudzy zaś pozamykali się w swoich dormitoriach odpoczywając, bądź przygotowując się do kolejnego dnia. Malfoy teoretycznie zaliczał się do grupy drugiej, choć myślami pozostawał przy pierwszej. Stał przed oknem i spoglądał na pełne od roześmianych uczniów błonie. Widok beztroskich i radosnych nastolatków wyjątkowo go przytłaczał, zwłaszcza gdy wśród nich dostrzegł swoją współlokatorkę.  Doskonale zdawał sobie sprawę, że zostało mu zaledwie 5 dni na wykonanie zadania jakie mu powierzono. Gdyby mógł zrezygnowałby z tej „misji” , jednak nie miał takiej możliwości. W ciągu ostatniej, bezsennej nocy, długo nad tym rozmyślał. Rozkaz zabicia rodziców Hermiony, nie był pierwszym tego typu poleceniem. Mimo to, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wykonanie tej misji, będzie najtrudniejszym zadaniem jakim dostał w całym swoim życiu i nie chodziło tu nawet o samo zabicie, a raczej o jego sumienie, które niespodziewanie przypomniało o sobie. Westchnął głośno, jednocześnie zaczesując sobie platynowe włosy do tyłu. Po chwili wyszedł z dormitorium i swoje kroki skierował do lochów. Czuł wielką potrzebę rozmowy, a było to jednoznaczne z wybraniem się do Blaise'a. Znacznie poprawił sobie humor terroryzując po drodze kilku pierwszorocznych i dosyć mocno pokazując im, kto tak naprawdę rządzi w tej szkole. O dziwo nie odczuwał wtedy żadnych wyrzutów sumienia, mógł znęcać się nad innymi, pastwić, gnębić fizycznie i psychicznie, a jego sumienie pozostawało w stanie nienaruszonym. Dlaczego więc miał takie opory przed wykonaniem zadania zabicia Państwa Granger? Bezradność i złość na samego siebie wyładował na kolejnych uczniach, minionych po drodze. Po tych aktach terroru na niewinnych pierwszorocznych jego humor znacznie się poprawił, w efekcie czego, jego dumnie wypięta postawa zasłoniła wszystkim świat, gdy wszedł do pokoju wspólnego Ślizgonów.
W ciągu dalszym, blondyn pozostawał jednym z najbardziej pożądanych chłopaków w Hogwarcie, toteż jedna białogłowa próbowała skorzystać z okazji i puściła do arystokraty oczko, zbliżając się do chłopaka kocimi ruchami, by sprowokować go do jakiegokolwiek dalszego działania. Wielkie było jej zdziwienie, gdy Draco przeszedł obok niej obojętnie, wręcz pogardliwie jakby w ogóle jej tam nie było.
Arystokrata wzdrygnął ramionami i uśmiechnął się niewinnie na widok śmiejącego się Blaise'a, który bacznie przyglądał się całej sytuacji.
- Witaj smoku.
Odparł ożywiony i szczerze zadowolony Zabini z niespodziewanej wizyty kumpla. Malfoy uśmiechnął się do niego, po czym uścisnął mu dłoń.
- Czyżbyś odczuł potrzebę porozmawiania ze swoim starym przyjacielem?
- Coś w tym stylu.
Arystokrata na poparcie swoich słów klepną kumpla po ramieniu, po czym obaj usiedli na fotelach, pogrążając się w rozmowie o wszystkim i o niczym.

                                                                ***

Na dworze robiło się coraz zimniej i ciemniej, jednak to nie zniechęcało jej do pozostania na błoniach. Nie miała ochoty wracać do dormitorium i spotykać na swej drodze młodego Malfoy'a, którego już drugi dzień z rzędu skutecznie starała się unikać. Usiadła pod starą wierzbą opierając głowę o jej korę, a nogi podkurczając pod samą brodę jednocześnie otulając je ramionami. Kolejny raz miotały nią liczne uczucia, wśród których przeważała bezradność oraz złość na swojego współlokatora. Wiedziała, że jest naiwna sądzą, że Draco wyjaśni jej wszystko, gdzie był i co robił tamtej felernej nocy. Nie mogła się pogodzić z faktem, że tak martwiła się o swojego największego wroga i nie zostało to w żaden sposób zrekompensowane. Nie wspominając już o tym jak potraktował ją następnego ranka. Westchnęła głośno, mocniej opatulając się swetrem, ponownie powracając do analizowania ostatnich dni.

                                                                         *

Dosyć późno wróciła do dormitorium i szczerze liczyła na to, że arystokrata już śpi, albo że nie ma go w dormitorium. Dosyć niemiłym zaskoczeniem był dla niej fakt, że blondyn beztrosko siedział w fotelu i jak zwykle zatapiał swoje myśli w szklanicy ognistej. Skrzywiła się nieco na ten widok. Jakoś nie specjalnie podobały jej się te jego alkoholowe zwyczaje. Choć nie uszedł jej uwadze fakt, że blondyn wygląda lepiej niż w ciągu ostatnich dwóch dni, a jego humor znacznie się poprawił. Miała rację, rozmowa ze starym przyjacielem i wizyta w domu węża, znacznie poprawiła arystokracie humor i polepszyła stan psychiczny. Od razu swoje kroki skierowała do łazienki, biorąc szybki prysznic. Po 10 minutach wyszła, ubrana w koszule nocną i narzuconym na siebie białym szlafrokiem. Spojrzała jeszcze raz na blondyna, nie mogąc powstrzymać się od komentarza.
-  To prowadzi do alkoholizmu.
Odparła mechanicznie, choć zgryźliwie i usiadła na drugim fotelu. Blondyn wyjrzał z nad gazety i zmarszczył brwi. Wyjątkowo dobrze czuł się tylko w swoim towarzystwie, a przybycie kasztanowłosej wiązało się z ryzykiem końca dobrego humoru.
– Możliwe.
Odparł leniwie i na odczepnego ponownie zatapiając wzrok w artykule.  Sądził, że Hermiona się zniechęci i zostawi go w spokoju, ona jednak najwyraźniej przyjęła jego wypowiedź jako zachętę do dalszej rozmowy albo chociaż zostania z nim trochę dłużej i tak też zrobiła. Wzięła do ręki jedną z gazet leżących na stole i zaczęła przeglądać jej zawartość.
W pomieszczeniu zapanowała dosyć dziwna cisza, zagłuszona raz na jakiś czas trzaskającym ogniem w kominku i świstem przerzucanych kartek.
Dziedzic Malfoy'ów delikatnie uniósł wzrok z nad gazetę i przyjrzał się współlokatorce, która beztrosko leżała na fotelu, czytając gazetę i jednocześnie machając odkrytymi nogami, które zwisały z poręczy fotela.  Po chwili zmarszczył brwi i gwałtownie opuścił numer Proroka Codziennego.
- Dlaczego tu siedzisz?
Spytał w końcu, nie mogąc zrozumieć dlaczego dziewczyna nagle przestała unikać jego towarzystwa i zachowywać się tak jakby ostatnia kłótnia nie miała miejsca. Kasztanowłosa spojrzała na niego, po czym na zdjęcie umieszczone w gazecie, niedbale wzruszyła ramionami.
- Bo tutaj mieszkam.
Jej banalna odpowiedź zdziwiła go do tego stopnia, że sam nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Ponownie zapanowała między nimi dłuższa cisza, w czasie której Draco zaczął analizować jak ta drobna osóbka siedząca naprzeciw niego się zmieniła. Zwykle, po ich kłótniach, chowała się po kontach i unikała go jak diabeł wody święconej, przez co najmniej tydzień oraz się do niego nie odzywała, chyba że tylko po to żeby mu przygadać. A tymczasem wszystko wskazywało na to, że już nie zamierza powtarzać tych schematów, wręcz przeciwnie  – dumnie stawała przed nim, pokazując jak bardzo się zmieniła.
- Słyszałam, że za tydzień jest turniej quidditcha.
Jego myśli zostały przerwane przez wypowiedź kasztanowłosej. Spojrzał na nią poważnie, jednak po chwili wyraz jego twarzy złagodniał a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Hermiona zdawała się wymazać z pamięci poprzednią kłótnie i chciała najzwyczajniej w świecie porozmawiać.
- Taa… Tym razem sami faceci.
Odparł po chwili milczenia i posłał współlokatorce coś na wzór uśmiechu. Automatycznie przypominając sobie ich wspólne chwile, spędzone na na szkoleniu dziewczyn.
- To was ratuje. Ze mną, nie mielibyście żadnych szans.
Dodała żartobliwie, chociaż było w tym coś z powagi. Odpowiedział jej krótki, jednak naturalny śmiech blondyna. Może pojawienie się dziewczyny, wcale nie oznaczało końca jego dobrego humoru, tak jak mu się na początku wydawało.
- Nie zapominaj kto cie szkolił.
Na jego twarzy zagościł zadziorny uśmiech. Kasztanowłosa machnęła ręką jakby odganiała muchę.
-Szczeegóły.
Odparła przeciągle z niewinnym uśmiechem. Atmosfera robiła się coraz bardziej przyjemna, a gęste powietrze, które na ogół wypełniało dormitorium zelżało. Dziewczyna skuliła się w fotelu, a chłopak w tym czasie wstał i dołożył do ognia. W pomieszczeniu zrobiło się o wiele jaśniej i cieplej. Nie mieli siły ani ochoty, na zmienianie tego przyjemnego  nastroju i kłótnie zeszły na dalszy plan. Siedzieli w ciszy, delektując się upragnionym spokojem. Minęło sporo czasu, nim dziewczyna ponownie odważyła się zagadać do blondyna. Bardzo chciała wykorzystać ten moment i o coś spytać, jednak z drugiej strony bała się, że jeśli zakłóci tę ciszę to już nigdy ona nie zapanuje.
- Dlaczego tak naprawdę mnie nienawidzisz?
Spytała w końcu, choć nie była pewna, czy właśnie na to pytanie chce uzyskać odpowiedź. Draco spojrzał na nią przenikliwie, jednocześnie odkładając gazetę na stół.
- Bo jesteś szlamą.
Prychnęła pod nosem.
- Tylko za to?
Arystokrata na chwile zamilkł, przenosząc swój wzrok z dziewczyny na trzaskający ogień w kominku. Kasztanowłosa cierpliwie czekała na odpowiedź, choć dopuszczała do siebie myśl, że jej nie uzyska. Chłopak dosyć często milczał w tych najistotniejszych chwilach. Przyzwyczaiła się do tego, jednak była to jedna z wielu rzeczy, za które go nienawidziła.
- Zbyt wiele nas dzieli…
Dziewczyna zamilkła, uważnie analizując to co powiedział blondyn. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest to prawda. Spojrzała uważnie na współlokatora. Nie była jednak pewna, czy ma to traktować jako odpowiedź na zadane przez nią pytanie, czy jest to po prostu fragment myśli blondyna, który przez przypadek wypowiedział głośno. On sam, w ciągu dalszym wpatrywał się w płomienie świadom tego, że nie powinien w ogóle się odzywać, a jak już to wydobyć z siebie coś sensowniejszego. Zbyt dziwnie zabrzmiało to co przed chwilą powiedział i raczej nie miało żadnego związku z jej pytaniem. Zapanowała cisza, która po chwili przerwała Hermiona powoli wstając z fotela i udając się w stronę swojej sypialni. Dopiero gdy położyła rękę na klamce, odwróciła głowę w stronę blondyna i uśmiechnęła się lekko. Komentując to cichym stwierdzeniem.
- Sam budujesz ten mur.
Po czym zamknęła się w sypialni. Draco jeszcze przez chwile patrzył w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna.
- Ty też Granger…
Szepnął jeszcze, po czym oparł głowę o zagłówek fotela.
Westchnął głośno.
Jego życie było zdecydowanie zbyt skomplikowane.


                                                   

 

9 komentarzy:

  1. To zadanie serio może przeważyć o losach Dramione

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech on ich nie zabija i Valdek jego wymysl cos zdolna jesteś ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tu mało komentarzy, w porównaniu z tym co dzieje się w ostatnich rozdziałach :D Mi to opowiadanie od początku baardzo podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Łono. . Teraz to się porobiło. Jeszcze nie zdążyli byc razem a już ich rozdziela ; (. Wciąga. .
    Karola ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Znów znalazłam błąd ortograficzny. Pisze się ,,czuł" a nie ,,czół". Proszę, nie zwracaj uwagi na moje komentarze dotyczące błędów w twoim opowiadaniu, bo jest ich bardzo mało.
    Ja po prostu jestem uczulona na rażące w oczy błędy ortograficzne :D

    ~Perfekcyjna Suzanne Malfoy XD

    OdpowiedzUsuń
  6. A już myślałam, że oddzielisz narracje Malfoya od narracji Granger. No trudno.
    Pomysł z zabiciem rodziców Granger jest strasznie naciągany. Ja bynajmniej nie widzę sensu.
    Dopiero teraz się skapnęłam, że wojny jeszcze nie było? Kurczę, w ogóle nie jestem pewna, na którym roku się dzieje akcja. Może to przez to, że pomijałam nudne pierwsze opisy. Eh... chyba trzeba czytać uważniej...

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie! Dlaczego?! Jak Draco zabiję rodziców Hermiony, to... to przecież ona mu tego nigdy nie wybaczy!

    OdpowiedzUsuń